poniedziałek, 30 maja 2011

are you happy now ?


Nic nowego. Wracam do łóżka. Dobrze jest, dobrze jest, dobrze jest. Humor siada na dupie, ale naprawdę dobrze jest. Człowiek jest parszywy. I słaby bezgranicznie.

niedziela, 29 maja 2011

dziękuję, jest dobrze.



Tak mi się skojarzyło, choć na obrazku jest o wiele bardziej miękko ... ;)

Nie ma wzniosłości, napompowanych słów, frazesów, patosu, arcy mądrych sentencji. Jest bardzo zwyczajnie, trochę słabo, jak to na ogół z człowiekiem. Chyba nieźle.

I każda rzecz tak zwyczajna. W oparciu o doświadczenie, bardzo trudno jest pozbyć się przekonania, że niespodziewane bodźce, tzw "uderzenia w głowę" dokonują się dla jakiegoś zwrotu. Może prawda, a może czasem nie jest koniecznym grzebanie w podłożu, w celu znalezienia drugiego dna. (Gdy pierwsze widać całkiem wyraźnie. Wystarczy w lustro spojrzeć... :P)

Jeden wniosek już wyciągnęłam: kupuję kask. Wobec innych wniosków przyjmuję postawę otwartości.

I jeszcze akapit pt "Ludzie". No po prostu dziękuję ! Za troskę, wodę mineralną i utlenioną, odwózkę do domu, otwartość zaplecza sklepowego, ciemne okulary (są super!), telefony, smsy, talerze z obiadem pod nos, żarty prześmiewcze, zdjęcia niczym do kampanii przeciw przemocy w rodzinie, wyrozumiałość na fochy, wsparcie, spojrzenia w oko, wskazówki, serdeczność całą nieogarnioną, za wszystko. (!)

Czasem odczuwa się dobitnie, jak wielka jest zależność człowieka od innych. Od tego, że ktoś się zatrzyma, że zauważy, jak stoisz bezradnie i nie wiesz, co masz ze sobą zrobić.

Jak to dobrze, że jest tak, że nie jest gorzej. Jaka to ulga, że to wszystko, że można się śmiać, że nic poważniej. Że nic więcej. Że nikt więcej. Że takie tam błahostki i że do wesela cudownie będzie. (Już jest nieźle, z każdą godziną lepiej). Że można zwyczajnie iść spać i wstać z łóżka rano, jak zawsze. Do znudzenia.

Boże drogi - Dziękuję Ci. Tak nieporadnie, bo inaczej nie umiem.

piątek, 27 maja 2011

wygarnij, nie zwlekaj


Po co robi się zdjęcia ? Chyba żeby nie zapomnieć...

Błagam, człowieku, daj mi swoją fotografię, bo pamięć u mnie coraz gorsza, choć niestara jeszcze zupełnie.

Wciąż i wciąż mam wrażenie, że umyka mi milion ważnych rzeczy i co najmniej kilka bardzo ważnych dla mnie osób. Co za wstyd. Nie to, że się tak całkiem kogoś wyrzuca, jak stare gazety. Nie. Ale spotkania przekładane od tygodni, wystudzone już dawno kawy, herbaty, niezrealizowane plany, pomysły, brak telefonu na urodziny, czy przegapiona inna data - równie istotna i tak samo zidentyfikowana po fakcie.

Zawsze, gdy ktoś zapomniał, było mi ogromnie przykro. No, to już wiem, jak czasem mogą się czuć ludzie wokół. No i druga strona medalu - ci wszyscy, którzy zapominają o czymś dla mnie ważnym, niekoniecznie mają mnie w samym środku nosa.

Może mamy zbyt wiele na głowie, a może źle się organizujemy. Może powód jest jeszcze inny. Może mamy wygórowane oczekiwania, może chcemy być pępkiem świata, a może mamy prawo czegoś oczekiwać i poczuć się zauważonym.

Może będę zapominać mniej, a więcej pamiętać. Człowiek potrzebuje mieć swoje miejsce w głowie innych. Dostać smsa, że dobrego dnia, dostać zrypę, że schrzanił. Żebranie o zainteresowanie. Może trochę tak to jest, a może trochę inaczej. Bo czy czuję się wielkodusznie, dając komuś swoją uwagę i czas? Nie, bo nie robię tego wbrew sobie, na siłę, z przymusu.

