poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Dialogi Nieuczesane...

..czyli porozmawiaj ze mną !

Punkt Pierwszy - hand made:

1. X: Ile lat dałybyście temu drzewu?
    Y: Hm... Dożywocie!

2. X: Tylko winni się tłumaczą.
    Y: Ocet. Tylko ocet się tłumaczy.
    Z: ???
    Y: Winny. Ocet winny.

3. X: Powiedz o sobie coś dobrego.
    Y: Zjadłam dobry obiad. Jest we mnie, w środku. 

Punkt Drugi - zasłyszano-przeczytane:

1. - Dzień dobry, czy rozmawiam z panem Rusinek?
    - Tak, ale ja się deklinuję. 
    - To ja zadzwonię później... 

2. - Jestem skonana.
    - A ja z "Gwiezdnych Wojen"... 

* * *

Fotografie ilustrujące ową wyżynę myśli znajdują się na niemoich aparatach i w głowie mej. Głowy jednakże żadnym kabelkiem nie jestem w stanie podłączyć. Czytnika mojego mózgu sprzęt tenże również nie posiada i za ten brak jemu chwała ! 

A Wszystkim, Którzy Dobrnęli Aż Dotąd - dobrego tygodnia!

czwartek, 19 kwietnia 2012

z deszczem jak z życiem

Przybyłam, zobaczyłam, zdziwiłam się. Wiosną zmienia się wszystko, również nisza ekologiczna, z której piszę. Może zmienię się i ja, kto wie? 

Mniej więcej wczoraj kochane POTEMY uświadomiły mi, jak to naprawdę jest ze śmiechem:
Albowiem śmiech przedłuża życie. Bawmy się więc w myśl zasady: dziś ja tobie przedłużę życie, jutro ty mi pożyczysz przedłużacz. /kabaret POTEM. 
No i tak to jest, że człowiek nosi w sobie pokusę robienia kabaretu prawie ze wszystkiego. I chce, by życie było jednym, nieprzerwanym chacha. Jeżeli nie w stu procentach, to chociaż w dziewięćdziesięciu pięciu...

Te same kochane POTEMY dotarły do mnie z jeszcze jedną, niegłupią mądrością: 
Z deszczem jest jak z życiem - kiedyś się zaczyna, kiedyś się kończy, a czasem przechodzi bokiem. /kabaret POTEM, Umarł Staszek.

Zbyt wielkie chacha spycha egzystencję na bocznicę - to jest wniosek mój. Ale jakże smutno byłoby się nie śmiać! ... 

* * *

Dzięki Pewnemu Człowiekowi sezon leżakowania w prawie plenerze uważam za otwarty. Dziwne, jak bardzo ograniczone było dotąd moje myślenie. Leżakowanie kojarzyło mi się bowiem najpierw wyłącznie z jakimś przymuszonym procesem, któremu poddawane były dzieci w przedszkolu. (Ja, jako osobnik będący pod opieką placówek oświatowych dopiero od zerówki - niekoniecznie). Nieco później czynność ta przywodziła mi na myśl jeszcze (oprócz przedszkola) szczelnie owinięte kocykiem ciało Hansa Castorpa. Od kilku dni pojawia się asocjacja trzecia. Z panami w sposób iście uroczy reprezentującymi folklor okolic pewnego balkonu w tle. 

* * * 

Jest kwiecień. Na ścianie obrazek następujący: 


Skojarzenie tym razem to Jan Klimak i Drabina Raju, o której coś się słyszało, w przeciwieństwie do widzenia. 

Ładnie. Jest ładnie. 

sobota, 14 kwietnia 2012

regnavit

Wiosną to nawet deszczowi wybaczyć można, że pada. Bo kiedy pada, to i pachnie. Zielenią i życiem. I jakaś namiastka dobra wychyla się z człowieka. Istnieje teoria, że ludzie są jak ziemia - nie zawsze urodziwi na pierwszy rzut oka, ale jednak żyźni. Tylko trzeba tego deszczu. I ciepła. I słońca. I będziem rosnąć bez końca, hej!


