sobota, 31 maja 2014

od gada do glonojada ;)

Leje prawie na potęgę. To dobre do spania, a przede mną noc, którą chcę zarwać, w celu podjęcia małego wysiłku intelektualnego. Fizycznie jestem już po kawie po dwudziestej drugiej i nie wiem, czy nie przed kawą o którejś kolejnej, albo herbatą, albo może chociaż jak okna nie zamknę, to mi rześkość nie pozwoli drzemać. Zawsze tego słynnego magnezu jakoś żal...

Wdzięczność, Pan Bóg i ja. Ja, jakam jest, Pan Bóg widzi. Widzi i wie i to pozwala być spokojniejszym, niż zwykły to sugerować skłonności indywidualne.

Ostatnio w kościele, w jakimś czytaniu, czy w kazaniu, usłyszałam o przylgnięciu do Boga. Przed moimi oczami pojawił się wówczas glonojad przyssany do akwarium i pomyślałam, że Boże, pragnę przylgnąć, ale jakoś tak bardziej z wdziękiem...

Tak, czy owak, jestem znów. Znów żyję. Na razie wciąż bardziej uczepiony, niż całkowicie przylgnięty, ale jeśli dasz mi palec, to wezmę całą Twoją rękę. Garściami.

piątek, 30 maja 2014

jeżeli coś

Gdy nie masz siły być tym, kim oczekujesz od siebie, by być nim, ani tym, kim może oczekują inni, albo ty sądzisz, że oni oczekują, żebyś był, to chyba jedyne, co pozostaje, to być po prostu i przestać się dusić rzeczywistymi, bądź domniemanymi oczekiwaniami. Chciałbyś dalej, chciałbyś mocniej, chciałbyś wyżej, chciałbyś pełniej, chciałbyś odważniej, mądrzej, odpowiedzialniej i bardziej na miarę miar, jaką nosisz i którą siebie odmierzasz, ale nie ma tak. Jest inaczej. Nie wzdłuż, a w poprzek, nie mocniej, a słabiej, nie pokorniej, a pyszniej, nie spokojniej, a bardziej nerwowo. Odwrotnie, niż pragniesz, nie tak, jak rozumiesz. Może nawet głupio. Ci głupio, że głupio. 

Jeżeli coś, to ja bardzo bym chciał usiąść na molo i pluć w morze pestkami po czereśniach. 
I żebyś Ty siedział tam ze mną. 
I żeby Ci nie przeszkadzało, że pluję, że macham nogami, 
że może mi w gardle zaschło, a w oczach wprost przeciwnie. 
Żeby Ci nie przeszkadzało, że jest tak nie tak.


środa, 28 maja 2014

już ziemia rozgrzana

"Załatwiwszy" lekarza bardzo szybko i "mawszy" dużo czasu, pojechałam przed siebie, może dlatego, że nie lubię ostatnio do siebie dochodzić, a może bez żadnej przyczyny. Póki co wciąż jeszcze gorący i słoneczny dzień był idealny, aby popedałować sobie gdzieś. Gdzieś niedaleko całkiem, gdzieś na niedługą chwilę, tak po prostu, po-woli, czyli bez pośpiechu i dobrowolnie oraz całkiem świadomie. Ujechałam zaledwie kawałek, za miedzę rzec by można i uradowało się serce moje - z tych pagórków leśnych, z tych łąk zielonych, szeroko, nie nad Niemnem (i nie nad błękitnym) rozciągnionych i choć nie było gryki i dzięcielina nie pałała ani panieńskim, ani żadnym innym rumieńcem,  dojechałam do jakiegoś pola uprawnego i czegoś na kształt lasu i poczułam się dobrze. Wjechałam w jakąś małomiasteczkową ulicę Prądnika Białego - po jednej stronie rośliny uprawne, po drugiej domy, w głębi jakiś mały kościół. Za polem drzewa, może las i wszędzie spokój, taki sielsko-miejsko-wiejski spokój. Jak w domu. Jak w różnych lipcowych i sierpniowych wioskach w tym kraju. Boże - dziękuję Ci, że nie wszystko jeszcze zabetonowano. 


