wtorek, 30 kwietnia 2013

But hold on to what you believe...

When the darkness has robbed you of all your sight.
 /op. cit./

 
 

niedziela, 28 kwietnia 2013

With grace in your heart and flowers in your hair

Muzyka wypełzła na ulice już całkowicie i bezpardonowo i kwitnie wszędzie, jak drzewa i krzewy - na jedno, wspólne trzy-cztery - forsycja, magnolia i wszelkiej maści owocowe. 

Idąc do mijam ludzi siedzących na ławce, w spacerowej części tej dzielnicy. Siedzących dwoje, z dwiema gitarami. Nawet nie ważne, jak bardzo nastrojonymi, czy też nie. Idąc z, z myślami o tym, że jednak jest mi zimno i zjadłabym już coś dobrego, zatrzymują mnie rytmy, gromadzące małe stadko ludzi pod Bagatelą. Tym razem jest już troszkę bardziej wybrednie - poza instrumentem od rytmów jest i gitara, i skrzypce, i jeszcze coś. I kilku młodych osobników płci męskiej. Podobno (mniej-więcej) autochtoni (tak ktoś mi domniemał), jednak ja ich nie znam. Grają całkiem przyjemnie, całkiem skocznie i całkiem zachęcają mnie, by przystanąć, posłuchać i zrobić zdjęć parę. I tak oto wracam jeszcze później, wcale nie jest mi cieplej i apetyt też nie mniejszy, ale jakoś tak skoczniej się idzie. Też, choć nie tylko dlatego i może nawet nie przede wszystkim. 

I myślę, że trudno, szalenie trudno byłoby żyć bez muzyki, bez dźwięków, bez tego, co gdy raz zagra, to potem długo jeszcze brzmi w człowieku. Nie... nie dałoby się żyć bez muzyki. Ludzie wyłażą na ulice, by śpiewać, by grać, bo tego nie da się powstrzymać. Jeśli nie śpiewasz przed tym, czy innym teatrem, na jakimś placu, czy skwerze, to robisz to pod prysznicem, lub kiedy sprzątasz. Tego nie można powstrzymać.

A akcentem końcowym niech będzie to, co bardzo, bardzo, bardzo... zdecydowanie więcej, niż lubię. 

sobota, 27 kwietnia 2013

zakazane piosenki

Panów z The Gułag Orkiestry można spotkać to tu, to tam. W centrum ścisłym i nieścisłym, na ulicach i osiedlach. Ilekroć ich (najpierw) słyszę, (później) widzę - dają mi kupę frajdy. Dosłownie kupę - nie bójmy się użyć tego słowa. Panów jest czterech, może pięciu, nie pamiętam. Chodzą ze swoim dętym ustrojstwem, wystają pod oknami i nie tylko i grają, grają, grają. Być może komuś na nerwach, nie wnikam, ale ostatnio widziałam ich w bezruchu pełnym niemocy, stojących obok funkcjonariusza straży miejskiej. Ja tam ich szczerze lubię, pewnie dlatego, że te ich metalowe rytmy tchną radością i życiem.

Dziś po południu otwieram okno i - dla odmiany - ktoś zaiwania na harmoszce. No i nie było siły, by nie przypomniał mi się fragment z "Dnia Świra", choć, podobnie jak przy The Gułag Orkiestrze, myśli na skutek płynących na zewnątrz dźwięków złagodniały i na chwilę przestały drapać. Niektórzy nawet przycupnęli na balkonach i coś owemu grajkowi zeń zrzucali, prawdopodobnie drobniaki. 

