wtorek, 29 marca 2016

zmartwychpowstanie

Jakoś tak jakby... Zmartwychpowstanie. Jego tak. A moje jak? Gdy wracają poświąteczne konieczności, niechciane czynności, które powziąć należy, cała ta rzeczywistość, przed którą zapierasz się w ziemi nogami po kolana, a którą wiesz, że musisz. Że tak trzeba. Przynajmniej teraz. Od tymczasu do tymczasu. Choć się nie uśmiecha ci i myślisz czasem, że z martwych powstać - tak, owszem, ale z przeskoczeniem etapu grobu. Z ominięciem, niewchodzeniem, niezaglądaniem do środka, nawet bez małego "a kuku, jest tam kto"? Grób zasypano, był-nie ma, czyli nigdy nie było, obrus na stół, kwiatki w wazonie, siedzisz i patrzysz i ładnie, ojej, ale wcale nieładnie, bo grób jest wciąż, tylko przed tobą, czy może raczej wszędzie, może nie chcesz wejść tam, gdzie już siedzisz... I modlisz się za nieboszczyków, że Ty, który życie przywracasz umarłym i wyprowadziłeś Adama z otchłani... a może ci zmarli bardziej są żywi od ciebie? Kto wie, kto wie. Już cuchnie może. O, Chryste, Panie, nawet Ty nie ominąłeś grobu, wypełniłeś go na chwilę, na moment i opuściłeś, by żyć. 


Oto otwórz groby i wydobądź z grobów, daj poznać, że Ty Jesteś Pan, gdy z grobu wydobędziesz. I udziel swego ducha, abyśmy ożyli.  

piątek, 18 marca 2016

jak to jest

Zastanawiam się. 

Jak to jest być człowiekiem, który ciągle próbuje być kimś innym, zamiast być sobą, bo nie chce być śmieszny i odrzucony. 

Jak to jest być kimś, kto się lęka, że wszytko to, co w swoim życiu nazywa działaniem Boga, okaże się pustką, złudzeniem, pobożnym pragnieniem. 

Jak to jest być Tomaszem, którego "coś ominęło", który czuje się wykluczony i dla którego Pan przychodzi raz jeszcze. Specjalnie dla niego. I jak to jest być Tomaszem, który nie daje za wygraną, który drąży Tajemnicę. 

Jak to jest być Marią Magdaleną, która kocha dalej, niż tylko po grób. Która do grobu przychodzi i spotyka Pana i to ich spotkanie jest tak bardzo osobiste. Jak to jest miłować, jak ona i być z Panem w tak intymnej relacji. 


Przyjdź zatem do tego zajazdu
I pozwól mi włożyć palce 
W Twoje otwarte rany,
W miejsce cierni, gwoździ i włóczni, 
Bym wiedział, czy obaj istniejemy.
Ty i ja.
/R. Brandstaetter, Niewierny Tomasz, fragment

poniedziałek, 14 marca 2016

to know

Myśli ubierają się w słowa i rozbiegają na wszystkie strony. Pozostaje rodzaj przezroczystej pustki, jak na szkiełku zegarkowym. 

Gdy myślisz, że jest inaczej, niż jest i chcesz to nazwać, jak - nie znajdujesz określenia. 

Ktoś zabrał ci grunt spod nóg i kazał chodzić po niebie. Bo wie, że możesz.

To Know. Know how. 

wtorek, 8 marca 2016

zwyczajny

Zwyczajny jest człowiek. 

Pada zmęczony. Wstaje obolały. Chodzi z bólem głowy, nie odczuwa głodu, choć prawie nic nie je i prawdopodobnie dlatego ta głowa go boli. Przychodzi do lekarza, w rejestracji mimowolnie wyznaje, że źle się dziś czuje i dostaje gorącą herbatę i ciastko. I owszem, może dlatego, że lekarz prywatny i że ta wizyta kosztuje, ale mimo wszystko czuje wdzięczność za drobny, ludzki gest, za fragment troski, niezależnie od tego, czy jest to troska o klienta, czy po prostu o człowieka. O ileż byłoby prościej i milej, gdybyśmy się codziennie troszczyli o drobne potrzeby tego, kto jest obok. O przepuszczenie w drzwiach, ustąpienie miejsca, zrobienie herbaty, przyniesienie zakupów, wyniesienie śmieci, podanie posiłku, czy tym podobne bzdury.

Od dwóch dni człowiek nie miał w domu kawy. Zastępcze produkty w stylu "3 in 1", czyli tak naprawdę ani kawa, ani mleko, za to być może cukier i to w nadmiarze, na niewiele się zdają. W końcu kupuje, w końcu mu się przypomina, wraca do domu i w okolicach dwudziestej zaparza kawę i błogosławi Stwórcę za to, że kawę nam dać raczył. 

Zwyczajny jest człowiek. 

Lubi patrzeć na gwiazdy, na księżyc o trzeciej w nocy, na krokusy za oknem na powitanie wiosny i na ostatnią wiosnę w tym miejscu. I na to, jak dziecko przytula się do kota, do futrzastej góry mięsa, którą człowiek polubił razem z dzieckiem. (Pokochaj dzieci, a prędzej czy później polubisz ich koty, nawet, jeżeli od dawna utrzymujesz, że kotów nie znosisz). 

