wtorek, 30 października 2012

koniec w środku

Pójść spać w październiku - obudzić się w Adwencie... Trochę tak się człowiek czuje, gdy w niedzielę o piątej, albo też czwartej rano (w zależności, czy stary czas uważasz tylko za stary, czy raczej za wymarły i już nieistniejący),  budzi się w nadzwyczajnie jasnych okolicznościach. Wszystko zostało  już wyciszone (a może i wszytko zostało już powiedziane), uspokojone, przykryte szczelnie i delikatnie, niczym małe dziecko, po wieczornej kąpieli. Patrzysz na krajobraz, który cię zaskoczył, choć przecież jesteś jego częścią - odczuwasz to bardzo wyraźnie. Warstwa śniegu spoczywająca na wszystkich elementach świata - to jakby nagle (K/k)toś wyłączył dźwięk i zgasił światło, byś wreszcie mógł odpocząć. Dostałeś szansę śródkońca - końca w środku, bezwładnego zamknięcia oczu i uspokojenia tego wszystkiego, co tętni w tobie życiem zbyt intensywnie. Śnieg jest niemy - bardzo dobrze prezentowałby się w czarno-białym, bezgłośnym filmie. Śnieg pada bezszelestnie. Możesz go dotknąć, zobaczyć, poczuć i posmakować, ale nigdy nie usłyszysz jak ogarnia cały świat. Śnieg jest dobrym obserwatorem - bo dobry obserwator patrzy i milczy. Dużo wie, ale nie mówi o tym. Jest trochę nieosiągalny, co może naprawdę zaskakiwać, bo przecież wszyscy go znamy -  mokry, zimny, lepki, nieprzyjemny. Nieznośnie klei się do butów. Znamy go powierzchownie, w rzeczywistości nie wiedząc o nim nic.


Czy nigdy nie miałeś wrażenia, że ten, kto wie najwięcej, najmniej się odzywa? Wiesz, że wie, bo widzisz to w jego oczach.  Nie są, jak rentgen - nie wpełzają inwazyjnie pomiędzy twoje kości. Są po prostu pełne, tak pełne, że dopowiadać już nic nie trzeba. 

Czasem chciałbyś, by Ten, Kto rzeczywiście wie wszystko, czyli w Jego przypadku dokładnie tyle, ile trzeba (maksimum=minimum...), odezwał się niezwłocznie. 

A jednak wystarczy, że patrzy. I widzi. I wie. I ciągle czujesz na sobie to pełne po brzegi spojrzenie. 
Tak pełne, że nie trzeba już nic wyjaśniać. Tylko oderwać swój wzrok od ziemi i odważyć się spojrzeć w Pełnię, jak w lustro. 

Nie zerkać, a popatrzeć. Zatrzymać się tak, jak zatrzymuje się świat pod śniegiem. W dostojnym milczeniu.



sobota, 27 października 2012

brejwhart

Bo jednym z najgłębszych i najintensywniejszych pragnień człowieka jest wolność. Tylko czasem, tak myślę, błędnie się ją definiuje. Ludzie z grubsza wiedzą, czego chcą, ale zupełnie nie mają pojęcia, co to właściwie znaczy. Chyba każdy chce być szczęśliwy, ale zapytaj o konkret... Tu już nie każdy ci odpowie. A część rozwinie wątek tak dziwacznie, że zaczniesz się zastanawiać, co ich wizja ma wspólnego ze szczęściem.

Każdy umiera, nie każdy naprawdę żyje ...

Takie jest życie... Czyli jakie, przepraszam? Z moich obserwacji wynika, że jest niekończącą się litanią pytań. Na niektóre znasz odpowiedź i ona jest w miarę stała, na inne nie ma jednej odpowiedzi, na jeszcze inne (póki co) nie ma jej wcale i nikt nie da ci gwarancji, że takową kiedykolwiek znajdziesz. Ale pytać trzeba. Siebie i nie tylko siebie i prawie o wszystko, a często i w kółko o to samo. Bo raz udzielona odpowiedź po pewnym czasie blaknie i łatwo jest zapomnieć, albo przymknąć oko na to, co jeszcze wczoraj uznawałeś za największą słuszność. 