Ot, wiek XXI, myślałby kto!

piątek, 26 kwietnia 2013

huśtawkę i serwis do kawy

Nie ważne, jak długo się idzie, ważne jest tylko, którędy. Osobiście od ruchliwej ulicy wolę szlak spacerów, rolkowiczów, rowerzystów i mam z dziećmi, okupujących okoliczne place zabaw. A potem Wyspiańskiego, z tymi domami, jak z marzenia i jak z opowieści o przedwojennych bogaczach - takich, co to weekendy spędzali w Zakopanem, albo i dalej, z własną służbą. Podróżowali koleją, w wagonach ciągniętych przez parowozy i nosili kapelusze, a pod ręką mieli zawsze eleganckie papierośnice. A żony ich - futra i skłonność do filuternego mrugania powiekami. W salonie stał dumny fortepian, a w gabinecie, na półkach biblioteczki, piętrzyły się książki, z zuchwałością Wieży Babel. O medycynie i po francusku. Spiżarnie zaś pełne były konfitur domowej roboty i wina... Domy aktualnie przyciągające wzrok potężnymi murami i kwitnącą pod ich oknami magnolią i forsycją. Domy pachnące dostojnością, o których myślisz: tu mógłbym mieszkać. Tu miałbym dla siebie wystarczająco dużo przestrzeni. Tu mógłbym się chować sam przed sobą w setkach miejsc i zakamarków, o wiele dalej, niż tylko pod kołdrą. Tu mógłbym żyć. Ale... nie zimą, kiedy grube i stare mury bywają siedliskiem niedającego się wypędzić chłodu. Tu mógłbym mieć ogród i ławkę, winorośl, huśtawkę, stół i serwis do kawy. Tu mógłbym jeść wytworne śniadania, mógłbym być nawet angielską królową i nawet kimkolwiek innym i nawet nikim prawie, to zupełnie nieważne, byleby tylko mieć możliwość nieustannie wystawiać twarz do słońca i słuchać śpiewu ptaków. Tu mógłbym umrzeć... Być może - tego nigdy się nie wie na pewno. 

środa, 24 kwietnia 2013

and I will hold on hope

Dzień dobry, dzień wcześniej, cały za. I myślisz, że nie można czekać z życiem, aż wszystko się poukłada, aż będzie wreszcie tip-top, spokojnie i całkiem w porządku. Nie można, bo w międzyczasie życie wystygnie ci w rękach, bo wszystko nie będzie nigdy tak, jak by się oczekiwało... To jak z zasypianiem - jeżeli odkładasz zapadnięcie w sen do momentu, aż prześcieradło będzie idealnie gładkie, to prawdopodobnie nigdy nie zmrużysz oka, bo najmniejszy twój ruch narusza totalną gładkość. Nie ruszać się będziesz zaś wtedy, kiedy sen nie będzie ci już szczególnie do szczęścia potrzebny, więc może... może żyj, może śpij, teraz, już i tutaj, nie zważając na. 

Otaczają mnie ludzie, którym jestem wdzięczna. Z którymi warto usiąść i wypić piwo z sokiem imbirowym - mój nowy przysmak, którym raczę się jednak bardzo rzadko. Bo jeśli być odważnym, to tylko na trzeźwo - tylko wtedy można w ogóle o odwadze mówić, gdy działasz trzeźwo, przytomnie i świadomie.

To, co dość już dawno złapałam na blogu Kiśla, chodzi za mną od niedawna krok w krok. Zarówno za muzykę, jak i za tekst - lubię niezmiernie: The Cave.

Cause I need freedom now
And I need to know how
To live my life as it's meant to be  
 /stamtąd właśnie/ 


niedziela, 21 kwietnia 2013

dowiem się

I spada znowu, z głośnym hukiem, ciężkie i twarde, jak odwilżowy lód: po co?
Pakurim... Ju ar gut gaj... Takie domy można kupić... Tyle do powiedzenia ma reszta, ci z prawej i z lewej i z naprzeciwka. Może po to, by przyjść, pomimo bezkondycji. Może dla kogoś twoja bezkondycja jest czymś naprawdę dobrym, może oczekiwanym. Może po to, by robić zdjęcia, choć nigdy nie będą to najlepsze zdjęcia na świecie. Czy ktokolwiek robi cokolwiek, by było najlepsze na świecie? Konkurencyjność, która nie pozwala oddychać. Która zasusza i kruszy marzenia, zanim wypełzną z gruntu. Może po to, że lubię. Lubię dla siebie. Bo to moje. Bo tak widzę ja. Nie najlepiej, nie najpełniej nawet, ale to moja toćka zrienija. Może po to, by znów stanąć w rześkich murach i popatrzeć na ciche światło. I usłyszeć, tak z zamkniętymi oczami. Może po to, by raz jeszcze wystawić kark do słońca, bo to jest przyjemne. Może po grób. By kochać po grób. I potem wciąż jeszcze.

sobota, 20 kwietnia 2013

R.I.P.