Powrót wypadł przez park, ten park, który znam, tylko od drugiej strony. Okazało się bowiem, że jestem bliżej, niż sądziłam, że poniekąd kręcę się w kółko. Kiedyś pojadę dalej i dalej i dalej... 

Od drugiej strony park zaczyna się kapliczką. Jakoś tak jest, że mam (nawet nie wiedziałam, ale od dziś już wiem) słabość do tego rodzaju małych przejawów pobożności ludu. Może dlatego, że kojarzą mi się również z miejscem rodzinnym, dzieciństwem oraz rozgrzanymi, letnimi polami, na których puchną ciężkie, rozpalone kłosy zboża. Chyba tęsknię za wiochą. To już ta pora roku, ta, w której koguty pieją bardzo wcześnie, a późnym wieczorem robaczki świętojańskie dławią się swoją owadzią wolnością.


I jeszcze maki. I jeszcze chabrów brak...



Maj i czerwiec są najlepsze. Najulubieńsze. Ale i lipiec i sierpień, kiedy ziemia rozgrzana i możesz leżeć w trawie i słuchać świerszczy, albo żab... I patrzeć w rozgwieżdżone niebo. Tęskno do tego wszystkiego. Do odrobiny dziczy dziko się tęskni. Takiej dziczy, w której jestem ja, upał, ciche noce z odgłosami z południa i jeszcze Ktoś Taki, Taki Ktoś, Kto patrzy i można już nic nie mówić, tylko być i to wystarcza. 

Latem tęskni się bardziej. Nie za słońcem, bo ono już jest. Za Stwórcą tego, co nasyca i podsyca głód równocześnie. 







wtorek, 27 maja 2014

delighted

Do zachwytu potrzeba tak niewiele - wystarczy porządna burza z gigantycznym "fleszem", kiedy wszystko staje się jasne i wyraźne. Ułamek sekundy, w którym łapczywie łapiesz wszelkie kolory, ukryte nocą tak dobrze, że wydaje się, iż wcale ich nie ma. A kiedy znika błysk, czekasz na dźwięk, pewien, że on nadejdzie, że lada chwila cały ten świat dookoła zatrzęsie się wspaniale, poddany pokornie prawom natury. W burzy jest moc i dostojeństwo, a ty, patrząc, widzisz, jaki jesteś mały, jaki znikomy i słaby. Najlepiej obserwuje się burzę nocą i zza okna, w przekonaniu, że "tutaj nic mi nie grozi". Niemniej, najcudowniejszy moment to ten, w którym burza już prawie nadeszła, ale to "prawie", które oddziela ciebie od niej samej, pozwala wciąż jeszcze stać na zewnątrz i chłonąć wiatr, który zrywa się zawsze przed jej pokazem popisowym. Moment oczekiwania - coś, co pozwala cieszyć się z tego, czego jeszcze nie ma, ale zaraz przecież się stanie, coś, co może spowodować, że ciarki przebiegną po plecach i zjeży się włos. I mogę tak długo stać i patrzeć, jak niebo przecinają, raz po raz, szybkie i ostre kreski, jak nagle i niespodziewanie absolutnie wszystko wyłania się z cienia, z mroku, ze swoich nocnych tajemnic. I mogę słuchać, jak burzy się spokój, jak trzęsie sklepieniem nad moją głową. I mogę chłonąć wiatr - gwałtowny, zwiastujący, że zaraz nadejdzie. 


I ilekroć wszystko to widzę, słyszę i chłonę, przychodzi mi na myśl, jak Jesteś silny, dostojny i potężny. Przychodzi mi na myśl, że JESTEŚ i jest to myśl nierzadko zuchwała, której towarzyszy uśmieszek pełen satysfakcji i chytre spojrzenie. Pan Bóg, który ręką trzepnąć by mnie mógł... A chroni. Nie sposób wtedy nie zatęsknić, nie sposób, doprawdy, nie pomyśleć, że mimo wszystko, mimo złości i niegodności, biegam po tych dłoniach, które w każdej chwili mogłyby zamienić się w pięści, ale to się nigdy nie staje, bo one są zawsze otwarte. I jest jeszcze jedna ulga, że Twój Święty Gniew jest nieporównywalnie większy od mojej nieświętej złości, więc wszystko to ginie, ginie w Tobie. Błahostka. I znów będziemy grać w klasy, tylko wygrzmi, wybłyska i wyszarpie mnie Miłość Twoja zazdrosna bardzo. 