A z ważnymi, życiowymi wyborami, jest trochę jak listą obecności - mniej ważne jest, że zdeklarowałeś oficjalną przynależność do czegoś, bardziej - czy codziennie się pod tym podpisujesz i gdzie jesteś, kiedy nie tutaj, gdzie należysz?

Żyje się trudno. Jeśli ktoś ma inaczej, to poważnie zastanawiam się, czy to naprawdę jest życie. 
Jedynym sensownym sposobem patrzenia na problemy własne jest dla mnie postrzeganie ich w kategorii: teraz muszę przez to przebrnąć - potem będę silniejszy i nie będzie to już robiło na mnie takiego wrażenia. Trudność=próg do pokonania. Kiedy masz ich już kilka za sobą, mniej przejmujesz się tymi, które dopiero się pojawią.

Chociaż sielany naprawdę nie ma. Każdy ma ją własną - tę niesielanę, pełną progów, z których o niejeden wypieprzysz się bez cienia wdzięku. 

Dobrze jest czasem spędzić ze sobą całe mnóstwo minut. Po takim czasie wiem, że nikt nie wyprowadzi mnie z równowagi tak świetnie, jak robię to sam... 

***

I jeszcze kilka słów o pogodzie: zimno. Wieczorem powietrze nabrało już tej swojej dojrzałej przejrzystości. Po wyostrzeniu obrazu zaczyna zwykle wiać wiatr i wiesz już, że oto znowu wślizgnąłeś się w czas, w którym po prostu się czeka. Może monotonnie, ale przynajmniej śniadania smakują wtedy lepiej. Zaczyna się czynne czekanie. Bo bierne do niczego zupełnie nie zbliża, a jeśli się nie przybliżasz, to i czekać nie ma sensu. A i tak tyle rzeczy wydarza się nagle, bez listu uprzedzającego, bez odliczania. 

Wielka jest ludzka tymczasowość i nieprzewidywalność. Siedzimy po uszy w obydwu. I dobrze. Gdybym wszystko wiedział, a w dodatku na zawsze, zwariowałbym niewątpliwie, a być może i nieodwracalnie.   


środa, 24 października 2012

wafelek

Kiedy nie masz już siły, by kochać siebie samego, inni są chyba po to, aby mogli wtedy kochać ciebie. I nie wiedzieć czemu - kochają, choć na wejściu z impetem kopnąłeś w ich drzwi. Z Panem Bogiem sprawa jest jeszcze bardziej niepojęta - Jemu wielokrotnie zdemolowałeś mieszkanie, a On ciągle trwa przy swoim. I bierze twoje ręce w swoje i pokazuje, że ręce nie są po to, by niszczyć.  

* * *

Dostałam od starszej pani w mpku, wafelek w czekoladzie. I życzliwość. I uśmiech. Życzliwy uśmiech lepiej smakuje od najlepszego wafelka.



wtorek, 23 października 2012

czekanie na windę

Dzień bez sensu - jak czekanie na windę. 
A potem dzień drugi. Szaro. Prowadzę polemikę z samym sobą na temat: czy wstawać z łóżka w godzinie, w której powinnam zeń się podnieść, czy zwlekać ze zwleczeniem się maksymalnie długo? Dyskusję kilkakrotnie przerywa gruchanie gołębi - są dostatecznie blisko, by je słyszeć i dostatecznie daleko, by przepędzić je machnięciem ręki oraz dostatecznie głośno, by nie myśleć o nich zbyt dobrze.
Ostatecznie jednak wstaję.
Szaro. 
Rezygnuję z zabrania ze sobą roweru, a może raczej nie pozwalam, by rower mnie zabrał. Jazda ulicami wymaga ode mnie maksymalnej koncentracji - nie potrącić pieszego, nie wjechać pod auto, zwracać uwagę na światła, znaki, nie wjechać w pechowe już raz tory tramwajowe... Wciąż mało mi ścieżek rowerowych i wciąż za dużo pieszych na ścieżkach. I wciąż konieczne przewidywanie, w myśl zasady bardzo ograniczonego zaufania... Chwilowo nie potrafię podołać takiej koncentracji, więc rower zostaje. Nie lubię jeździć po Wro. Z wyjątkiem niedziel.