Dobrze posłuchać człowieka, popatrzeć na niego, pocieszyć, powkurzać, zadzwonić, napisać smsa - z okazji, czy bez, wypić kawę, zupę zjeść, pójść do kina, albo parku, poleżeć w słońcu na murku i słuchać, jak grają gdzieś pomiędzy nami, a horyzontem.

I uczyć się wciąż, bo nigdy nie poznasz nikogo do końca. Choć może tak ci się wydaje.

PS - Jeżeli to czytasz ze świadomością, że zapomniałam o naszym wspólnym spotkaniu, kawie, herbacie, czymkolwiek - wygarnij. To jest ten moment ! Nie zwlekaj.

czwartek, 26 maja 2011

lub być ulicznym sprzedawcą


(...)
Ach, jak niewiele wiem o sobie, chociaż
Pragnę, by wszystko, cokolwiek myślę

I mówię, i piszę, przylegało do mnie
Jak maska pośmiertna do twarzy.
Próżne marzenia. Jestem codziennie inny,
Coraz bardziej złożony i niepojęty,
Codziennie inaczej zapalam fajkę,
Codziennie inaczej patrzę przez okno,
Codziennie inaczej otwieram książkę,
Codziennie inaczej wchodzę do pokoju,
A nawet w dwóch identycznych sytuacjach
Jestem nie ten sam. Wciąż inny... inny...

Tylko przeczuwam siebie. Przeczuwam.
(...)

R. Brandstaetter, Spotkanie w Emaus




środa, 25 maja 2011

niech nas ogarnie

Rzeszów, dość już dawno. Bardzo lubię od zawsze i raczej na. Są rzeczy, do których się wraca.

Niech nas ogarnie

wtorek, 24 maja 2011

laughing with your broken eyes


Zbity z tropu pies i puste krzesło.

Where do you go when you're lonely, I'll follow you

I polonistyczne hasło "Przewartościowanie wartości". Kolejny raz.

I duszno i ładne wszystko, tylko za szkłem, że nie rusz.

Nabruździ się czasem. Samemu sobie.


Rozsądek... Gdzie?

poniedziałek, 23 maja 2011

and the moonlight overthrew you


Miasto ma zapach i smak. I puls - wyjścia, przyjścia, człowiek za i przed drzwiami, staruszek na ławce i zakochani z butelką wina w parku. Wdech, wydech. Charybda. Połknięcia. Przepadający ludzie między drżącymi od żaru murami.

Ponad dachami siąść można cicho. I patrzeć. I blisko w górę, a panorama małą zaledwie książeczką z obrazkami. Buddysta na trawie zajęty sobą. Jak wszyscy, a może i nie...

Miejskie ulice ciepłe od kroków, chłoną stopy niczym mokry piasek. Tu żył pan -Ski, tamtędy chodziło państwo Xyz. A ja tu siedzę bezkarnie, nędznik nieświadomości i czegoś jeszcze. Trwoniacz czasu, marnotrawniś pieniędzy i słońca.

Miasto człowieka podgląda. Najchętniej wszystkich tutejszych. Co robią, o czym piszą, jak leżą - bezsenni z oczyma na księżycu. Człowiek myśli, że żyje w mieście, podczas gdy jest całkiem na odwrót - to miasto żyje w człowieku.

Zieleń jego cieszy oczy i coś w okolicach serca. Napełnić się można zapachem akacji.

A spróbuj tu zostać. Spróbuj zamieszkać. Nawiązać z miastem relację, nie bojąc się spojrzeń zza okna i ucha pod ścianą. I innych ludzi, trzymających się własnych spraw, jak gdyby były poręczą na śliskich schodach.

Kim jestem tutaj, a kim gdzie indziej ? Powietrze inne, a myśli ? ... Jakie to ma znaczenie, czy mam balkon, czy nie, gdy nic nie jest moje, a wszystko dla mnie. Podlewam kwiatki w czerwonej doniczce, lub jeżdżę rowerem pod strumieniami deszczu z konewek.

Bo miejsc na ziemi jest milion, a ludzi do plus Nieskończoności.

środa, 18 maja 2011

wtorkowo-środnio

Każdy wie, że Einstein dokonał czegoś niezwykłego, lecz niewielu rzeczywiści wie, czego.
B. Russell

To zupełnie jak z Panem Bogiem - pomyślałam przelotnie, chyba przed snem. Bo późny wieczór (ten zahaczający o noc) to czas intensywnego myślenia - albo takiego, że aż człowieka roznosi i ma chęć skakać po łóżku (jak wczoraj), albo strasznie obciążającego układ nerwowy, kiedy ma się już dość i ucieka pod kołdrę, niczym do schronu. Ale ja nie mam dość.

