sobota, 31 grudnia 2016

I na progu kolejnego roku myślę: daj mi mądrość i tęsknotę za Mądrością i jeszcze jedne Święta Bożego Narodzenia. Proszę, oferując nic w zamian - wszystko, co mam.

niedziela, 11 grudnia 2016

Człowiek. Krucha, słaba istota, potrzebująca drugiej istoty równie słabej i kruchej. Dwuletnie dziecko, które tak łatwo można przestraszyć i tak mile przytulić. Staruszka, która cieszy się, gdy przychodzisz i której uśmiechu i uścisku dłoni brakuje, kiedy zastajesz ją śpiącą. I ty - pomiędzy dzieckiem, a starcem - znajdujący w sobie pierwszą i drugą postać, choć żadną z nich nie wypada ci być już i jeszcze. 

Człowiek. Niełatwo nim być, stać się, zostać. 

A do tego jest jeszcze Bóg.


półmetek

Adwent szorstki, daleki od sielanki. Poranki czasem wywalczone, czasem przespane. Ciągłości brak. I człowiek też taki na strzępy porwany. Pragnienie, Tęsknota i Czekanie - raz na wozie, raz pod wozem. Dużo słabości, mało powodów do dumy. Zachwytów prawie wcale, choć kiedy słońce pod właściwym kątem spojrzy na niebiosa i rozświetli je swoim blaskiem, prześwietlając przy tym chmury i serce, ma się na chwilę TEN błysk w oczach i namiastkę dziękczynienia w głębi duszy. Czas wołania. Krzyku tym lepiej brzmiącego, im mniej dodatkowego i zbędnego jazgotu. Czas, który tym pełniejszy, im bardziej puste i ciche są jego poranki. Im wcześniejsze dni początki, z głowami niezdolnymi jeszcze do nadczynności w produkowaniu myśli. Gdy cały jesteś twoją bolącą nogą, albo ręką, którą się czeszesz przed wyjściem. Czas w tym roku bardzo staccato, oby przynajmniej bez fałszów...



Nieba z ziemią połączenie - 
- Czego Jakub miał widzenie -
Znaczyło: Bóg się zlituje
I w ludziach się zamiłuje...


niedziela, 20 listopada 2016

Krótka Opowiastka o Końcu Świata

Z racji, że niedługo czas wołania, czas czekania i tego rodzaju "okoliczności przyrody", na tle których przyduszane na co dzień pragnienia zaczynają krzyczeć wniebogłosy - dziś Krótka Opowiastka o Końcu Świata. Bo skłoniono mnie niezbyt dawno do tego, by pomyśleć o nim w innej, niż dotychczasowa, perspektywie. Nie, że jeden dzień. Nie, że grom, sąd, jedni w prawo, drudzy w lewo i kurtyna spada w dół, a widownia pustoszeje. Raczej, że to dzieje się już, staje się teraz. Jak to? W taki sposób, jakby stworzenie, oderwane niegdyś od Boga, dążyło do ponownego z Nim zjednoczenia, które oznacza, że w międzyczasie i po drodze, w pył musi być starte wszystko, co z Bogiem nie współgra, co do Niego nie przynależy i z natury swej nie jest zgodne z Boską rzeczywistością. Jak dwa elementy jednej całości, jak planeta i księżyc, który oderwał się od niej przed laty i pierwotnie był częścią tejże* - jeżeli ma powrócić do całości i jedności z ciałem, od którego "odpadł", należy się pozbyć wszystkiego, co narosło w międzyczasie, a co jest obce i powoduje niemożność współgrania jednego z drugim. A to generuje tarcia, niejednokrotnie bolesne i mało przyjemne. I oprócz tego jednego, głównego Końca Świata, każdy człowiek ma swój własny koniec świata, który wpisuje się w cały ten proces i jest jego częścią. Człowiek jest ścierany, kształtowany, a jego wzrastanie i rozwój jest (paradoksalnie?) redukcją i procesem nie tylko zdobywania wiedzy i umiejętności, ale też pozbawiania wszelkich zbędnych odrostów, często licznych i bujnych, ale zakłócających bardzo delikatną istotę ludzkiej jednostki. 