Dziś poniósł mnie autobus. Bujacz miejski. Wlokący się, stary smok. 

Są dni, w których życie mierzy się rozkosznym rozmachem - wielkimi, odważnymi krokami.
Obecny mój rozmach jest czymś na kształt kiwania w bucie najmniejszym palcem lewej stopy. 

Gdyby nie ludzie... ich życzliwość jest jak zastrzyk pobudzający. Bywa, że pojawiają się niespodziewanie i na bardzo krótko, w chwilach, kiedy już mi się odechciewa.

Szaro. 
Bo są dni, kiedy człowiek chciałby się wcisnąć pod podłogę i zapomnieć, że żyje. Owinąć swoje egzystowanie w jakiś atrakcyjny papier, zapakować i podrzucić komuś innemu z dopiskiem: żyj za mnie, albo: zrób z tym, co zechcesz. 

Myślę, że każdy przeżył to przynajmniej raz. 
Pytanie: czy gdybyś zobaczył, jak ktoś z twoim życiem robi znacznie więcej pożytku, niż ty sam, o wiele bardziej się nim cieszy i lepiej je wykorzystuje, nie zapragnąłbyś mieć go z powrotem?  Bo już wiedziałbyś, co należy z "tym wszystkim" zrobić...

Cała trudność polega na tym, by samemu, na własną rękę i własnym wysiłkiem dokopać się do wszystkich możliwości, które są mi dane.

Wbrew temu, że zdarzają się jeszcze ewakuacje do schronu pod podłogą oraz dni głupie, jak czekanie na windę...


niedziela, 21 października 2012

oddychać dźwiękiem

Ze wszystkich dziedzin kultury i sztuki najbardziej nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Może dlatego wciąż zazdroszczę wszystkim dobrym muzykom, że ja nie jestem ani dobrym, ani żadnym. I pewnie dlatego wciąż myślę, że kiedyś nauczę się na czymś grać tak porządnie, jak tylko zdołam. Dla siebie samej. Dla własnej przyjemności. I między innymi dlatego chciałabym mieć pianino. Jeśli ktoś spełnia marzenia innych, to uwaga, uwaga: PIANINO. Bo dla fortepianu musiałabym wybudować drugi dom... 

Dźwięków nie da się niczym zastąpić. Pomiędzy poszczególnymi gałęziami sztuki istnieje pewien rodzaj nieprzekładalności. Można się zaledwie odwoływać, szukać odniesień, nawiązywać do tematu, ale nigdy nie zapiszesz melodii obrazem, tekstem, zdjęciem. Tak, jak nie zaśpiewasz obrazu, ani fotografii. Dlatego do pełni szczęścia potrzeba i jednego i drugiego i trzeciego. A przynajmniej muzyki.




Życie jest muzyką...
Myślę, że tak w istocie jest oraz że tak będzie również w życiu po życiu - kawał dobrej muzyki, w którą zanurzysz się bez reszty. Wszak Bóg Jest Najlepszym Kompozytorem. Nie tylko nie pozwala sobie na najdrobniejszy fałsz, ale i stwarza tak kosmiczne (i to dosłownie) harmonie, że wyczuwa się je każdą komórką ciała. Każdym nerwem. Że dosłownie wszystko się w tobie cieszy. Że odczuwasz zachwyt w małym palcu lewej ręki. 

A więc, jak wspomniałam, nie jestem muzykiem. I to jest smutne, bo muzyka to ten rodzaj spełnienia, który przemawia do mnie najbardziej. Ale z drugiej strony, nie ma co się smucić za długo. Jest nadzieja, że muzycy potrzebują innych ludzi - niemuzyków i że gdybyśmy wszyscy grali i śpiewali, umieralibyśmy z tęsknoty za obrazem, książką, dobrą kuchnią i sprawnym silnikiem samochodowym. 

Wyczuwam wdzięczność względem ludzi, którzy są w czymś naprawdę dobrzy i nie chowają swych zdolności do szuflady. To dobro, które dajesz z głębi siebie innym jest przyjemne i dla ciebie i dla innych - to jedno z głównych radosnych współbrzmień na tym łez padole.

