poniedziałek, 31 maja 2010

mr. creative

Taka zaplątana myśl.
Bo jak działał jeszcze odbiornik telewizyjny, to w jednej ze stacji mówili o krakowskich żebrzących. Zadziwiła, ba, zdumiała mnie wręcz kreatywność jednego z nich, o którym tv raczyła wspomnieć. Ów człowiek wydobył z kieszeni przechodniów całkiem niezłą sumkę (nie pamiętam dokładnie, nie chcę kłamać, ale zdaje mi się, że jakoś około dwóch tysięcy złotych). Czemu zawdzięczał swój sukces? Głupocie ludzi i własnej pomysłowości, więcej - przedsiębiorczości. Jeżeli więc chcesz zarobić, a niekoniecznie masz chęć pójść do pracy, weź przykład z jegomościa, który to podobno straszył na ulicach maturzystów, że jak mu nie wrzucą, to nie zdadzą matury... Kim on był, że posiadł moc ulania młodzieży na teście dojrzałości? Przewodniczącym okręgowej komisji egzaminacyjnej?... ;)

Jak to było? Pieniądze leżą na ulicy? Coś w tym jest.

Z drugiej strony - bawi mnie przesądność. Te wszystkie koty, drabiny, piątki trzynastego i co tam jeszcze. Bawi mnie to, kpię sobie z tego i nie mogę się nadziwić, że ktoś może do tego podchodzić poważnie. W końcu co ten kot winny, że czarny?

Bzdury i brednie.

Albo horoskopy...

Postukajcie się, Przesądni, w czoło. A potem możecie splunąć. Oczywiście przez lewe ramię. ;)

niedziela, 30 maja 2010

żegnaj maj

Właśnie w moim komputerze powstał folder o wymownym tytule "sesja letnia 2010".
Niedziela z burzami i czarną książką wypełnioną po brzegi cyrylicą. No, jeszcze rzecz jasna kilka czereśni z obrzydliwie mokrego drzewa.
I tak się żyje. I żegnaj maj!

sobota, 29 maja 2010

takie dziwne coś

Wydobyłam z czeluści płytkę T.Love. Można ich lubić, albo nie. Bo są utwory ambitniejsze. Ale jak nie pozostać w pewnym sensie wiernym temu, co pamięta czasy młodzieńczego buntu? Mojego buntu. I poznawania własnego charakterku. Poza tym oni są dla mnie wakacyjni i kojarzą się ze słonecznymi porankami... Prawie jak wakacyjna miłość...

To były takie dziwne lata. (Rok? Dwa? Trzy? Nie pamiętam). Fajne-niefajne. Jeden z etapów niekończącego się procesu kształtowania osobowości. Chyba nawet etap dość istotny. I wariactwa głupkowate... I młoda gniewność. (Ale - jak głosiła puenta pewnego utworu kabaretowego, którego przypomnieć sobie nijak nie jestem w stanie - "lepsi młodzi gniewni, niż starzy wkur...ni").

Tak więc Muniek zawsze będzie odświeżał we mnie jakieś dziwaczne, błahe i nie, wspomnienia.

Pomiędzy. Trudno jest znaleźć równowagę. Skrawek przestrzeni między skrajnościami. Nadmierna przyziemność, albo chore oderwanie od gruntu. Bezmyślny optymizm, lub też nazbyt przemyślany pesymizm. Wszystko skrajne jest niedobre. Choć nie każde pomiędzy jest dobre. Nie lubię tego pomiędzy, które wdziera się w granicę dnia i nocy, tak, że nie wiadomo, czy kłaść się spać, czy podjąć działania i podtrzymywać stan czynny organizmu. I żadne wyjście nie wydaje się odpowiednie.

Padł odbiornik telewizyjny. Nie będę już oglądać pogody, no i wiadomości. Nic to, kiedy ja fanką telewizora nie jestem. Człowiek oddycha spokojniej i nie ma takich problemów z ciśnieniem, kiedy nie uszkadzają go medialne pociski. Sprawiają wrażenie ślepych i nieszkodliwych, ale wystrzelane z piekielną precyzją trafiają, niestety, w umysły, powodując społeczne upośledzenie. Ja za to podziękuję. Za to nawet odszkodowania nie dają.

Jak śpiewał Muniek:

"Telewizja, telewizja

Superwizja, schizowizja
Otumania i ogłupia
Telewizja, telewizja"...


czwartek, 27 maja 2010

to tu, to tam. czytam.