Tak sobie o tym Panu Bogu pomyślałam, że jednak smutnym jest stan świadomości wielu, wielu chrześcijan, katolików, albo raczej świadomości owej brak. . . Nie będę się mądrzyć, bo jakoś tak nie o to chodzi, jednak myślę, że dobrze jest wiedzieć, w co się wierzy. To bardzo zmienia optykę, czyż nie? I wbrew wcześniejszym obawom, że nagle zacznie się chodzić po szafach i potykać o inne meble, widzi się lepiej, a nie gorzej i ziemia pod stopami przyjemniejsza, milsze człowiekowi właściwości ma.

No.

Z rana słońce ląduje na twarzy mej (aż chyba się opalę przez to okno!).

To dobrej... środy (?) Dobrego dnia! Jakiegokolwiek ;)

poniedziałek, 16 maja 2011

pa pa papka

Względnie wszystko względnym jest zapewne.

Tak mam czasem dość bodźców. Komputera. (Wiem, że brzmi hipokrytycznie). Tych wszystkich paskudnych drobiazgów, które zrobić muszę-nie muszę. Tak mam powyżej - zamętu, chaosu, bałaganu, nieładu, nierealnej wirtualności, ludzi on-line (chyba, że nie ma innej możliwości kontaktu!) i tak rzadko odkrywam, że cała ta papka jest po prostu męcząca. Że naprawdę muszę, chcę, dążę do.

Układam bajzel. Lekcja przystosowania do życia w godzinie. Bo w rodzinie jest dobrze. :) !

niedziela, 15 maja 2011

proporcje

Przebywanie z ludźmi dużo mówi o ludziach. I o sobie samym. Najczęściej, że ciągle niewiele się wie. Obserwowanie siebie i nie siebie i wewnętrzny uśmiech do tego, jakimi są inni. Że tacy bogaci, aż bogatszym staję się ja sam.
Gdy odejdę na pięć kroków od grupy widzę czego mi brak, a czego przeciwnie. Że cenię ciszę i wolność i metr z każdej strony. Taki na machanie rękami.
Gdy odejdę na za długo, lubię do ludzi wrócić, by pogadać nie tylko do siebie. Bo dobrze jest czasem posłuchać. Choćby tego, że ciekawą książkę ktoś przeczytał, że nudzi się w pracy, albo że okien nie mył już dawno. Czasem poważniej się słucha - większymi uszami i ze skupieniem, by nie uronić ani słowa. I radość, albo nie do końca.
Być sobą samemu i nie samemu. Ważyć właściwie czas, pamiętać o Ciszy Nie Dla Siebie i o rozmowach przydługich. O spaniu i ruchu. I żeby przeczytać coś mądrze. Wysłuchać melodii. Szukać nowych miejsc, czując się po prostu na miejscu właściwym. Nawet, jeżeli humor nie zawsze błyszczący.

Podziękuj, idź spać i wstań z myślą dobrą.

piątek, 13 maja 2011

wygrzebane


Cienie ludzi przyjaźnie przemykały pomiędzy murami. Świat był już ciepły, rozgrzany, gotowy... A był to czas bosych stóp, człapiących parami w różnych rytmach. I krzyków. Chlupania wody i pisku ptaków. Dni światła, zieleni i zapachów kwiecia. Zaglądałem w wystawy, by przekonać się, jaki jestem. Odwróciłem wzrok od szkła i myśli, że chyba jednak nie taki - zobaczyłem człowieka bez dłoni... Był może speszony, a może tylko mi się zdawało. Ukrył rękę za plecami, ukryłem więc i ja - swoje spojrzenie pełne zdumienia.

(...)

Widziałem, jak ludzie się uśmiechają. Robiłem to samo. Nocą rześkość powietrza wpełzała do kuchni, w której zbierałem myśli i radość. Ponad dachami unosiło się wszystko. Cała Esencja Istnienia. Cicho i bardzo spokojnie. Pragnąłem usiąść na parapecie i śpiewać hymny. Nie miałem parapetu.

(...)