Sztuką jest oddawać siebie mądrze, z poszanowaniem siebie samego i drugiego człowieka, którego najpierw trzeba zapytać, czy chce przyjąć to, co dla niego masz. Sztuką jest zrozumieć, że niczego nie da się nikomu wcisnąć na siłę, że podstawowym prawem człowieka jest powiedzieć: nie chcę, idź sobie. Funkcjonujemy właśnie tak - przyjmując jedno i odrzucając drugie. Według uznania i woli. Dlaczego więc wciąż tak trudno nam zrozumieć, że Pan Bóg nie wlezie z butami w naszą globalną egzystencję, jeżeli się Go tam nie zaprosi i nie zachce przyjąć? Najbardziej Subtelna Trójjednostka ma do mnie największy szacunek ze wszystkich - o wszystko mnie pyta, czy chcę. To wystarczający powód, aby szanować siebie samego oraz aby być Stwórcy wdzięcznym. 





 


czwartek, 18 października 2012

Creator of heaven and earth

Żałuję, że nie ma takiej wyszukiwarki, która potrafiłaby znaleźć piosenkę po śladowych ilościach ścieżki dźwiękowej, która drepcze miękko, ale zdecydowanie po moich zwojach mózgowych, spomiędzy których nie jestem w stanie wydobyć ani nazwy wykonawcy, ani tytułu.

Jestem natomiast w stanie wydostać z mojej głowy bardzo dużo różnych myśli, które czasami, ku mojemu zaskoczeniu, komponują się wdzięcznie w spójny obrazek.

Człowiek nosi w sobie drugie dno, niesamowicie głębokie, w które bardzo długo boi się wdepnąć. A i kiedy już wdepnie, strach nie znika całkowicie. Przeobraża się w totalną niepewność, od której odchodzi zielona, zaskakująca drzemiącym w niej życiem gałązka, że tędy droga, że trzeba iść głębiej.

Z życiem jest trochę jak z Narnią. Odkrywasz coś, co cię przerasta, co wydaje się zupełnie niemożliwe, ale przecież jest, to już wiesz. I tylko nie wiesz, jak wyjaśnić komuś, co odkryłeś, jak się tym podzielić, bo tajemnica, choćby była najlepszą tajemnicą, zawsze trochę gryzie i gniecie od środka, tak, że chciałbyś pokazać komuś to, co sam widzisz.

Ale nikt nie ma twoich oczu i nie zobaczy tego, co ty, a na pewno nie tak, jak sam to dostrzegasz.
No, może poza Jednym.

Trudno dzielić siebie z Kimś, kto Jest tak bardzo inny, tak bardzo niezrozumiały, niepojęty.
Trudno jest oddawać siebie, a jeszcze wcześniej – trudno jest przyjmować. To trochę, jakby ktoś postawił przed twoimi drzwiami wielką paczkę, nacisnął na dzwonek i... Otwierasz i widzisz, co dostałeś, nie wiedząc od kogo, ani dlaczego i czy to aby nie pomyłka. I węszysz podstęp. Albo nie możesz uwierzyć. Ogólnie nie wiesz, co jest grane.

Im więcej zauważam, tym bardziej dociera do mnie, jak wielu rzeczy nie rozumiem, nie wiem, ile mnie przerasta. Może to jakieś echo sokratejskiego wiem, że nic nie wiem?

Mam nieodparte wrażenie, że przestrzeń, w której obracamy się na co dzień, nie jest przestrzenią ani jedyną, ani ostateczną. Że żyjemy obok drzwi do Narni. Nieświadomi. Lekceważący. Nazbyt twardo stąpający po ziemi. Uczepieni z całych sił własnych przekonań i zdań na temat.

Kiedy na moment rozluźnisz dłonie i odczepisz się od wszystkiego, czego trzymasz się tak kurczowo, zaczyna się dziać... inaczej, niż się spodziewałeś.