Dziś i jutro jest tak, jak w 2008 - Wielkanoc tydzień po Wielkanocy. A tych Świąt nigdy dość. Czasem zdarza się taka Wielka Sobota-Niedziela, że pomimo najradośniejszej liturgii całego Triduum, dół jest najgłębszy. Nie non-stop rzecz jasna, ale jednak. I myśli się nawet o saperce, żeby się w nim zakopać. Ponieważ jednak żadnej, najmarniejszej łopatki pod ręką nie ma, stoi się i patrzy i żyje dalej. Jakoś-śmakoś. I przychodzi wielkie zdumienie, gdy z dołu coś wyrasta. Prawdopodobnie kolejne drzewo, które poprzez proces wzrastania wyniesie cię do góry, pod samo słońce, i tak posiedzisz chwilę - dłuższą lub nie - na czubku korony, z której potem zlecisz i z głośnym hukiem obijesz sobie zadek o podłoże. Ale to nic. Póki co - drzewo rośnie. Jak ciasto - w oczach. Niczym dzieciak wkładasz palec do budzi i patrzysz z wytrzeszczonymi oczyma, jak z największego dołka wychyla się życie. Ładnie, aż klasnąć...



A więc dziś jest tak, jak kilka lat temu. I tego mi trochę brakuje - Wielkanocy po Wielkanocy, w drugim obrządku. Lwów wypełniony był słońcem, ciepłem i radością. Ludzie przez telefon komórkowy witali się słowami Chrystos woskres. I spędzali razem czas. Wieczorem chodziliśmy po cerkwiach - w każdej pachniało kadzidłem (uwielbiam !!). Nie wiem, jak głęboka, ale rozległa była na pewno. Radość! Wszędzie. Na każdej ulicy.






I jeszcze garstka Ormian 
strzegąca w Wielki Piątek 
smugi kadzidła pod Krzyżem 

...




piątek, 13 kwietnia 2012

anie

Lądowanie. Wstawanie. Spanie. Po 22giej kiepskie świata postrzeganie. Humoru mobilizowanie. Deszczu niebawem spadanie. Zieleni wzrastanie. Przez telefon rozmawianie. Do Przybytku uczęszczanie. Tłumaczeń wykonywanie. Wciąż tak ważne odwiedzanie. Tu i tam trochę śpiewanie. Czasem sobie dosyć manie. Popod łóżkiem posprzątanie. Czekolady połykanie. Kawy wrzącej bulgotanie. Usilne tak niedumanie. Może czymś inspirowanie. Odchodzenie i wracanie. Słowem swawolne grywanie. W kalendarzu notowanie. Ludzkich myśli poznawanie. Czasu ciągłe uciekanie. Nieustanne się zgrywanie. Na śmiech zapotrzebowanie. Nałogów się wystrzeganie. Takie sobie udawanie. Całkowite odpieprzanie. Nieustające czekanie. Gwałtowne eksplodowanie. Jak najdalej odbieganie. Słońca błogie łaskotanie. Oczu wieczne przymykanie. Świata przezskórne wchłanianie. Samoistne oddychanie. Za ścianą izolowanie. Na rowerze pomykanie. Drzwi i okien otwieranie. Śmieci ciągłe wyrzucanie. Sensu wędką wyławianie. Pustkę Pełnią zapełnianie. Szczypnięć ciągłe odczuwanie. Czegoś cały czas szukanie. Różnych zjawisk smakowanie.  Zaklinanie, czarowanie, dotykanie, wytwarzanie... Amen.




czwartek, 12 kwietnia 2012

Kleofas

Jeżeli kogoś darzę - nie do końca wiedzieć czemu - sympatią, to na pewno Kleofasa. Bo szedł, bo rozprawiał, bo "się spodziewał", bo może czuł się zawiedziony(?), bo zwrotka jemu poświęcona w Chrystus zmartwychwstan jest rozśmiesza mnie regularnie  w każdą Wielką Sobotę. I jeszcze dzięki Brandstaetterowi.

Święta Wielkanocne są dla mnie jak wielki znak STOP przed ruchliwym skrzyżowaniem. Zdarzają się momenty, kiedy usiłuję nie myśleć nadmiernie, bo to proces wyciskający z człowieka resztki sił, a przecież nikt nie lubi się czuć jak pranie po karuzeli tysiąc obrotowej. Ale są przynajmniej Trzy Takie Dni w roku, kiedy wypadałoby się poważnie zastanowić...

Jeśli chodzi o Święta Bożego Narodzenia, odkryłam niedawno, że trzeba sobie pozwolić, by były takie, jakie w danym momencie mogą być. I tyle. I kropka. Nie silę się na żadne hokus-pokus, by atmosfera była magiczna. Co do Wielkiej Nocy zaś... Ogarnąć mi Ten Czas bardzo trudno. 