Oto Pan Bóg przychodzi z mocą i Jego ramię dzierży władzę...!

niedziela, 25 maja 2014

psu na budę

Co robi się z dniami, które nie poszły, jak trzeba? 
Co robi się z życiem, które nie poszło, jak trzeba? 
Co się robi, gdy nie idzie i kiedy się właśnie nie idzie, a przynajmniej nie do przodu?

Czasem ma się ochotę rozszarpać za pytanie "co słychać"? I oducza się ludzi je zadawać. Czasem ma się ochotę powiedzieć i wszystkim i nikomu "wypchaj się", albo przynajmniej "spadaj". To nieładnie, to niegrzecznie, to w ogóle źle bardzo, ale czasem właśnie taka ochota przychodzi - nieładna, niegrzeczna i zła bardzo. Nie robi się tak, rzecz jasna, bo przecież jest się mniej-więcej dobrze wychowanym i przecież się tych ludzi lubi, niektórych kocha, więc bardzo źle byłoby rzucać w nich tym podobnym "mięchem" - nie ma ani grama przyjemności w sprawianiu przykrości innym. Ani odrobiny. I nie o cudzą przykrość tu chodzi, z resztą. Raczej o to, by pozbyć się tej całkiem innej, własnej, prawdopodobnie nabytej, ale nie kosztem innych. A może nie w przykrości jest sedno. 

O Boże, 
Pyszałka dostrzegasz z daleka, więc widzisz mnie na pewno. 
Dziś jest dzień gniewu 
- to już jak dzień wypłaty, tylko bez powodów do radości. 
I miało być dobrze i wyszło jak zwykle. 
To naprawdę wyczerpuje. 
I gdybym był pokorny, wszystko byłoby prostsze. 
Ale nie jestem. 
Ani pokorny, ani dumny. 
Trochę wściekły i gryzę. 
Gdyby mój gniew był chociaż święty, 
a tak... psu na budę.




niedziela, 18 maja 2014

Być - bywać

Łatwo jest powiedzieć, że tam, gdzie najbardziej pusto, tam właśnie Jesteś. To łatwo powiedzieć, ale gdy taka pustka wybrzmi w całej pełni, a nawet gdy tylko w pięćdziesięciu procentach, to już nie tak łatwo pamiętać. Bo to Twoje Bycie jest tak różne od mojego bywania. Otwórz mi oczy, zanim znów nie dojdę do sadzawki.

Ja Jestem
ja bywam 
Wszechmocny
słaby
Potężny
kruchy
Trwały
ulotny
Czysty
skażony
Święty
grzeszny
Nieogarniony
nieogarnięty
Wielki 
mały
Cierpliwy
nerwowy
Zwyciężający
liczący przegrane
Zawsze
na chwilę
Daję wszystko
biorę trochę
Kocham
kochasz?
Pewny
wątpiący
Ja Jestem
ja pragnę być





sobota, 17 maja 2014

Aniele Stróżu

Entuzjazm jest częścią ulotności. 
Wizja nadchodzącego tygodnia może gorsza, od tygodnia samego w sobie. Czas pokaże.
Byłam w teatrze. Kiedy jedną z głównych bohaterek położyli na stole, bo akurat umierała, pomyślałam - ale bym do łóżka chętnie już... Dwudziesta druga to dobry czas na sen, a czasem i na wyniesienie śmieci, ale wówczas nici ze spania. 

* * *

Myślę sobie, Boże, to i tamto 
i czasem też jest mi smutno, jest smutno mi, 
ale to nie takie ważne przecież 
- dalej, dalej, dalej, byle się nie zatrzymać. 
Ty wiesz, Ty tak wszystko wiesz, jak mnie się wiedzieć nie śniło.

Kiedy coś spada z nieba, 
to M. mówi, że bomba, lub manna...
a ja myślę, że jeszcze też Anioł Stróż się zdarzy,
od czasu do czasu - rzecz jasna. 
I zbiera mannę i broni przed wybuchami.
I jest. 

