poniedziałek, 24 lutego 2014

Oda do Sąsiada z góry

Oda do Sąsiada z góry

Dziękuję Ci, Sąsiedzie mój z góry,
że śpiewasz mi cudnie przez rury.

W żywot mój Ty radość wlewasz
i w ogóle to mnie natchniewasz.

Jeno mi szkoda, że piosnki urywasz, ścierpieć ja tego nie mogę,
więc Ci je kiedyś dokończę przez mój sufit, a Twoją podłogę.

Racz wówczas słyszeć.

sobota, 22 lutego 2014

Święty

Zadziwiający jest człowiek
ze swoją potrzebą powrotów
i prywatną teologią
i z tęsknotą wszczepioną pośrodku jądra ciemności -
tak wielką i ciągle tak żywą.

Zadziwiający jest człowiek
ze swoją niewiedzą na temat tego, kim jest
i z dezorientacją,
z niepewnością,
z obawami,
z wodą w ustach, gdy pytasz, czy kocha.

Zadziwiający jest człowiek, 
który ucieka, choć nie wie, dokąd i nie rozumie, przed Kim...

Pośrodku ciebie jestem Ja - Święty
i nie przychodzę, żeby zatracać. 



poniedziałek, 17 lutego 2014

czasami człowiek musi, inaczej się udusi

Jedni mają pana, który co wieczór wychodzi przed blok, na papierosa, w porze odmawiania przez nich (Jednych;)) komplety. (Pozdrawiam!) Inni mają dołki, a najgłębsze wieczorami. I mają także Sąsiada z góry, który lubi koncertować nad strumieniem, nad ruczajem - rzec by się chciało z poetyckim rozmachem - niemniej należy się ograniczyć do wanny, prysznica, tudzież zwykłej, klasycznej umywalki, gdyż śpiewa on najczęściej w łazience. Nieprzeciętny i rozbudowany repertuar oraz rozbrajające wykonanie, okraszone nutą bezczelności (prawdopodobnie nie tylko całą, ale i niejedną, już na pierwszy rzut ucha można bowiem spostrzec całą gamę rozkosznej bezczelności, która jest jednak na tyle subtelna i wyrafinowana, iż bardziej wywołuje radość, niźli podrażnia). Stawam więc natenczas przed lustrem i słyszę: "TARARARARA TARARARARA RA RA RA O-HO!". I drugi raz. I za kolejnym okrążeniem łapię myśl, że przecież znam owo "O-HO!". Wprawdzie tekst poprzedzający, jak i jego odrobinkę uproszczona linia melodyczna niewiele jeszcze mi mówią, raczej szepczą nieśmiało, ale "O-HO!" musi być owocem słuchania The Lumineers ("Ho Hey").  Po chwili, gdy łazienkę wyżej pojawia się już słowo klucz ("belong") i pieśń nabiera konkretniejszych kształtów, nie mam najmniejszej wątpliwości. Pozostaje tylko zdziwienie, gdyż od tej strony jeszcze Sąsiada nie znałam. Nie, że nie słyszałam - to nie jeden raz, za to nie mam pojęcia, jak ów człowiek wygląda - ale do tej pory dane mi było podelektować się zupełnie innymi utworami. Kiedyś był chyba Freddie Mercury. Na pewno piosenka z Pocahontas. Ostatnio również Felicita. Świtają mi w głowie także kolędy oraz "Czas relaksu", choć tutaj nie jestem już stuprocentowo pewna. Totalnie zmiażdżyło mnie bardzo przekonywujące i głośne wyśpiewanie piosenki zasłyszanej przeze mnie niegdyś, w dzieciństwie: "Myję zęby wystające z gęby, bo pozostałe są zardzewiałe"... (Cały czas należy pamiętać o gamie bezczelności, która w powyższym utworze wybrzmiała nader wyraziście). I tak oto wchodzę do łazienki przybita mniej, lub bardziej nieco i już za chwilę - w odpowiedzi na wszelkie smutki - koncert życzeń. No i jak tu się nie uśmiechnąć, no jak? Często kusi mnie, a najbardziej kusiło przy "Pocahontas", by dośpiewać resztę, zaraz po tym, jak swoje wykonanie urywa Sąsiad. Póki co - powściągnęłam się. Głównie ze względu na współ-ze-mną-mieszkających. Ale nadejdzie dzień (ostrzegam!), w którym się nie powściągnę, choć nawet owo bezczelne niepowściągnięcie nie daje mi gwarancji, że zostanę usłyszana z dołu do góry przynajmniej równie dobrze, jak to ja odbieram "koncerty łazienkowe".