Ni z tego ni z owego, choć wszystko pachniało w ten sam sposób, co wczoraj, poczułem samotność. Bardzo szybko pojawiła się też chęć odepchnięcia jej maksymalnie daleko, mocno i zdecydowanie. Jak huśtawkę, o której dobrze wiem, że wróci i łupnie potężnie w głowę. Postanowiłem więc na huśtawkę siąść... Tym razem bez entuzjazmu i troski o resztę.

(...)

I jutro znów będzie pachnieć, jak dziś. I jak wczoraj. Rozlanym światłem. Przestanę czytać wczorajsze gazety.

środa, 11 maja 2011

zachować zapał odkrywcy

Woyey !

Kolaż. Jeśli coś tu miałoby się teraz znaleźć, to kolaż, bo jedno zdjęcie to za mało.

Dzień za dniem przeskakuje niczym dzieciak po chodnikowych płytach. (I nie nadepnij czerwonym lakierkiem na linię). Dziecinnieje się, by zmądrzeć. Mądrzeje, żeby oddziecinnieć.

Dzień bez marudzenia, gderania i z odwróceniem głowy od popieprzoności świata tego. Przychodzi moment, w którym dni stają się tak świeże i soczyście jasne, jak te, kiedy w szortach w palemki ganiało się w trawach od rana do nocy. Gdy do domu wpadało się tylko po to, żeby zdać meldunek i obiad zjeść i jak najszybciej czmychnąć do zabawy. Może to efekt ponownego odkrywania frajdy, którą dają rolki, może wiosna i słońce w oczy od rana, może nie wiem sama co. Może dni znów stają się takimi, jak kiedyś - gdy, w zależności od pragnienia, człowiek na godzin parę stawał się kimś innym i kreował rzeczywistość, jak tylko chciał. Mamo, będę piosenkarką, pisarką, poetką, aktorki tam chyba nie było, choć teatrzyki za zasłoną przerzuconą przez skakankę to było coś! A dziś wydam gazetę, otworzę pocztę, albo po prostu powkurzam brata...

Zachować zapał odkrywcy i zdolność do bycia zaskakiwanym ! Bez infantylności, bo w stanie obecnym jest tak samo przykrótka, jak szorty w palemki, ale z gotowością przyjmowania i dziką radością poranka dającego nowe możliwości.

Dziś będę szczęśliwym człowiekiem!

niedziela, 8 maja 2011

o przekazie i dlaczego ?


Siedem już lat nie żyje Waldemar Milewicz. Dobrze go wspominają, ja z kolei niestety średnio go pamiętam. Teraz za to myślę sobie: gdyby żył, chciałabym go zapytać, dlaczego to robi? Po co jeździ tam, gdzie jest tak groźnie? O co chodzi w jego dziennikarstwie? O co w ogóle rozchodzi się w całym tym medialnym szumie?

Środki masowego przekazu. Media. Trochę niemedialny temat.
Media mówią, rażą obrazem, słowem, dźwiękiem. Ale czy mówi się o mediach? A jeżeli, to co się mówi?

Odkąd zerwałam trwałą relację z telewizorem, jestem spokojniejsza. Codzienne patrzenie na szkło, zza którego rzucają w człowieka racjami, a każda z nich - najwłaściwsza, "najmojsza", podczas gdy ty odnosisz wrażenie, że żadna nie jest twoja. I zło. Na każdym kroku, wszędzie - wszystko złe, krwawe, okrutne. Nie wychodź z domu, bo to niebezpieczne. Najlepiej nie rób nic, tylko siedź. Przed telewizorem rzecz jasna. Napatrz się na zło. Najedz się nim, aż uwierzysz, że cały świat jest taki, więc i tobie wolno, lub też zgorzkniejesz zrezygnowany i utopisz się w beznadziei.

Rzecz jasna - demonizuję. Ale zrozumiałam wszystkich tych, którzy nie żałują, że nie mają w domu przeklętego pudła ze zdradziecką, frontową szybką. Nie mam w sobie nienawiści do mediów. Raczej pogardę względem wielu postaw i zjawisk, jakie się w nich prezentuje. Choć może już nawet nie pogardę, bo pogarda wyżera wnętrzności człowieka bardzo skutecznie, a głupotą byłoby dać się zniszczyć głupocie środków przekazu. Nie tyle więc pogardę, co chyba poczucie smutku.