Kiedy zaczynasz dostrzegać Boga, cieszysz się jak kilkulatek, który odkrył coś niezwykłego. Masz wtedy ochotę pobiec do wszystkich, których znasz i palcem pokazać im, co znalazłeś. Żeby zobaczyli. Żeby cieszyli się z tobą. I to jest to, co jest okropnie trudne. Bo masz wrażenie, że oni nie będą chcieli nawet spojrzeć, albo że popatrzą i niczego nie zauważą. Dziecko po prostu idzie i mówi: Zobacz! Patrz! Widzisz? Jest odważne.

Dzielenie się jest ryzykowne. Bo ktoś może nawet nie zechcieć przyjąć. Z drugiej strony ryzykiem jest się nie dzielić. A przynajmniej nie spróbować. 

 

wtorek, 16 października 2012

śmiech ściany mu rozjaśnia

Człowiek i dom przenikają się nawzajem. Pochłaniają. W szczelinach ścian drzemie tysiąc poważnych rozmów, drugie tyle głupich żartów i oddechy jeszcze wczoraj obecnych tam ludzi. 
W ludziach zaś siedzi pamięć o domu. Zapach wspólnych obiadów, herbaty i kawy, wymieszany z uroczystą wonią skrzypiących podłóg.


















Każde drzwi mają swoją tajemnicę, swoją Narnię, swoją historię. Każde w milczeniu obserwowały wydarzające się ludzkie życie. Niepowtarzalne. Jedyne w swoim rodzaju. Bo tak naprawdę człowiek jest niezastąpiony. Każdy jeden. Bo nikt nie zaśmieje się tak, jak zrobi to ktoś inny. 

  


Kiedyś stanę się fotografią. Będzie to znaczyć, że wróciłem do Domu. 



Ale moja tymczasowość nie jest smutna. Pozwala się cieszyć tym czasem. Czerpać, zgłębiać, poznawać, podchodzić bliżej i odważniej. Otwierać drzwi, by mogło wpaść więcej ciepła i światła.


  

środa, 10 października 2012

coraz więcej milczenia

Kiedy zaczynasz rozumieć, że nikt cię naprawdę nie rozumie, rośnie liczba momentów, w których przestajesz się odzywać. Zwiększa się za to ilość milczenia. Nie na raz, ale ziarnko do ziarnka. Coraz częściej chcąc coś powiedzieć, albo napisać, dochodzisz do wniosku, że TO NIE MA SENSU. Jak bardzo zwarci i gotowi byliby inni, aby pojąć, co chcesz im przekazać - nie pojmą. Bo komunikacja międzyludzka jest mocno ograniczona. Bo nadawca i odbiorca wyżej zadka nie podskoczą. 
To rodzi niechęć. I bunt. I cholerne do głębi poczucie samotności. Poczucie samotności mimo obecności kochającej rodziny i naprawdę dobrych przyjaciół. Wydaje mi się, że ten rodzaj samotności jest w człowieku od zawsze. Od zawsze jest i od zawsze jest zapychany, bo to sprawa niełatwa. I tak "uszczelniaczem" mogą być inni ludzie, muzyka, internet, spanie, filmy, książki, praca oraz tysiące o wiele gorszych rzeczy, czy zjawisk. Byle odepchnąć gdzieś nieprzyjemny stan niepokoju. Zamazać. Oszukać się, że nie jest, jak jest. 

A błogosławiony jest moment, w którym człowiek się zgodzi ze swoim stanem faktycznym - wreszcie bez walki. Nie po to, żeby chwilę później się załamać. Raczej po to, żeby zobaczyć, że nawet najbliższy człowiek nie jest i nigdy nie będzie gwarancją na szczęście. A więc KTO? 

