czwartek, 26 listopada 2015

za chwilkę, za chwileczkę

Gdyby się tak rozejrzeć wokół... w pokłady chaosu przenikają już przymrozki. Niebo nocą, pomimo, że jest tylko niebem nadgrajdołkowym, charakteryzuje się chłodną wyrazistością, a gwiazdy są małe i ostre, niczym czubki szpilek. Za najbliższym rogiem Adwent. Święty czas nieświętego oczekiwania. Żeby choć uświęcającego tego, kto oczekuje... Czas. Ważny. Kolejna okazja, aby wszystko zaczęło wracać na swoje miejsce. Czas zejścia na ziemię - Bożej łaski, siebie samego. I spotkania się obydwu. Czego życzę, czego pragnę i na co czekam, wychylając głowę zza ściany i podglądając własne pragnienia z nieśmiałym zdumieniem i przerażeniem równocześnie. Jak dziecko, które chce i które wciąż nie dorasta do swoich tęsknot i do włącznika światła. Jak ktoś, kto nieśmiało zaczyna wyciągać ręce i już po chwili gwałtownie chowa je za plecami, żeby po nich - całkiem zasłużenie - nie oberwać.


Czas, który mnie nie potrzebuje, ale którego bardzo potrzebuję ja. Kiedy poranek jest porankiem, a popołudniowe niebo obejmuje wszystkie nasze dzienne sprawy chłodnym i wyraźnym różem, zamieniającym się stopniowo w granat. Czas, który przypomina siedzenie przy kuchennym oknie, z troskliwym i wyczekującym spojrzeniem, skupionym daleko za szybą. Kiedy powrócić ma Ktoś, kogo kochasz, kiedy ty wracasz do tego, Kto na ciebie czeka. Czeka, usiedzieć nie może, więc wychodzi naprzeciw, nie dając ci dojść nawet do połowy drogi. 



Któryś jest na wysokości 
Schyl nieba, użycz litości, 
Spuść się w nasze głębokości...