Dzisiejszy późny wieczór, jak i - śmiem przypuszczać - kolejnych dni kilka, sponsorują słowa: 
- reminiscencja,
- inwestygacja,
- proweniencja.

W skrócie: R.I.P.  
;)

środa, 17 kwietnia 2013

present perfect

Pamiętam, jak kiedyś jeden z moich, chyba jeszcze wtedy przyjaciół, prezentował postawę nieszczególnie rozmowną, w stylu "pogadajmy o czymkolwiek, ale nie koniecznie o tym, co u mnie". Nie rozumiałam, pewnie zadawałam dużo głupich pytań i podejrzewam, że było to irytujące. Pytania wynikają z tego, że kiedy ktoś nie chce z tobą rozmawiać, taki bliski ktoś, to się o niego martwisz. 

Teraz... Teraz nie jesteśmy już przyjaciółmi, wrogami też nie, jakoś mniej, lub bardziej po prostu, zarosła ta ścieżka. Teraz rozumiem ówczesną niechęć tej osoby - niechęć do głębszych wywodów. Co prawda nie wiem, jaki był tamten powód, ale wiem, dlaczego ja nie mam ochoty gadać. Wiem, jak to potrafi męczyć. Wiem, że drugie strony najczęściej w takich chwilach się niepokoją i wiem, że nie o to człowiekowi chodzi, nie taki ma cel. Jest to raczej efekt uboczny, niekontrolowany, odruchowy. Warto być wdzięcznym i warto szanować to, że inni bywają zaniepokojeni, warto też szanować innych i starać się nie martwić ich za bardzo. 

Ale czasem trzeba sobie na milczenie pozwolić, dać prawo niemówienia. Niemówienia, które nie jest fochem, które po prostu jest i walczy o swoje prawo do bycia.

A przyjaciele... Nie zawsze są na zawsze. I choć często o relację trzeba walczyć, zdarza się i tak, że trzeba pozwolić jej rozluźnić się, albo nawet wygasnąć. Dlatego, że drugiego człowieka nie można sobie przywłaszczyć. Dlatego, że on nie przysięgał ci przed Bogiem, że nie opuści aż do śmierci. Dlatego, że się zmieniamy. Nie musi to być łatwe, przyjemne też raczej nie jest i nie wiadomo do końca, co się dzieje z takimi przyjaciółmi, do których ścieżki pozarastały. Ale tak się zdarza. Tak bywa. 

Trwały to Jest tylko Pan Bóg.   

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

"Tak mě tu máš"

Urzekło mnie TO. Może takie bardziej jesienne, niż wiosenne, ale urzekło.
Na słoneczne popołudnie, do kawy i refleksji - w sam raz. 
Dobrego Wszystkim.

niedziela, 14 kwietnia 2013

od i nie od siebie

Od siebie mogę powiedzieć, że po raz pierwszy w tym roku wieczorne niebo było tak cudownie fioletowo-różowe (wczoraj), że zielona herbata znów smakuje, że zatkane ucho blokuje możliwość słuchania muzyki w wersji stereo, że, bez względu na skutki u-boczne, czekolada jest skutecznym środkiem na doraźną poprawę nastroju, że na Tomasza istnieje fajny i nieoblegany lokal, że ptaki śpiewają rano i wieczorem i to jest dobre oraz że przeprosiłam się z Hansem Castorpem.

Nie od siebie - z cytatów odnotowanych niegdyś, a odnalezionych niedawno:

Obok Nekrologu w tym samym zeszycie "Biblioteki Muzycznej" zamieszczono okazały "wiersz do śpiewania" bliżej nie znanego dr Georga Wenzky (Więcka?); pojęcie o wierszu daje strofa następująca:

Ten wielki Bach, co zdobił nasze miasto, 
którego sławy Europa była łupem,
równy jakiemu nikt drugi nie wyrasta,
jest - ach! niestety! - trupem!