Tego się ciągle uczę. 
I wciąż nie jest to łatwe.  I nie sądzę, aby kiedykolwiek było. Poprzeczkę Ktoś wciąż mi podnosi i choć wiem, że tak trzeba i zaciskam zęby, bo trzeba, to wciąż jeszcze często myślę: pieprzona poprzeczka... Równocześnie zaś wiem, że Ten, do Kogo poprzeczka należy, do Tego należę i ja. I ta myśl jest pokrzepieniem. Bo nie należę jak przedmiot. Należę jak ten, kogo się kocha najbardziej na świecie. Należę z godnością, choć tak czasem trudno się na tę godność zgodzić...







niedziela, 7 października 2012

proza życia i nie wierszem

Z rzeczy najbardziej prozaicznych: znowu wykipiałam zupę. Poza tym nudzi mi się już to cowieczorne 37,5 oraz różnorakie doń gadżety. Dodatki. Urozmaicenia. Niedzielnym jest kaszel i na razie jeszcze niewielki ból gardła. Trzeba pójść do biblioteki, przesiąść się wreszcie na rower i takie tam, tymczasem najwygodniej mi w łóżku i wyjątkowo mam wrażenie, że jest to całkowicie usprawiedliwione i że w chwili obecnej wręcz wskazana jest ucieczka w stan błogiego leżakowania. Swoją drogą dobrze jest móc wrócić z niedzielnej Mszy Św., wskoczyć w piżamę i ulokować pod cieplutką kołderką. W tle muzyka (wróciła Asta), za oknem dość intensywny deszcz i wcale ci to nie przeszkadza, że szaro-buro i ponuro. Bo wcale nie jest depresyjne. Leżysz i patrzysz, jak gęsto kapie. I masz się dobrze w tym swoim kącie.
Lecz błogostany nie trwają wiecznie. Od takiego leżenia zaraz sobie coś człowiek przypomni, że powinien sprawdzić to i śmo, żeby jutro móc załatwić coś tam coś tam... 

 
To tyle prozy. Teraz nie będzie wierszem, ale trochę zmieniam temat na jeden z kategorii radosne wnioski i spostrzeżenia. Otóż w pewien sposób zachwyca, a także zadziwia mnie to, kiedy widzę, jak współpracują ze sobą ludzie całkiem odmienni. Inne temperamenty, poczucia humoru, ścieżki rozumowania, słowem ludzie bardzo RÓŻNI.  Obserwuję ostatnio ludzi chyba bardziej, a w każdym razie inaczej, niż dotąd. Szukając w nich raczej inspiracji, zamiast tego, w czym są lepsi lub gorsi, zakładając, że są po prostu inni. I takie patrzenie, muszę przyznać, bardzo dużo daje. Bo zupełnie nie wiem, po co komu kalki, szablony, wzorce, modele. Everyone is so much sophisticated. I tyle. Każdy jeden przedstawiciel homo sapiens jest niepowtarzalny i całkowicie niepodrabialny. Więc po co podrabiać kogokolwiek? Mam swoje wyjątkowe wady i swoje wyjątkowe zalety. Bo jestem wyjątkowy. Mam nad czym pracować i z czego się cieszyć. Mam swoje podwórko. I tego się trzymajmy. A jeśli już zerkać na podwórka innych, to tylko po to, żeby coś od nich zaczerpnąć. Coś. Element, ale nigdy całą kompozycję. I zaczerpnąć, a nie ukraść.


Im więcej obserwuję, tym więcej rozumiem, a równocześnie wciąż przybywa rzeczy, które mnie zaskakują. Żeby było zabawniej, zaskakują rzeczy najdrobniejsze. Takie spostrzeżenia-fistaszki. Oczywistości niemalże.


I wydaje mi się, że człowiek poznaje siebie przez całe życie. Przekonuje, jaki jest, jak bardzo jest zdolny do tego, co od zawsze traktował jako niemożliwość. Dotyczy to tak rzeczy dobrych, jak i złych, co pokazuje, że bardzo jesteśmy giętcy, zmienni, niestali, niewiele o sobie wiemy, albo niewiele chcemy wiedzieć. Równocześnie zauważyć można, ile zależy od nas samych. Nie potrafię tego wyrazić procentowo, ale ogólnie mogę powiedzieć, że naprawdę dużo.


Autopoznawanie jest rzeczą niełatwą. Prędzej, czy później przychodzi rozczarowanie. Takie gorzkie ziarnko, mniejsze lub większe, które trzeba przegryźć i posmakować, choćby po to, żeby nie zemdliła cię nadmierna słodycz własna. Można to nazwać inaczej – w którymś momencie obijesz sobie zadek. To pewne. Potem już wszystko zaczyna się zmieniać – obijasz swą dupkę coraz częściej, ale też i coraz mniej traumatycznie, mając w sobie iście dziecięcą zdolność niezważania na wszystkie kontakty z gruntem. Ot, dostałeś rower, więc jedziesz, jak potrafisz... Do przodu.


