wtorek, 29 maja 2012

jak tęcza. post factum drugie.


Tożsamość. Narodowa, kulturowa, śmowa. Budowana w opozycji. Wirtualne rozważania o być może (kto wie?) równie wirtualnej rzeczywistości. Kim jestem, gdzie jestem i czy na pewno jestem jakiś konkretny, czy rozmyty, jak spora część tego świata? A może chciałbym się rozmyć, by nie ciążyła mi odpowiedzialność za konkret tak dziwnie nielekki. Ile jest pytań, na które trzeba sobie odpowiedzieć, a ile takich, na które odpowiadamy, choć nie wiemy, czy trzeba. Choć może lepiej byłoby milczeć. I czemu tak wielu nurtujących kwestii nie da się dotknąć, jak nie da się dotknąć tęczy, choć widzisz, że jest. A może ci się tylko wydaje i lada chwila zniknie to wszystko, co postrzegasz jako rzeczywistość?

Nie umiemy żyć w absurdzie i nie umiemy
Żyć poza absurdem. Siedzimy
Na ściętych pniach naszych snów,
Które leżą w poprzek drogi, prowadzącej
Do nieba.
- to urywek z Brandstaetter'owego Wniebowstąpienia. Bo człowiek dziś taki urwany, jak z choinki, jakby z księżyca spadł. Raz, Dwa, Trzy i kto wie – Skąd-dokąd? (…)

środa, 23 maja 2012

post z wulgaryzmem w tle. post factum pierwsze.


Odkąd zaczęłam przywozić do mojego małego, tymczasowego, prywatnego raju na ziemi jajka, ale takie prawdziwe, od jeszcze prawdziwszych kur – zażywających maksymalnej swobody przypisanej ich kurzemu życiu (biegających po trawie, dziobiących robale i srających gdzie bądź, czyli pewnie i na te robale... no tak – zasrane robale... ), otóż odkąd przystałam na dokarmianie mnie swojskimi jajami, zaczęłam także eksperymentować z jajecznicą. I tak oto staram się urozmaicać każde jej wydanie tym, co się akurat pod rękę nawinie. (Z drobnymi wyjątkami rzecz jasna). Oprócz jajek i soli, istotną treścią rozbełtania na patelni są zioła prowansalskie, choć gdybym miała przypraw nieco więcej, dorzuciłabym również owo „nieco” i owo „więcej”. Pysznie jest także przywalić w jaja serem żółtym, pomidorami, i tak dalej. Ostatnio w jajeczną przestrzeń wpadł i kurczak, jako że ona jest mięsożerna. Ona, czyli osoba mówiąca w wierszu. Podmiot. Bynajmniej nie aż tak liryczny, a przynajmniej nie ostatnio.

Zjadło się. Najadło się. Oblizało i jazda na miasto.

A potem znów przyszedł wieczór i wieczorne myślenie mimowolne, a i nie za szybkie, że przynajmniej umyła ona nieco tę cholernie zaniesioną już podłogę i że to ma sens. Czyściejsza podłoga ma sens. Co do reszty zaś, to się jeszcze okaże...

I pojawiła się myśl, jedna z tych, które zjawiają się rzutem na taśmę, z triumfalnym „a kuku”:
Życie jest jak jajecznica – możesz doń wrzucić* wszystko i ze wszystkim zjeść. Ale najlepiej byłoby ze smakiem...

* w oryginale tu było inne słowo, dłuższe, ale też na „w”. Ja nie powiem Wam jakie, bo nie wiem kto to czyta, a sami znacie je bardzo dobrze, bo też korzystacie z tego rodzaju leksyki, tylko udajecie, że wcale nie. (Dla wciąż niewiedzących, a dociekliwych wskazówka: słowo to rymuje się z „solić” i jest synonimem do „wpieprzyć”).

czwartek, 17 maja 2012

na jednym wdechu

Kiedyś było o spadaniu z drzewa. To chyba już...

Za oknem coś jakby jesień (chłodniej i rześkie powietrze), więc spadanie zsynchronizowało się z aurą. 

Wiatr, a zatem można oddychać. Wolny piątek, więc można "żegnać się z imperium", a przy okazji z tą dziwaczną karuzelą również. Kręcenie się w kółko wcale nie jest wesołe. Albo wylecisz przy którymś okrążeniu i obijesz sobie to i owo, albo, delikatnie mówiąc - zemdli cię. Całkiem możliwe, że zrealizujesz obie możliwości za jednym zamachem. 