/z książki Jarosława Iwaszkiewicza "Jan Sebastian Bach", którą szczerze lubię/


czwartek, 11 kwietnia 2013

eureka... ?

Drogi Panie Boże, 
bo ja już wiem, jaka jest zasadnicza różnica pomiędzy nami - 
- Ty Jesteś Nieogarniony, 
ja jestem nieogarnięty... 

wtorek, 9 kwietnia 2013

"zabierz pieska na spacerek"

Jesień i wiosna to dwa czasy na przestrzeni roku, szczególnie prowokujące spacery. Ot, na przykład podmiot zamierza udać się do apteki po coś na kiełkujące przeziębienie i jakiś drobiazg na niepokój w uchu. Natomiast wczorajszy spacer, z marketu dotąd, podrzucił mi bardzo wdzięczny obrazek. Również spacerowy. Z jednej strony ulicy mała grupka przedszkolaków (takie nawet nie zerówkowe maleństwa), odziane w odblaskowe kamizelki, zapewne w ramach akcji "bądź bezpieczny na drodze", tudzież "nie zgub się pani przedszkolance". Nawiasem, ja od tego mam kolorowe buty - od tego pierwszego, bo przedszkolanki już dawno za mną nie łażą. A zatem z jednej strony - mali ludzie. Z drugiej natomiast - ludzie nie tylko więksi, ale i starsi, a szczególnie starsza pani, w towarzystwie niewielkiego psa, prowadzonego przezeń na smyczy. I oto zdarzenie następujące: idę wzdłuż ulicy i patrzę sobie na żywe przykłady chodzącej radości i beztroski, którymi są przedszkolaki. Zapala się zielone światło dla pieszych i na jezdnię z jednej strony wkraczają dzieci, w towarzystwie pań opiekunek, z drugiej zaś nadchodzi pani, z kroczącym wiernie u jej boku małym psem. W pewnym momencie obydwa obiekty posiadające ten sam kierunek, ale przeciwny zwrot (obiekt A: przedszkole i obiekt B: pani ze zwierzem na smyczy) spotykają się na pasach bardzo blisko siebie. I wtedy to, jedno z małych dzieci bezpardonowo pokazuje palcem na przechodzącego właśnie obok psa wspomnianej kobiety (tak się stało, że pies ten był akurat jamnikiem). Bezpardonowo wytyka go palcem i woła dość głośno, tak, że okrzyk słyszy nie tylko właścicielka czworonoga, ale i na przykład ja, która przez tę ulicę w ogóle nie zamierzam przechodzić... Woła, co następuje: "PARÓWKA!" 

:)

Na szczęście trafiło na kobietę z poczuciem humoru, więc dziecko mogło pójść bez obaw w swoją stronę, a ja mogłam sobie spontanicznie wybuchnąć śmiechem.

czwartek, 4 kwietnia 2013

co mnie trzyma

Tak już jakoś jest - kiedy za wszelką cenę chcę się cieszyć, raczej się spinam, niż przeżywam radość. Dlatego też bardzo praktyczna jest umiejętność wypuszczania z rąk swoich wysiłków wszelakich. Nie w tym rzecz, by nie robić nic, nie kiwnąć palcem i czekać w bezruchu. Raczej by wysilać się z pewną lekkością, swobodą, dystansem i bez stresu pt. "muszę, bo inaczej sobie nie daruję". Nie wszystko, co wypuszcza się z rąk, musi się z hukiem roztrzaskać o podłoże. Scenariusze tego, jak kończy się lot w dół, są różne - zależy czy się spadnie, z jaką siłą i na co. Warto nie trzymać się kurczowo swoich wyobrażeń, swoich recept na, hm, w mniemaniu własnym, szczęście. Warto ufać, że nawet jeśli spadnie i nawet jeśli brzdęknie, to być może wreszcie będzie mi lżej i o przynajmniej jeden zbędny bagaż mniej. 

Człowiek żyje, nie do końca potrafiąc przeprowadzać tak mu do życia potrzebną selekcję, na skutek czego łapie w obie garści za ogon wszystko, co się rusza, co się nie rusza, co jest, co mu potrzebne i niepotrzebne. I przepełniony totalną zbędnością, zaczyna się męczyć, nie rozumiejąc dlaczego. I bywa, że kolejne wysiłki koncentrować się będą na rozluźnianiu dłoni, prostowaniu palców, by dać sobie odpocząć i by mieć dłonie wolne i gotowe przyjąć to wszystko, co naprawdę warte jest przyjęcia.