Marzą mi się media niezależne. Chyba powinnam już dawno wyrosnąć z naiwnych pragnień. Ale czy to złe - chcieć, aby czwarta, a obecnie może i pierwsza władza, była rzetelna, prawdziwa? Skoro inne nie są, to może ta jedna... Nie wiem, czy dziennikarz winien być autorytetem. Myślę, że mogłoby to być nie tylko ciekawe, ale i bardzo pożyteczne. Bardzo nie chcę, by świat, w którym żyję, był przestrzenią milionów bajek zaczynających się od: "Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, gdy po ziemi chodziły smoki i autorytety"...

Money, money, money makes the world go round!!! /Monty Python

A przecież pieniądze rodzą się na skutek oglądalności, poczytności, posłuchu. Nieważne, jakie gówno ludziom wciskasz. Grunt, byś je sprzedał! Znajdą się chętni. I jeszcze w rękę cię pocałują. A niektórzy nawet w d...
Choć nie wszyscy. Zastanawiam się, czy społeczeństwo głupieje od mediów, czy raczej media dostosowują swój poziom do tego, co już znajdują na płaszczyźnie społecznej?

Dlaczego dziennikarz nie może zdać mi rzetelnej relacji z wydarzenia, dostosowanej dynamiką do sytuacji, którą opisuje, a przede wszystkim obejmującej prawdę?

Prawda się nie sprzedaje. Może czasem, gdy jest bardzo okrutna. Na ogół trzeba dosypać okrucieństwa, sensacyjności, worek intensywnych wrażeń. Może być także totalna głupota, byle czepiała się ludzi niczym rzep ogona psiego. I nie ważne, czego to się tyczy. Słusznie zauważają mądrzy ludzie, że zupełnie nieistotne jest, by powiedzieć prawdę. Należy przecież skupić uwagę - jak najlepiej, jak najdłużej, z użyciem całego pakietu tanich chwytów, badziewia wartego mniej, niż cokolwiek ze sklepu "wszystko za cztery złote". Prawda nie skupia uwagi, bo jest nudna. Niebarwiona.

Niby jest popyt na prawdę, niby jest i podaż. Niby wszyscy chcą prawdy, tylko czemu grają papierowymi pieniędzmi w Eurobiznes, zamiast wziąć do ręki w pełni wartościowy pieniądz? Fajnie się bawić w nierzeczywistość. Fajnie też oddzielić rzeczywistość od zabawy. Grubą linią.

Warsztat. Dobry warsztat i dryg do dziennikarstwa. Misja? Nie wiem, czy w dobie banknotowego bożka ktoś w nią jeszcze wierzy... Chciałabym zobaczyć kogoś, kto oddaje się swej medialnej profesji z godnością, zaangażowaniem i chęcią niesienia prawdziwych wartości. Nie cukierkowego i mdłego dziennikarzynę-słodziaka, chorego na nadczynność gruczołu wydzielającego hura optymizm, jak i nie osobnika zadającego beznadziejnie głupie pytania i strugającego krwawą, seksualną czy jakąkolwiek inną sensację na każdym kroku.

Może mam za duże wymagania. Jak ich nie mieć, kiedy myślę, że dziennikarz to zawód potrzebny? Nawet bardzo, tylko nie w tej dziwacznej, dwudziestopierwszowiecznej formie.

Panie Milewicz - co kierowało Pana tam, gdzie śmierć, agresja i nędza skakały po dnie człowieczeństwa ? Dlaczego? Bo ja chciałabym znać motywy, intencje i co Pan myśli...

poniedziałek, 2 maja 2011

święty to nie zasuszony wapniak !


Nieodparta chęć na moving zatrzymała się na etapie przemieszczeń sennych. Tak, cały Dzień Pański, dzień niedzielny, beatyfikacyjny i święty został przez podmiot przespany (pomijając przerwę na obiad i wieczorne wyjście na Eucharystię). Bo czasem się nie jest w formie.