A ja też - jestem - dzieciak niemożebny. 
Zwichrowaniec. 

Aniele Boży, Stróżu mój - chodź na bilard. 

 

wtorek, 13 maja 2014

czasem

Czasem jest tak, że może bardzo by się chciało, ale przecież może się okazać, że się nie może. I choć pragnie się rzeczy obiektywnie dobrej, to jednak życie jest koniecznością wyborów, a czasem - w pewnym sensie - i wyborów brakiem. 

Czasem jest tak, że zaczynasz zadawać sobie pytania, które może trzeba było postawić przynajmniej kilka lat wcześniej, ale czy kiedyś podszedłeś do nich na poważnie? A może brakło ci i odwagi, i wiary, i nadziei i gdybyś je przynajmniej teraz miał!... 

Czasem jest tak, że wstaniesz rano - trochę jakby wbrew sobie, a tak naprawdę najbardziej w zgodzie z sobą i nie tylko z sobą, z resztą.

Czasem jest tak, że zaczynasz się modlić, że zaczynasz trwać w tej modlitwie i masz przyjemne wrażenie, że uchwyciłeś za róg obrusu rozłożonego na Niebieskim Stole - wystarczy szarpnąć, a posypie się na ciebie dobro, którego niczym nie powstrzymasz. Z drugiej strony boisz się wrzątku, który może zalać twą głowę, więc na razie wisisz tak uczepiony brzeżków tkaniny, od czasu do czasu wychylając tylko nieśmiało figlarnie-tęskniące oczy w stronę Tego, Kto siedzi za Stołem. 

Zawsze jest tak, że nie ma żadnej zasługi, ale tysiące łask.


poniedziałek, 12 maja 2014

On the day the world ends

W dniu, w którym nie mam chyba nic do powiedzenia, podrzucam coś do posłuchania: TUTAJ. Miłe mi i dobrze się kojarzące - z osobą, dzięki której płyta pani Agi wpadła w moje ręce. (Pozdrawiam Cię, N. serdecznie!). Zaraz za płytą biegnie już cały szereg ciepłych myśli i skojarzeń z jakimś etapem życia, zaliczonym, jakby przypadkiem, po drodze. Z czego zbudowane są ludzkie wspomnienia? Z dźwięków, zapachów, smaków i - jakże często - ze światła! I z tej niematerii, która oddycha tam gdzieś - w środku. Tam, gdzie wciąż jestem ja, tylko jakby bardziej i nie sam. 

niedziela, 11 maja 2014

Zrób sobie Italię

Dobrze mi było w Italijskiej Czasoprzestrzeni, cóż więc stoi na przeszkodzie, by zrobić sobie Włochy tutaj? Wprawdzie nie ma cyprysów i pomarańczy na drzewach, nie ma też makietowych miasteczek poprzyklejanych do wzgórz, a powietrze w naszym grajdołku wykazuje co najmniej tysiąckroć więcej skłonności do obrzydliwości, ale przynajmniej pogoda jest dokładnie taka, jak była tam - do południa grzeję się w słońcu, po - moknę i marznę. Aby nie wpaść na powrót w sidła przeziębienia, któremu poddało się wielu z nas, różnego wieku i stanu (niektórzy ciągle walczą), wskakuję pod gorący prysznic - podobnie, jak w Lago Verde (taki włoski Hotel Forum, jak to ktoś wywnioskował z lokalizacji i wystroju pokojów) - doprawdy nie wiem, ile trwał tamten proces oczyszczająco-grzewczy, bo gdy woda cały czas zachowuje swoją wysoką temperaturę, a ja nie płacę za jej zużycie, to naprawdę mogę długo. Tu muszę się trochę ograniczać. ;)
A dla podtrzymania włoskich smaków, serwuję sobie na wieczór kieliszek Vernacci z San Gimignano, z racji tego, że za kierownicę (roweru) siędę dopiero jutro. Małe, włoskie przyjemności. Jakie to ważne w życiu istoty ludzkiej - dobry człowiek, dobra rozmowa, dobry obiad, dobre wino, dobra szczypta serdecznej złośliwości... 