Zwyczajny jest człowiek. 

Kiedy się boi i kiedy się złości. Kiedy płacze i kiedy czuje się całkowicie samotny i zastanawia, czy Bóg Jest przy nim zawsze, czy jak wielki i zapracowany Dyrektor Wszechświata tylko od czasu do czasu odrywa spojrzenie znad stosu papierów, by miłosiernie spojrzeć na mizerię istoty ludzkiej. I kiedy wierzy i ufa i wdeptuje lub rzuca się w niepewność. I kiedy z radością kieruje każdą myśl do Stwórcy.

Zwyczajny jest człowiek. 

Z nadzieją i bez. Silny, stabilny na swoich dwóch nogach i wątły, odkrywający, że potrzebuje drugiego człowieka. Dumny i pokorny. Zawzięty i uległy. Oswojony i dziki, ciągle uciekający i - niczym wilk - niedający się pogłaskać, ani schwytać. 

Zwyczajny jest człowiek i niepowtarzalne jego życie.

Nikt inny nie będzie postrzegał świata tak samo. Nikt inny nie odziedziczy mojej relacji do Boga, gdy umrę i kiedy mnie już nie będzie. Nie zapiszę jej w testamencie i nie zażądam: dokończcie za mnie i zróbcie wszystko to, czego ja nie zrobiłam. Nikt nie będzie kochał, jak ja i nienawidził, jak ja. Nikt nie wymyśli tak durnych żartów. I na pewno nikt nie będzie miał tak idiotycznych snów. Nikt nie spełni moich marzeń i nie zrealizuje pragnień. Jak również i nikt nie będzie miał moich barier do pokonania i moich szczytów do zdobycia, łez do przepłakania i radości do przeżycia. 

I mojego bałaganu do posprzątania - tego też na pewno nikt nigdy nie zazna. 




czwartek, 3 marca 2016

Post paskudnie dosadny, czyli nasza zawszona grzeszność. Rozważanie na Wielki Post.

Istnieją w przyrodzie różnorakie twory nieszczególnie przez ludzkość umiłowane. Jednymi z takowych są zdecydowanie wszy. Być może większość ludzi (szczególnie w tzw. krajach cywilizowanych) dawno już zasuszyła wszę w zielniku, mniemając, że wyginęła jak dinozaury, lub bytuje tylko i wyłącznie wśród osób niedbających o higienę, czyli jeśli ktoś ma z nią problem, to na własne życzenie. Nic bardziej błędnego! Prawda o wszy jest taka - o czym prawdopodobnie wiesz, jeżeli jesteś rodzicem i twoje dziecko chodzi do szkoły, lub jeśli dzieci w wieku szkolnym mają twoi znajomi, krewni, przyjaciele, albo też jeżeli uczysz w podstawówce - w szkołach (pewnie nie wszystkich, ale na pewno w niejednej) co roku panuje przewlekła wszawica - robaczki mają się całkiem nieźle, podkarmiają się raz tu, raz tam i spacerują z główki na główkę, czy się to komuś podoba, czy nie. Dziecko może być pachnące, wykąpane, nosić czyste ubrania - dla wszy nie ma to szczególnego znaczenia, bowiem jeżeli Jasiowi z trzeciej "c" sprezentował lokatora Karol z drugiej "a", to i Jasiu nie będzie społeczeństwu dłużny i niebawem - najprawdopodobniej nieświadomie - poda swą zdobycz dalej i tak w koło Macieju, czyli do Macieja prędzej czy później też dotrze. Mam swoją teorię na temat: dlaczego problem powtarza się co roku oraz czemu nie można się tego paskudztwa skutecznie pozbyć, ale nie o tym chciałam się tutaj rozwodzić. (Choć może wreszcie ktoś mądry powinien zrobić na ten temat ogólnopolską i SKUTECZNĄ kampanię). 

Z wszami jak z grzechami.