Idźmy dalej. Skoro w rzeczywistość Boga, w Jego istnienie i świętą obecność (a więc także i w Niego samego) nie sposób wnieść absolutnie NICZEGO, co jest z Nim sprzeczne (bo to się nie przyjmie - tak, jak nie przyjmie się szpik od niewłaściwego dawcy), oznacza to, że natura ludzka jest stuprocentowo kompatybilna z naturą Boską i z Bogiem samym. Dowód? Jezus Chrystus, który naturę ludzką "wniósł" do Trójcy Świętej - na stałe, na zawsze, na wieki wieków. Oznacza to zatem, że każdy człowiek posiada "pakiet startowy" dający mu szansę na zjednoczenie ze Stwórcą. Nie chodzi rzecz jasna o to, że staniemy się częścią Trójcy, jak jest nią Jezus, ale że mój umysł, moja dusza, moje ciało, moje decyzje, moje myśli, słowa i czyny mogą być z Nim naprawdę zgodne, a także, że "nic mnie nie zdoła odłączyć od Jego miłości", a wszystko, co nie współgra z nią, musi zostać (prędzej, czy później) starte i może lepiej, żeby to stało się tu, a nie w czyśćcu? Jeżeli natomiast świadomie i dobrowolnie będę obstawać przy tym, że absolutnie nie chcę ani tych tarć, ani tej jedności, wówczas odrzucę się sam, bo nie da się dokonoać "wszczepienia", gdy pomiędzy jedną, a drugą rzeczywistoścą, zachodzi wyraźny konflikt. Jeżli coś w Bogu jest niemożliwe, to na pewno sprzeczności.

Kim są zatem "Ludzie Boga"? Nie tylko tymi, którzy sami dają się "ścierać" i pozwalają odebrać sobie to, co zbędne i co jest przeszkodą na ich drodze do Stwórcy, ale też tymi, którzy sami, chodząc po ziemi, depczą ją w taki sposób, by nadać jej formę, która będzie jak najbliższa rzeczywistości Bożej. I tutaj każdy odpowiedzialny jest za ten kawałek ziemi, na którym żyje, czyli za egzystencję własną,  która będzie inspiracją i drogowskazem dla kogoś tylko wtedy, gdy damy się zetrzeć sami, a nie wówczas, gdy będziemy za innymi biegać, machając rękami i nerwowo nawołując: "Depcz! Depcz! Do roboty!" I to wcale nie jest proste. 

A zatem "Ludzie Boga" to ci, którzy do Końca Świata zmierzają świadomie, podpinając pod ten "Projekt" swój własny koniec - a więc i ci, którzy próbują ów Koniec Świata przyspieszyć, czyli przygotować świat na to, co z każdą chwilą się staje. 

Niech Twój rozbłyśnie dzień...



* Metafora niedoskonała i można jej wiele zarzucić, ale czemuś jednak służy.




niedziela, 13 listopada 2016

nie zapomnij, nie zapomnij nas

Chciałbym, abyś przyśnił mi się choć raz, bym wiedzieć mógł o Tobie coś więcej, bym mógł być blisko na chwilę. Bo brakuje mi odwagi, by być Zacheuszem, by wleźć na drzewo i ściągnąć Cię na ziemię, byś powiedział mi wreszcie, że musisz zjeść ze mną, przyjść do mnie, byś nie pominął mnie jak dotąd może... 

Przyjdź do tych wszystkich, którzy już nie wierzą, którzy porzucili nadzieję i są jak opuszczone domy. Przyjdź do nich, zjedz z nimi, przywróć im życie, tchnij Ducha. Przyjdź do tych, którzy już nie proszą, którzy na nic nie czekają, których spojrzenie już dawno zgasło, choć powieki jeszcze się nie domknęły. Przyjdź do tych, którym my nie potrafiliśmy dać nadziei, bo brakło nam wiary, zaufania, ale nie egoizmu. 

Bo nie wierzymy i nie ufamy, bo stawiamy na sobie (i nawzajem) krzyżyki, bo nie potrafimy sprostać, bo uciekamy, chowamy się i oddajemy naszą wolność za cenę zapomnienia na chwilę, ale nie znaczy to, że nie tęsknimy za Tobą cholernie. 

Daj nam Siebie, Swoją Obecność i cichą pewność, że jeszcze nie jest za późno. 