To tyle w temacie próżności. Na poważnie, wyzuwszy się uprzednio z wszelakiej swej, nie zawsze mądrej wesołkowatości, przyznać muszę, że wdzięczna jestem Stwórcy za Italię i za tydzień w niej spędzony (ja chcę jeszcze raz! Raz, dwa trzy i do plus nieskończoności) oraz za wszystkie podmioty towarzyszące mojej osobie w tamtym czasie. Również za te Święte.


czwartek, 8 maja 2014

imagine

Powinnam spać, a myślę. 
Powinnam się modlić, a myślę. 
Ile warte są marzenia? Ile warte jest to, czego chcesz, jak kruche jest to, czego boisz się pragnąć? Szkło? Porcelana? Pogoń za wiatrem?... I po co się właściwie marzenia posiada? I dlaczego się woli ich nie mieć, żeby się nie rozczarować? Jeśli nie marzysz, to nie stawiasz celu. Jeśli nie stawiasz celu, to nie dążysz. A jeśli nie dążysz, to czy ciągle jeszcze żyjesz? 
Co jest warte świeczki? (Poza zbawieniem). Dokąd? I czy dawać sobie prawo do ewolucji, która nie zawsze wygląda jak rozwój, lecz stanowi raczej wyrastanie dodatkowych i zbędnych odnóży, doskonałych do potknięcia się o...

Trudno jest żyć, Panie Boże. Ładnie, ale trudno. Trudno jest stawać się, zamiast stać. 

Módlcie się za Marzenę - proszę. Niektórzy marzą, by żyć: Marzena Erm i jej rozwód z rakiem.


wtorek, 6 maja 2014

andiamo na Syjon

Kiedyś byłam w Italii pierwszy raz. Podobało się, ale pomyślałam, że nie mogłabym tam żyć w sposób przewlekły. Teraz byłam drugi (tak, drugi - nie jestem znawcą tego szanownego Patchworku) i pomyślałam, że może mogłabym tam żyć, a raczej na pewno mogłabym tam umrzeć. Najlepiej leżąc na rozgrzanym, białym kamieniu jakiegoś włoskiego miasteczka, ze wzrokiem wlepionym w wiszące nad moją głową pomarańcze. W otoczeniu gór i włoskiej flory, z kieliszkiem dobrego wina w ręku. Ohooo - show me heaven! 

Przywiozłam trochę zdjęć, z kilku jestem naprawdę zadowolona, trochę przemyśleń, które na razie przybrały postać wiśni, lub rodzynek wsadzonych troskliwie i uważnie w naczynie wypełnione alkoholem, w celu napęcznienia, nabrania kształtu, smaku i treści, trochę prania, ładnych pocztówek, odrobinę wina oraz infekcję górnych dróg oddechowych. I czuję się jak Boży Zdechlaczek, który, gdyby odebrać mu jego przynależność do Stwórcy, pozostaje już tylko Zdechlaczkiem.

Do wczoraj podejrzewałam, że siebie odnajduje się w samotnych wędrówkach, prywatnych wycieczkach i godzinach ciszy. I dalej tak uważam, ale wiem już, że są takie fragmenty Zdechlaczej natury, których nie złapiesz, nie dotkniesz, nie zauważysz i nie uświadczysz sam na sam ze sobą. Nie tyleś jest witrażem, co szkiełkiem - jednym z wielu, ale i jedynym takim. 

Uwielbiam mozaiki - teraz już nie tylko te z Soboru Sofijskiego w Kijowie, ale także te rzymskie, np. Anzelmowe. Im więcej w takim arcydziele brakuje kosteczek, które były weń pierwotnie wlepione, tym bardziej jest ono wybrakowane, tym mniej jest spójne i piękne. 

Kościół - Kościół jest jak mozaika. Każdy kawałeczek jest niezbędny i nietrudno zauważyć jego brak. 

Dużo pytań. O stworzenie, o Stwórcę i o to Dzieło, którego jestem częścią, choćby nawet czasowo zainfekowaną... 


 
Więcej zdjęć z Włoch: tutaj.