Trochę tak, trochę nie, ale da się zauważyć kilka istotnych podobieństw. Kiedy dostrzeżesz, że twoje ukochane dziecko ma wszy, to gwarantuję ci, że jeżeli jesteś normalnym rodzicem - tak szybko, jak to możliwe będziesz chciał je odwszawić. Jest ku temu parę powodów. Po pierwsze twojej pociesze dzieje się niewątpliwa krzywda - insekty dają w kość TWOJEMU DZIECKU - obok tego nie da się przejść obojętnie. Dodatkowo - jeżeli nie zrobisz z nimi porządku odpowiednio wcześnie, niebawem będzie ich ilość naprawdę niezliczona, plemię założy elektryczność, stworzy cywilizację i wyruszy na podbój wszystkich innych domowników (jeżeli już pojedyncze osobniki nie podjęły decyzji o ekspansji na własną rękę). Na pewno nie chcesz, by twój syn, czy twoja córka była dręczona przez insekty, no i sam także nie chcesz mieć z nimi nic wspólnego. Wiadomo. Robaki to robaki - człowiek czuje do nich naturalny wstręt. Jeżeli rozmawiałeś kiedykolwiek z matką, która wojowała z wszami, to pewnie już wiesz, że u niej także budziło to obrzydzenie i niechęć, ale nie było zmiłuj się - eliminacja wroga to rzecz konieczna. I tu ważna kwestia: wstręt matki dotyczy insektów, ale nie dziecka-nosiciela, które przecież cały czas jest tak samo kochane i właśnie dlatego, że jest kochane, robimy wszystko, aby zapewnić mu wolność od robactwa. Dodatkowo w imię współdzielenia niedoli wynikającego z pseudo miłości nikt normalny nie będzie zapraszał wszy do siebie - solidarność tego rodzaju byłaby bowiem totalną głupotą. Dlaczego z wszami jak z grzechami? Bo grzechy niszczą człowieka. Bo Bóg, który widzi, jak JEGO DZIECKO jest niszczone przez grzech, bardzo chce je z tego paskudztwa oczyścić. Bo On nienawidzi grzechu, ale kocha grzesznika. Bo On nie powie: "Cha, to nic, takie tam grzechy, możesz z nimi żyć i być w jedności ze Mną". Nie - najpierw oczyszczenie, potem jedność. Miłość jest cały czas, jest bezwarunkowa. Ale Bóg, w którego naturze nie ma nawet ułamka grzechu, nie może udawać, że to jest coś, co jest zgodne z Nim Samym. Tak, jak matka nie posadzi sobie z uśmiechem wszy dziecka na swojej głowie (nawet gdyby ta wesz miała tam pozostać jedna-jedyna i gdyby nie zagrażała kobiecie, matka nie będzie pałała do niej serdeczną obojętnością, bo insekt to coś obcego jej naturze, coś co jest i pozostanie wstrętne, coś, co nie jest stworzone do jedności z nią). I teraz czas na "ale". Wszami można zarazić się przez przypadek. Grzech to świadoma i dobrowolna decyzja na zło. Tu zaczynają się różnice. Kolejną, olbrzymią różnicą jest fakt, że jeżeli o insekty chodzi, wszyscy jednomyślnie jesteśmy na "nie" - robale są wstrętne i kropka. Ale czy grzech, który niejednokrotnie kojarzy nam się z zakazaną przyjemnością, naprawdę jest taki wstrętny?  Gdyby nasza natura nie została skażona, bylibyśmy równie zgodni, jak w przypadku orzeczenia o robakach. Niestety - to, co jest najbardziej bolesne, a co na co dzień nieszczególnie dociera do naszej świadomości, to fakt, że jeżeli jesteśmy zdolni do postrzegania grzechu jako dobra, znaczy to tyle, że nasza natura została mocno zwichnięta. Trudno to zrozumieć i pojąć do końca, ale grzech pierworodny zdaje się być czymś w rodzaju upośledzenia, które albo Łaska Boża nam uświadomi, albo będziemy mówić, że jesteśmy zdrowi, czyli odrzucimy wszelką pomoc, bo człowiek zdrowy leczenia przecież nie potrzebuje. I tu nie chodzi o żadne straszenie, czy średniowieczne klechdy i bajania. Tu chodzi o jedność ze Stwórcą - o to, że ty możesz być włączony w Jego życie, ale twoje grzechy już nie, więc dopóki będziesz się ich kurczowo trzymał, dopóki będziesz chciał być jedno z nimi, nie będziesz Jedno z Bogiem. 

Wyobraź sobie, że jesteś matką/ojcem i bardzo kochasz swoje dziecko. Pewnego dnia ono staje przed tobą i mówi: nie chcę już się do ciebie przytulać, bo wolę swoje wszy, które są mi bardziej bliskie niż ty. 

Brzmi strasznie i boleśnie, ale czy nie tym właśnie jest trwanie w grzechu?  

wtorek, 1 marca 2016

(bez)czas

Jest marzec, czyli prawie kwiecień. Jest wtorek i wrażenie, że ostatnia niedziela wydarzyła się szalenie dawno. Zaraz nastąpi czwartek, sobota, później wtorek lub środa, koniec marca, czerwiec, rok 2018 - czas jednostajnie przyspieszony, masz wrażenie. Dni znikają, jakby ktoś ci je podkradał, podjadał ukradkiem kiedy nie widzisz, zabierał, wynosił z twojego życia, gdy śpisz, tak, że z dnia na dzień jesteś nie tylko starszy, ale też coraz bardziej ogłupiały i szczuplejszy o imieniny Antoniego, Krystyny, Jana - jak ścienny kalendarz, z którego każdego dnia zdecydowanym i bezlitosnym ruchem usuwa się zbędną kartkę, tak i tobie ubywa ubywa ubywa, nie kapie, a płynie - czas jak wodospad, w którym zanurzony jesteś po uszy. Do czasu. 

Gdy toniesz w czasie, w bezczasie, wiosłuje już chyba tylko Anioł Stróż jeden, a Jeden Bóg wiedzieć raczy, dokąd.