Trzy dni, jeden dzień, tydzień, a może dwa. Mniej więcej w takiej (jak widać niezbyt rozległej) czasoprzestrzeni mieści się dosłownie WSZYSTKO. Bardzo łatwo ulec złudzeniu, że zna się tę historię na pamięć - Wieczerzę i Drogę, Czerwone Morze i fragment (który ja też ogromnie lubię) o pracowitej pszczole. To takie oczywiste, że już pojutrze grób będzie próżny i zjemy święconą kiełbasę. Oczywistość jak w Czerwonym Kapturku, gdzie najpierw jest groźnie, a potem i tak wszystko dobrze się kończy. Tylko że to nie jest baśń, ani jakaś pobożna historyjka. To chyba całe moje życie... I ciągle jest jeszcze to 'chyba'.

Bo nie jest łatwo nie być Kleofasem, który "się spodziewał"...

Triduum minęło tak samo szybko, jak zawsze. Znów bolałby nogi (drobiazg), krzyże (mniej przyjemnie), całkiem ekstra dawała o sobie jeszcze znać głowa. I siedzisz/stoisz tak, jak co roku i usiłujesz coś z siebie wykrzesać i widzisz, że choćbyś nie wiem, jak się spinał, to i tak jedyne, co możesz to uśmiechnąć się i podziękować. Tak bardzo jest niewspółmiernie. A Pan Bóg to nie szanowne jury z programu artystycznego, przed którym trzeba odtańczyć skomplikowany układ, aby się spodobać i przejść do następnego etapu. 

Patrzysz. Słuchasz. Nie wzruszasz się nawet zbytnio, tylko uświadamiasz gdzieś w najdalszej głębi swego jestestwa, że nie rozumiesz z tego nic. Nic, a nic. Bo to za dużo. Za obficie. Zbyt hojnie i nie na twoją miarę. 
I ciągle nie wiesz, czemu jesteś tu, gdzie jesteś. Gdy tyle wokół alternatyw. Bo przecież można stąd odejść.
Tylko dokąd ? 

(...) O Boże, bądź Bogiem mojej budki z wodą sodową.
Bądź Bogiem mojego soku pomarańczowego
Lub mojego straganu z galanterią, 
A będę szczęśliwy, będę bardzo szczęśliwy. (...)

R. Brandstaetter, SPOTKANIE W EMAUS

Suffering

wtorek, 10 kwietnia 2012

pierwszym oddechem po

Dość mam już agresji. Zdawać by się mogło, że człowiek, który tyle niechęci, szyderstwa, pogardy i innych wybuchowych substancji nosi w sobie od dawna, jest już nań uodporniony. Jakoś nie. To nie działa jak szczepionka. Agresja wzajemna jest przykra i boli. Więc nie zajmujmy się nią. Bo u mnie wszystko dobrze, tylko jak patrzę na jeden z najbliższych mi światów, to nic, tylko wzdycham ciężko. Czasem słyszę, jak ktoś wzdycha ze mną i wtedy jest jakby kawałek ciężaru na sercu mniej. Płynie zrozumienie. 


Kolejne powstanie. Kolejne jak zawsze tak samo inne. Przemieszczamy się z Czasu Poszukiwania Wzruszeń w Czas Poszukiwania Uświadomień. Jak trudno nie myśleć o sobie i jak bardzo jest to przydatne. Piękna liturgia, boli mnie głowa. Piękna liturgia, nie mam już siły. Piękna liturgia, chce mi się spać. I Boskie Święta, nawet jeżeli kondycja moja tak do szpiku kości ludzka. 

Boże, zrób coś, bym mogła tam wejść. Domofon nie działa. No przecież nie rzucę w okno. No przecież  nie mogę stać pod drzwiami 40 minut i czekać na fortunny przypadek, jest już tak późno i tyle jeszcze trzeba zrobić. No przecież chcę...

I drzwi otwierają się od wewnątrz. Fortunnym przypadkiem?

Kiedy swoim wnętrzem wchodzisz w czyjeś wewnątrz, albo na odwrót - pozwalasz dostać się do swojego strzeżonego i zamkniętego na wszystkie spusty świata, to choć dalej jesteś w środku, rzec można - podwójnie zamknięty i ograniczony, sobą i kimś, horyzont ucieka ci sprzed oczu. Gdy nałożysz na siebie dwa światy z ich własnym, indywidualnym zagospodarowaniem przestrzeni, logicznie rzecz biorąc miejsca powinno być mniej, bo rzeczy jest więcej. I więcej odczuć, zdarzeń, pragnień, zjawisk, oczekiwań... Więc czemu rzeczywistość rośnie tak dziwnie, że nagle stajesz się jakimś słodkim-niesłodkim maleństwem na środku. Takim, co nie ogarnia.