Duże i małe, przestronne i ciasne, zatęchłe i klimatyzowane. Biblioteczne czytelnie. Może obok nocy muzeów i wszelkich innych nocy, ktoś powinien ustanowić noc czytelni bibliotecznych? Nocami nie, ale dniami w nich siedzę. Są różne. Trochę jak restauracje. Mają klimat, albo i nie.

Jagiellońska - pozytywna, choć trochę taka halowata. Ale w żadnym razie nie jak supermarket. W inny sposób. Taki trochę sejmowy. Uderza klimatyzacja, wysoki sufit i uporządkowana przestrzeń - drewniane stoły w równych rządkach, oddalone od siebie według precyzyjnych matematycznych wyliczeń. Nieźle. Nieźle, bo ład. W ładzie można pracować.

Czytelnia na Małym Rynku - dość przytulna, mała. Parapet wypchany wybujałą roślinnością. Uczęszczana. Ale licz się z ryzykiem, że spotkasz tu znajomego. Poza tym... za ścianą (jedną, drugą, podwórzem i przejściem) centrum miasta, a więc plac zalany dzisiaj słońcem. Ostatnio częściej deszczem. Życie po nim depcze na okrągło. I tobie więc wydeptać się już chce z czytelni. Choćby i na ten deszcz.

Wydział historii - czytelnia bez klimatu, ale jeszcze nie jest najgorzej. I obsługa tutaj miła.

Grodzka - takiej nory, jak na religioznawstwie, to ze świecą szukać. Biblioteka - w porządku. Do czytelni jednak zmierzasz korytarzem, który na myśl przywodzi wszelkie brutalne przesłuchania z czasów kwitnącego komunizmu. Sama czytelnia to też w istocie swej nora. Ale pani pożyczająca książki zawsze jest miła. Rekompensuje uczelnianą estetykę, albo raczej jej brak...

środa, 26 maja 2010

adagio, allegro, presto.

Telewizja kłamie. Kiedy zapowiadają słoneczny majowy dzień (ponoć miał to być szósty taki w tym miesiącu), spotykam się z deszczem. Zmuszona kupuję parasolkę (kolor obłędny - między różem i fioletem!). Gonię. I przekonuję się, że czytelnie nie gryzą. Nawet ta jagiellońska. Pan Oleg też jakiś taki miły był. I obiecał książkę.
Potem wykład, na którym postawiono znak zapytania przy dacie zaliczenia. Bo jest dzidziuś! I może uszanuje termin, jaki wyznaczono mu na dziesiątego, a może prędzej będzie chciał wylądować w ramionach mamusi...
Bo z dzidziusiami nigdy nie wie, oj nie wie się...

I już wiem, że szybsze, niż adagio jest allegro. Warto zapamiętać ten szczegół, na wypadek rozwiązywania krzyżówek na wykładach. Bo hasła lubią się powtarzać.

I tylko jakoś tak to nie ja żyję ostatnimi dniami. To ktoś obok.

wtorek, 25 maja 2010

ręka w nocniku.

Po południu przeczytała w gazecie dowcip (może nie najwyższych lotów, ale jednak wykrzywił buźkę w uśmiech):

"Adam i Ewa byli idealną parą. On nie musiał słuchać, za kogo ona mogła wyjść za mąż. Ona nie musiała słuchać, jak gotowała jego matka".

(:

Bo tak w ogóle, to nieszczególnie jej do śmiechu. Bardzo nieszczególnie. Ręka w nocniku. Fe.

poniedziałek, 24 maja 2010

bibamus

Łooooo. Dosyć już. Przesiąknęłam majową pogodą, albo nie wiem czym, ale stęchło mi powietrze, które mnie otacza, czemu kategorycznie mówię: koniec. Dosyć tego. Dosyć pisania o pogodzie, o tym, że się niewyspanym jest, czy nie w formie.

Tydzień się szykuje. Tydzień rewolucyjny. Ja i mój licencjat, którego nie znoszę, do którego serca nie mam. Nie pokocham go, ale zajmę się nim. Może miłość przyjdzie z czasem... a może nie.
W każdym razie dość biadolenia. Chciałabym tylko mieć siłę nie dosypiać, bo spostrzegłam z przestrachem, że lepiej radziłam sobie z tym w liceum.

Cóż... Dwudziesty czwarty - piękny dzień! Tego oto dnia dzwoni do mnie piękna i młoda Dwudziestolatka i oznajmia z nieposkromioną radością, że pije moje zdrowie. :) Pocieszne, kiedy samemu nie można za nie wznieść toastu.