I właśnie tego nie można robić – porównywać, jak jeździ Kasia, Krzysiu i Michałek. Każdy ma swój rowerek, swoje tempo, własną trasę i możliwości oraz indywidualną technikę i to się liczy! :D


I jeszcze jedno: inni są człowiekowi jednocześnie bardziej i mniej potrzebni, niż sam przypuszcza. Oczywiście brzmi to sprzecznie, ale z moich doświadczeń wynika, że jestem zarazem bardziej samodzielny i bardziej zależny, niż myślę.

















środa, 3 października 2012

przeważnie nie jest poważnie

Otóż wyjawię Ci dziś w sekrecie prawdę: sensem wieczoru jest pasztet! Skąd się to wzięło? Ano z głodu, stąd takie sensowne. 

Dnie pocięte mam ostatnio w średnio komfortowych momentach (acz nie jest źle),  na skutek czego odżywianie z dnia na dzień traci na swej zdrowotności. I nie chodzi już nawet o to, co się je, ale jak i kiedy. Powiedzmy, obiad na kolację.

Jestem patriotą. Jak każdy szanujący się Polak żywię sympatię do schabowego. Od dziecka ją żywię i to schabowym właśnie.

Przede mną kolejny obrót. We mnie tysiąc kółek zębatych. K. ma nowe okulary (ładne), które naprawdę jej pasują (ładnie K. w nich).

Z roku na rok jesteśmy coraz mniej poważni. A przynajmniej ja. To chyba niezbędna przeciwwaga dla narastającej (po drugiej stronie życiowej huśtawki) powagi, która przeważać zaczyna w życiu. Prze-waga, po-waga, nad-waga. Dlatego nie można za dużo jeść przed snem.  I może idealnie będzie wtedy, gdy powaga i jej brak zrównoważą się i zatrzymają egzystencjalne odchyły na jednym poziomie. W martwym punkcie. Bo może stanie się to dopiero wtedy, gdy wszystko zamrze. Zdaje się, że właśnie jesteś świadkiem zapętlania się myślenia na skutek zjedzenia... ;)

***

Jedną z moich ulubionych sentencji chyba już na zawsze pozostanie poniższa, którą to już raz ośmieliłam się tu przytoczyć:

Albowiem śmiech przedłuża życie. Bawmy się więc w myśl zasady: dziś ja tobie przedłużę życie, jutro ty mi pożyczysz przedłużacz. /kabaret POTEM.

Dobrze jest, gdy ma się od kogo ten przedłużacz pożyczać. 

Dobrego czwartku. I nocy. I pasztetu wieczorami.

A na deser Całuski Pastora.


poniedziałek, 1 października 2012

nie mam pomysłu na tytuł 1.

Ilość niepoodrywanych rogów w kalendarzu krzyczy, jak bardzo jest się w tyle. W tyle na starcie. Z tym ściennym, co wisi, jest dużo lepiej. Co ma wisieć, nie utonie. Ty masz pójść. W tysiąc miejsc, a w każdym razie do przodu. Bez oglądania się za. 

Czasem biegniesz, z całych sił, na pusty przystanek, na swój autobus, który już nadjeżdża, kiedy ty wciąż jeszcze biegniesz. Zatrzymuje się. Otwiera drzwi. Czeka jak smok, aż wpadniesz, by móc cię wchłonąć do środka i zamknąć paszczę. Więc dosłownie wpadasz, przepadasz we wnętrzu tego, czy innego Solarisa i łapiesz powietrze przez kilka następnych przystanków. 

Jest to miłe, kiedy kierowca widząc, że już mkniesz, zatrzymuje się i czeka. Czeka, aż zdążysz, bo nikogo innego ten konkretny autobus w danej chwili nie obchodzi.  Jest to miłe - móc zostawić temuż kierowcy, na okienku do sprzedawania biletów, dwie krówki na dobre popołudnie.