Dobrze jest wstać wcześnie i wcześnie kłaść się spać. 

Na urodziny marzy mi się płyta "Kings of conveniance". Byle nie bryła, ani nie bryłą fioletowego szkła. Do 38śmiu jeszcze daleko, do Nowego Jorku daleko, do pana Tarnawskiego daleko, a od egzystencjalizmu i Sartre'a uciekam.



niedziela, 13 maja 2012

nie czas

Czy jest ładnie? Czy ja wiem? Na pewno jest maj. I kabaret wszędzie. I POTEM wcześniej, prawie na peronie. Gdy idę, przede mną kobieta, a jeszcze bardziej przede mną, jak również przed kobietą, podążający z naprzeciwka  mężczyzna, który ni z gruszki, ni z czereśni rzuca tejże pannie-niepannie spontaniczne i ulotne: aj low ju. A ja myślę: 

-Szalony Pączku - aj low ju.
 - Dziękuję, ale teraz nie czas na miłość. ...
/kabaret POTEM

A potem i ja dziękuję, ale teraz nie czas... 


niedziela, 6 maja 2012

oby-czaje

Jeżeli coś jest w stanie załagodzić najdziksze obyczaje, to jest to dobra muzyka i rześki poranek pełen niezmąconej zieleni i czystego błękitu. Już chyba czas uśpić w sobie niedźwiedzia i zacząć wyłazić z gawry jak najwcześniej, by możliwie długo cieszyć się światłem. Pomaga otwarte aż do świtu okno i głupie gołębie, na których gruchot zrywam się z łóżka, by bardzo grzecznie i taktownie zasugerować im opuszczenie tymczasowo jednak mojego balkonu. Czasem trzeba przy tym hojnie zamachać zasłoną i rzucić jakieś ciepłe słówko. Na przykład: WON! ... :) Póki co jestem przekonywująca. Przynajmniej wobec ptaków o przesranym żywocie.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego poranki wypadają ostatnio lepiej w moich rankingach, niźli wieczory. Człowiek z łóżka wstany po pierwszym poobudzeniowym wstrząsie i oszołomieniu, nabiera dziwnej ostrości widzenia, trzeźwości umysłu i paru innych cennych umiejętności, które parę godzin później nie wiedzieć czemu szlag trafia. 

No a poza tym codziennie rano można pomyśleć, że dziś będzie inaczej, lepiej, niż wczoraj, w ogóle klasno.

Wieczory to czas niedziałania, czasem tylko robi się pranie, jak trzeba. 


Często się zastanawiam, jak daleko sięga wzrokiem ten pan z dźwiga i myślę, że ja też bym chciała poznać jego punkt widzenia.

wtorek, 1 maja 2012

cause I no longer know


Życie jest muzyką. Tekstem. I obrazem. Jak potrzebuję się wyżyć, to śpiewam w mieszkaniu (ciekawe, do którego piętra mnie niesie?)... Gdy nagromadzi się we mnie nadmiar słów, daję im możliwość wypełznięcia to tu, to tam (póki co nie robię napisów na murach). Prócz tego jestem nosicielem różnorakich obrazów, które dają o sobie znać w rozmaitych, czasem zaskakujących momentach.

I tak pełznę - z dnia na dzień, nie wiedząc skąd, ani też dokąd. Żyję wtorkiem, albo gdy trzeba - sobotą, środą, poniedziałkiem. Większe miary czasu przerosły mnie już dawno, a może wprost przeciwnie, gdyż nie mieszczę się w nich, wystaję nogami, jak z przykrótkiego łóżka. Cieszy mnie lipiec w kwietniu, słońce od świtu po zmierzch i temperatury bardzo dodatnie. I indywidualne sytuacje, poszczególni ludzie. Egzystowanie nieco się poszatkowało i nie mogę od dłuższego czasu znaleźć wspólnego mianownika dla wszystkiego, co składa się na tutaj, teraz, dzisiaj, jutro, wczoraj, i w ogóle kiedykolwiek i gdziekolwiek. To trochę tak, jakby patrzeć na duży zbiór elementów, które niepojętym zupełnie trafem znalazły się w jednym worku.

Gdyby nie wiosna, byłoby bardzo trudno. 


A bez nie z tej ziemi jest. To jakbyś dostał fragment lepszego świata we własne ręce. Ku uciesze.

I na dobry wieczór. Żeby był i element dźwiękowy.