Piwo i wino zawieszone do odwołania. Trzeźwiej narodzie! :P

niedziela, 23 maja 2010

everything closed

Ciekawa jestem, czy kochany Polak Katolik wie, dlaczego zamknęli mu dzisiaj galerię i biedronkę?

sobota, 22 maja 2010

ochlapanym być

Tak, właśnie strzelam banałem, ale to nic, powiem to: prawdziwa, nieudawana radość, to jest takie wspaniałe coś, co nawet, jeżeli nie zawsze od razu się udziela, to jednak rozlewa się na tych, którzy ją obserwują. Choć może patrzą nieśmiało, z lękiem albo przygnębieniem. Dobrze jest być umoczonym w radości, ochlapanym nią ukradkiem. Ożywczo. Tym bardziej, kiedy jest ona przemnożona - najpierw przez pięć, a potem nie wiem przez ile jeszcze. Bo nie sposób zliczyć...

czwartek, 20 maja 2010

where home is

Czwartek. Bez zajęć, w mżawce, z szarością, która przykryła wszystko. I z gorącą herbatą. I z nimi.

środa, 19 maja 2010

belong to you

Trochę radości, wymieszanej ze słońcem i letnim optymizmem. Już nawet nie chodzi o wakacje, ale o swobodne radowanie się i bycie oblewanym ciepłym światłem słonecznym. Od wewnątrz i powierzchownie.
Tęskno. Chyba nam wszystkim już.


Pomknęłabym tak, jak oni tutaj, do przodu, do rytmu i z głową zadartą do góry. Jasno.

wtorek, 18 maja 2010

moje-niemoje

"(...) Tylko pokorne pragnienie schowania się w norze, pod kołdrą, w kącie. Spać i czekać, co się z tobą stanie". /Taras Prohaśko, DISCOURS DE COSAQUES/



poniedziałek, 17 maja 2010

Mann i ja.

Podejrzewam, choć jeszcze nie jestem pewna, że zaprzyjaźnię się niebawem z Tomaszem Mannem. Bezsprzecznie jego opowiadania są tysiąckroć ciekawsze od nudnych wywodów zawartych w tekście o kolonializmie, czy sama właściwie nie wiem o czym, bo skupić się nad nim nie mogę, a i cyrylica mi w tym nie pomaga.

A pan Mann napisał tak:

"Czyż się nie zdaje, że wewnętrzne przeżycia człowieka są tym silniejsze i tym bardziej męczące, im swobodniej, samotniej i spokojniej z pozoru się żyje? Nie ma rady: trzeba żyć; i jeśli wzbraniasz się być człowiekiem czynnym i zamkniesz się w najcichszym pustkowiu, to zmienne zdarzenia bytu będą cię wewnętrznie opadać i będziesz musiał w nich sprawdzać swój charakter, czy jesteś bohaterem, czy błaznem". /Tomasz Mann, PAJAC (1897)/

bezpuencie

"W nicość popłynę po czerwonym winie"...

Przy towarzyszącej nam aurze rzeczywiście można pływać. Mimowolne taplanie się w zimnym deszczu, przesiąkanie nim od stóp... raczej nieprzyjemne.

Bo ja lubię chodzić boso po rozgrzanym bieszczadzkim asfalcie, w strugach deszczu, który spada obficie z jakiejś dziury, z góry, w lipcowy, upalny dzień.

Ale dni upalne jakoś do mnie, do nas, nie lgną ostatnimi czasy. Więc ani boso, ani tym bardziej po asfalcie. Że do lipca daleko? Z każdym dniem nie aż tak, a z resztą maj... maj od lipca nie gorszy. Gdyby tylko nie był tak mokro-zimny.

środa, 12 maja 2010

poleganie

Entuzjazm zjawia się i znika, dlatego polegać na nim nie sposób.
Ot, właśnie - polegać... Idę polegać. W łóżku, aż do rana.

Od tego uwolnić się ostatnio nie jestem zdolna.

poniedziałek, 10 maja 2010

je!

Lubię. Lubię zaskoczenia. Tak - "nadziwić się nie mogę".

Fantastycznie jest! Jest fantastycznie! Niech się wszyscy dowiedzą. Tak - jutro, pojutrze, za tydzień, kiedyś na pewno - znowu wpadnę w dołek. Ale CO Z TEGO? (: Dołki są po to, żeby się z nich wygramolić, a potem nauczyć omijać.

Boże, cudny dzień.