Ludzie... Co by było, gdyby ich nie było? Z tą ich bezczelną, nieco publiczną prywatnością...

poniedziałek, 10 lutego 2014

sobota, 8 lutego 2014

święty remanent

Minął tydzień. W tempie chyba szybszym, niż błyskawiczne. Bo codziennie coś, lub ktoś, a nierzadko jedno i drugie. I trochę rozmów. Różnych i podobnych. Słuchanie. Mówienie. Zaskoczenie, bo nie spodziewałam się poniedziałkowego telefonu i wieczornej herbaty. Realizowanie pradawnego już planu wyjazdu do miasta B. i innego, trzymiesięcznego zamierzenia odwiedzin u Sz-ów. Piękna pogoda, słońce, przejrzyste powietrze i porządny spacer. Człowiek wyspacerowany to człowiek szczęśliwszy. Nawet, jeśli niedospany. I wydaje mi się, że całkiem sporo myśli było po drodze, ale rozproszyły się po kątach, rozbiegły. Kiedyś powrócą, jak marnotrawni synowie. Tymczasem została namiastka o tym, że ludzie nie spełniają oczekiwań, bo do tego nie służą i wiedzą przy tym doskonale, co robią. Bardzo dużo dają, czy wręcz - ofiarowują, ale też wytyczają granice. Błogosławione jest nieoczekiwanie. Przychodzisz, spotykasz się i nie próbujesz uformować spotkań i rozmów i wniosków z nich płynących wedle własnych wyobrażeń, jak powinny wyglądać i do czego powinny prowadzić. Narzucasz sobie pewien rodzaj "planowanej spontaniczności" i pozwalasz, by ktoś mówił o tym, o czym chce, w jaki sposób chce i słuchasz. A potem dodajesz coś od siebie, albo zaczynasz swój monolog. Taki płynący z potrzeby chwili i tysiąca innych wcześniejszych chwil, będący odniesieniem do teraz i czerpiącym z wstecz, ale nie mającym na celu przedstawienia współrozmówcy konkretnej i opracowanej sprawy, czy historii. I przyjmujesz uczucia na bieżąco, nie szukając euforii, ani radości, nie dążąc do uformowania jakiegoś pożądanego samopoczucia. Nie oczekujesz też rad. Pozwalasz sobie, by być i pozwalasz być komuś z tobą, albo przynajmniej obok ciebie. Pijecie razem herbatę, to już bardzo wiele.


I może tylko pewnym zaskoczeniem jest trwający obecnie "okres rozliczeniowy". Z sobą? Z Bogiem? Nie wiadomo. 

I jeszcze tylko jedno pytanie: kryzys wieku średniego - kiedy dopada człowieka? Bo dotąd myślałam, że w okolicach czterdziestki...

Święty remanent.

fot. A. B.

sobota, 1 lutego 2014

That's life

Sobota, prawie niedziela.

Nosowska śpiewała kiedyś, że "spróbuj uczynić gest, nim uwierzysz, że nic nie warto robić". Poza tym, że ta piosenka bardzo mocno asocjuje się w mej głowie z powodzią, bodajże 1997 roku, to ogólnie pamiętam, że jest o nadziei.

A bez niej strasznie. Beznadziejnie, rzec by można. I nie trzeba powodzi, żeby przestać widzieć w kolorze. Black & white (tym razem na myśl spada Kombi) mają swój urok, ale gdy ta szarzyzna zachlapie ci całe postrzeganie, robi się nie tylko ponuro, ale i strasznie. Brak nadziei jest bardzo niechrześcijański. Po raz kolejny zastanawiam się, co ze mnie za chrześcijanin...

Nie trzeba bowiem jakiejś wielkiej eksplozji, by stracić poczucie życia. Czasem pocisk, którym obrywasz, to raczej zlepek tysiąca jeden kulek całkiem małego kalibru. Raz, drugi, trzeci i po iluś takich strzałach, których stałeś się celem, czujesz, że gdzie się nie ruszysz, tam boli. Bardzo niewdzięczne uczucie. I pytanie: kto strzelał? I drugie: czy na broni nie znajdziesz przypadkiem własnych odcisków palców, a jeśli, to o czym to świadczy?

I piątkowe popołudnie, kiedy, jak i w sobotni wieczór z resztą, nie udaje się zrealizować pewnego Spotkania... I kiedy myślisz, że musisz dokądś pójść, a bardziej do kogoś, bo inaczej zwariujesz jeszcze bardziej, o dziwo (dużo na głowie i przewlekłe zmęczenie) - zostajesz przyjęty. Nie przestaje boleć i nie mija wszystko, jak ręką odjął, ale przynajmniej można się trochę pośmiać ze swego szaleństwa, popłakać, że boli, że źle, że już nie mogę i być spokojniejszym, że są jeszcze obecności, które - jak kroplówka - pomagają przetrwać, gdy jest słabo. 

Dzieci też czasem płaczą. I czasem kłamią, że już nie płaczą. I czasem można im powiedzieć, że każdy ma prawo mieć zły dzień i że ty też czasem wyjesz. O ile to się zdarza, ale nie jest sposobem na spędzanie każdej wolnej chwili - jest normalnie. Emocje to nie tylko radość. That's life.