Beatyfikacja została również przedrzemana (w imię zasady "niech Cię nawet sen nasz chwali"). Może to kwestia oziębłości, ale gdy posłyszałam termin beatyfikacji Jana Pawła, nie wzbudziło to we mnie dzikich emocji. Myślę, że trochę z powodu męczącej i niezachwycającej "papieżomanii", która od pewnego czasu zaistniała w mediach i społeczeństwie w ogóle. I tu miejsce na obszerną nieco dygresję: podmiotowe przebywanie w domu owocuje ostatnimi czasy odpoczynkiem, kontaktem z naturą w swojskiej formie, dobrym odżywianiem oraz obcowaniem z telewizją. Tydzień temu zaledwie natrafiłam w pewnym programie z udziałem młodzieży na pana Hołownię. Wczoraj patrzę i widzę kogoś białego (oczywiście dominikanin, tym razem Szanowny Pan Kłoczowski Andrzej Jan). Posłuchałam fragmentu i spodobało mi się to, co ów człowiek w białym mówił na temat półek "obładowanych papieżem" (czy jakoś tak), jak również pojęcie materializmu według któregoś z filozofów. Chętnie bym ów wątek filozoficzny rozwinęła, ale mam wrażenie, że nie godzi się wypowiadać na temat, o którym nie ma się pojęcia (bo co ja wiem o filozofii, gdy mam swoją, a z cudzych myśli pamiętam niewiele, choć wykłady z tej dziedziny, na które uczęszczałam były wspaniałe, jak i prowadzący je pan Joachim z resztą;) ). . . Poprzestanę więc na stwierdzeniu, że owa definicja mi się spodobała i że owszem - papież nasz stał się materiałem. Słusznie zauważył O. Kłoczowski, że kiedy Jan Paweł żył, radził sobie z tym, co się czyniło wokół jego osoby. Że mądrze się przez to zjawisko przebijał. Lecz cóż może teraz ten Święty (bo dla mnie jest Święty, choć oficjalnie "zaledwie" Błogosławiony), kiedy rzeczywistość, która go aktualnie pochłania, nie ma w sobie niczego z głupoty mediów, w ogóle niczego z głupoty. /To jest jeden z tych kuszących elementów Szczęśliwości Wiecznej - tam nie ma głupoty!... :)/
Wracając na ścieżkę rozważań - cóż może człowiek wobec głupoty, kiedy fizycznie już go tu nie ma? No zupełnie nic. Dla mnie Jan Paweł to człowiek niezwykły, świadek wiary, którego pamiętam, który żył "teraz", nie w średniowieczu, który urzekał swoją osobą, przybliżał do Boga (i zapewne nadal to czyni). Szkoda tylko, że uczyniono z niego materiał, gadżet na sprzedaż. Nie jego to jednak "zasługa". Dodam jeszcze, że niekoniecznie podoba mi się stawianie tysięcznego pomnika naszemu papieżowi. Pomnika w sensie kamiennego monumentu rzecz jasna. Żywy pomnik, jak np. wspieranie niezamożnej młodzieży w zdobywaniu wykształcenia - jak najbardziej tak ! Ale po co, po co - pytam - kolejny posąg ? Jemu chyba nie o to chodziło...

W każdym razie jest już oficjalnym Błogosławionym. Może informacja o terminie tejże uroczystości nie wzbudziła we mnie ogromnych emocji także dlatego, że jak dla mnie - to czysta formalność. On był święty już przedtem, jak są święci i inni, mało światu znani, którzy może nigdy nie doczekają się oficjalnego miejsca na ołtarzach. Ale czy dla Boga to coś zmienia? Nie sądzę. Owszem, zmiana jest dla nas. Jest oficjalny status. Nie mówię, że to niepotrzebne. Przeciwnie. Ważne, krzepiące, budujące i pokazujące, że można. Że świętość to nie przypadłość średniowiecza. I to jest fajne. Na pewnym blogu przeczytałam coś w stylu, że teraz nasza kolej na ołtarze. Cha! Kto tak dzisiaj myśli? Tak poważnie? Kto zdaje sobie sprawę z faktu, że święty to nie jakiś zasuszony wapniak, skamieniałość, nieżyciowe stworzenie nie wiadomo skąd? Tak nam się utarło, że święty jest nawoskowaną figurką z pobożnej procesji.
Srutututu, moi drodzy, tyle Wam powiem.

Tak więc cieszę się z beatyfikacji. Że święci to nie jakaś zamknięta na wieki wieków kasta. Może nawet trochę zazdroszczę innym tego Rzymu, choć dobrze wiem, że tłumy ostatnimi czasy nie wpływają na mnie kojąco, jak również, że obecna kondycja podmiotu nie nadaje się na dalekie vojaże.

Właściwie to chciałam dziś napisać o Biblii i jej przeze mnie nowym odkrywaniu po nocach, za przyczyną bezkonkurencyjnego Brandstaettera, ale teraz to już poczekam na kolejny post, ażeby do obecnego nie dorabiać cienia.

Dobrego maja! ;)