I jeszcze kilka słów księdza Twardowskiego, które dziś są także moje:

Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś
za to, że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logiczna
za to, że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe
za to, że jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim inny
za to, że jesteś odnaleziony i nie odnaleziony jeszcze
że uciekamy od Ciebie do Ciebie
za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie
Za to, że to, czego pojąć nie mogę, nie jest nigdy złudzeniem
za to, że milczysz. Tylko my - oczytani analfabeci chlapiemy językiem

ks Jan Twardowski

sobota, 8 maja 2010

odrobina mistyki

Ni z tego, ni z owego, spadają na mnie slajdy. Małe obrazki z lat już odległych. Bardzo jasne, wręcz prześwietlone, ale wciąż niezwykle intensywne. Podejrzewam, że pobudzane są zapachem, czasem światłem.

Dziś zanurzyłam nos w bzie, jak co roku z resztą. Nie pamiętam, kiedy tego nie robiłam.
Bo obok schodów wielki krzak bzu. Kiści kwiatków, które wdzierają się wewnątrz ciała i duszy wraz z całym światem wiosennym. Na schodach siadał dziadek z kubkiem kawy i kawałkiem ciepłego sernika...
A ja, choć nie mogłam dosięgnąć bzu, wchłaniałam jego treść całym sobą. I przebiegałam po schodach w górę i w dół. Wiele razy.

To były dni z bardzo długimi wieczorami, którymi można było się napawać do woli, czyli aż do zachodu słońca, bo przecież kiedyś chodziło się spać trochę wcześniej.

Po słońcu można było biegać non stop, szaleńczo, z dziką radością. Biegało się do szklarni, albo zrywać czereśnie, czasem zwyczajnie i bez sensu - gdzie popadło.

A każdy dzień był wielkim przeżyciem mistycznym.

piątek, 7 maja 2010

thank for them

Fajne to jest, że się spotyka. Ludzie różni - tu i tam. Mniej i bardziej bliscy. I każdy ze swoim zapałem i swoim problemem. Żywy, namacalny człowiek. I tyle światów, ilu ludzi, a każdy świat inny - obcy i znajomy równocześnie. Intrygujący. Poznajesz człowieka, wchodzisz na jego kulę ziemską i nagle dowiadujesz się czegoś o swojej własnej.

Lubię stąpać po nie moich globach. I poszerzać swój planetarny układ.

I bardzo możliwe, że o ludziach już coś wspominałam. Ale tego chyba nigdy dosyć. Bo człowiek, to naprawdę brzmi dumnie.

Pisałam też już o tym, że czasem konieczność jest zbawienna. I dobrze się stało, że w to bure popołudnie musiałam wychylić nos za próg, a nawet nieco dalej.

Kiepsko mi się pisze ostatnio, nie jestem w stanie robić satysfakcjonujących zdjęć... ale chyba jeszcze nie jest najgorzej, skoro jest się w stanie rozumnie spojrzeć na człowieka.

Chyba nie jest najgorzej.

Czuję wdzięczność. Wdzięczność za ludzi. Bo są. Bo tacy, a nie inni. Bo kreatywni, bo rozumiejący, bo inteligentni, bo serdeczni, bo mają cięte języki, bo są prawdziwi, bo z wadami i zaletami. Bo można zawołać do nich naprędce "cześć", uśmiechnąć się na plantach, pożartować głupio, popatrzeć w oczy, nie udawać, że jest się w super formie, pójść na lody, wypić piwo, wysłać smsa albo maila, posiedzieć przy herbacie, ponarzekać na pogodę, potęsknić za słońcem, wyjechać, wracać, chodzić, biegać, po prostu być. A być to tak wiele!

czwartek, 6 maja 2010

wherever you are

Zimny maj. I mokro. I nieprzyjemnie tak i w senności się nurzamy, choć zieleń wybujała już z fantazją.

A ja idę do lata. A po drodze tyle zim...

Dziwne to jest, że wszystko pachnie. Mydło - coca colą, ulica wieczorem -zniczem, kościół - kościołem i podstarzałą spiżarnią...

Myślę. Myślę, że to nie tak jest, jak chciałoby się. Że mało się chce, bo chcieć to móc. Ale też, że patrzeć należy przed siebie. Jeżeli za, to tylko, by przed było już inne, by nie powielało smutnych schematów.

Padło dziś z moich ust, że życie jest tylko jedno. Frazes kopiowany i wklejany przez wszystkich w miejsca różnorakie. Ale powiedz sobie tak poważnie, na głos i może patrząc przy tym komuś w oczy - życie jest tylko jedno.

I popatrz na nie. Może inaczej, niż dotychczas.