Czas się zatrzymał i zatopił w przyjemnym i pełnym nadziei błogosławieństwie. Jeszcze przez kilka dni radość będzie smakować tak samo. A później... Później pójdziemy dalej. Z rozluźnionymi już pięściami, z otwartymi dłońmi. Tylko pustkę można wypełnić.

środa, 3 kwietnia 2013

Wolność, Miłość, Wielki Czwartek

Wielki Czwartek, lub ewentualnie Wielka Środa. Jedna noga wślizguje się już za próg uroczystości. Póki co jadę jednak tam, do domu. Na razie bardziej zajrzeć, niż pobyć. Myśli wędrują wokół czasu, który właśnie jest, czasu białych koszul i czegoś znacznie ważniejszego. Czegoś tam, w środku. Jestem. Pomiędzy dobrem, a dobrem, w dobru, choć wciąż w niepewnościach i zmartwieniach, których podaż zawsze jest co najmniej wystarczająca. Patrzę za okno, myślę, ewentualnie przysypiam - takie moje tradycyjne rozrywki w komunikacji międzymiastowej. W tle radio. Jedna z tych stacji, których raczej nie słucham, chyba, że ktoś, nie pytając, raczy mnie uraczyć. Jak tu. Jakaś spokojna i przyjemna melodia przewija się w tle. Sympatycznie, choć nie skupiam się na tekście, raczej rejestruję lekkie dźwięki. Aż pojawia się refren. Początkowo niedostrzeżony płynie przed siebie i przede mnie i we mnie trochę też. Chwilę później jednak skupiam na moment uwagę, by złapać słowa. W moje uszy trafia: "No love without freedom, no love without freedom, no love without freedom, no freedom without love"... I małe światło, gdzieś pod czaszką, że to jest bardzo dobry komentarz do Wielkiego Czwartku, do Jezusa Chrystusa, do Boga. Podstawą miłości jest wolność - to raz. Podstawą i atrakcją zarazem. Z przymusu nie da się kochać. Wybór, decyzja, świadomy gest - to jest cenne, to najwięcej, co można dać i najwięcej, co można przyjąć. Dwa - trudno być wolnym bez Miłości. Właściwie od niedawna przekonuję się na własnej skórze, do gęsiej skórki i dreszczyków emocji, że tylko w Miłości człowiek jest wolny. Naprawdę wolny. Dużo by mówić.

A piosenkę śpiewa Dido, gdyby ktoś pytał. I nie wiem, o czym są zwrotki - całkowicie pochłonął mnie refren.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

ślady na śniegu

Święta, święta i... co dalej? Po liku dniach całkowicie innych od wszystkich pozostałych dni w roku trzeba się wyspać i wskoczyć znów w trybiki. Z jednej strony wskoczyć, z drugiej wyskoczyć. Zejść na ziemię i zmienić ziemię, po której się stąpa. 

Święta mnie odświeżyły. Odświeżyły, ale i nie spowodowały odjechania w kosmiczną nierealność. Uśpiona na chwilę szorstka i kanciasta rzeczywistość wciąż leży pode mną, jak ziarnko grochu pod księżniczką (choć bliżej mi chyba do wilka, który zeżarł Czerwonego Kapturka, niż do księżniczki), a czas, który został mi ostatnio dany, nie spełnił roli tysiąca poduszek pomiędzy. Bo Święta nie są po to, by coś ugładzać, ani też, by stwarzać iluzje. 

Pada śnieg, pada śnieg, a życie toczy się dalej. A nadzieja to chyba każdorazowe otwieranie i zamykanie oczu z ufnością i z ufnością spoglądanie w Te Oczy, w których nieustannie trwam, w których wciąż się odbijam, nawet jeśli tylko plecami. Obecność człowieka jest częścią Obecności Boga. Niesłychane i nie do ogarnięcia. Ot, wspomniana nadzieja. Że jestem, że Jesteś.