Wielki Panie winorośli, Stworzycielu gwiazd...

czwartek, 3 listopada 2016

pocztówki Pana Boga

Po niebie gna już Adwent, pędzony przez wiatr, jestem pewna. I Pan Bóg wyciąga z szuflady pocztówki z dzieciństwa i wspólne zdjęcia, jakby chciał pokazać - o tu, tu, patrz, tu byliśmy razem, zobacz, pamiętasz? Kiedy śnieg wespół z mrozem chrupały pod butami, a ty brałaś głęboki oddech i chłonęłaś oczami różowe zachody słońca wpadające w granatowe i ciężkie niebo. Byłem wtedy, pewna bądź. Cokolwiek i jakkolwiek. Pamiętam ciebie lepiej, niż ty siebie sama. I popatrz, że wciąż masz to samo serce i oczy, połączone Wielką Tęsknotą, która kiedyś się przecież spełni, tylko nie przestań wierzyć. Ja Jestem. Pomiędzy tymi pustkami i w nich i ponad nimi. I tam na dnie, gdzie nie ma już niczego, gdzie jesteś jak wrzucony do głębokiej studni bez możliwości wyjścia. Do studni wyschłej, w której umierasz z pragnienia. Gdzie możesz już tylko patrzeć w górę, a i na to nie starcza ci sił, ani wiary. 

A ja szłam ulicą martwą i pustą, nocną i weekendową. Na wyludnionym przystanku siedział człowiek w czerwonej pelerynie i patrzył w chodnik. Gdy podniósł głowę, na twarzy zobaczyłam maskę - całą białą, właściwie bez wyrazu i puste otwory zamiast oczu. Przebranie z okazji święta dyni. Spojrzałam na tę twarz, a właściwie na wierzchnią nijakość przykrywającą skutecznie to, co naprawdę i to był tak smutny widok, że nic, nic o człowieku nie wiemy. Co w głębi. Co w sercu. Co na dnie oczu. 

poniedziałek, 17 października 2016

tak, że tak

Czasem nie ma się słów. Własnych, prawdziwych, które byłyby interesujące, czy atrakcyjne. Czyta się wtedy. Rzeczy niegłupie, ale i niewzniosłe. Żeby zabić martwy już od dawna czas. 
Zimno. Mokro. Ciemno. Bezdusznie. Bezludzko. Nieludzko. Bezbożnie.
I taka myśl, czy może można się modlić bezsłownie - westchnieniem, spojrzeniem, ucieczką i zaprzeczaniem - sobie i ideałom... 

Jonaszem być, Jakubem, Mateuszem, albo kimś w ogóle, o kogo Ty Sam się upomnisz... Lecz jeśli nawet do tego trzeba mojej wiary i mojej nadziei, to nie mam dziś siły, Boże, aby Cię wzruszyć, poruszyć, choć wierzę, że Jesteś. Zbyt odległy dziś. To nie w porządku.  


niedziela, 18 września 2016

mirakl

Życie jest cudem, od którego uciekasz w niecuda, niewidy. Bo mirakli jak się nie bać, mirakle jak podjąć, jak być gościnnym dla innych i siebie i nie narzucać oczekiwań i ról? Jak nie chcieć, by ktoś był taki, nie inny lub inny, nie taki? Jak przyjąć innego, by był, jakim jest i jak przyjąć mądrze to, kim się samemu... Samemu. Samemu przyjąć. Samemu, a reszta precz. Uprzedzenie i duma (działanie przemienne z przyczajonymi kilkoma niewiadomymi). 

Życie jest cudem. Takim, że ciężko opisać. I pisze się ciężko. Ołowianym, origamicznym ptaszkiem czasami, co przestał patrzeć w Niebo, by nie znaleźć tam przypadkiem odpowiedzi. Ale Niebo patrzy, nie bombarduje rozwiązaniami, czeka, a przede wszystkim Jest. Jest na pewno. Mimo że, mimo wszystko i nigdy mimochodem, przypadkiem nigdy. Jest celowo i z przekonania. Taki świat, który poznajesz tylko częściowo, by poznać kiedyś tak w pełni, jak sam zostałeś poznany. Taki Ktoś, do Kogo nie masz przystępu, bo uciekłeś na drzewo i ponieważ Jest Inny. Tak Inny. 

środa, 7 września 2016

Taki obrazek

Taki obrazek. Ciepło bardzo. Kurz w powietrzu unosi się spokojnie. Pora poobiednia. Kościół niewielki, drewniany, zabytkowy. Wcale nie tak daleko od blokowych osiedli, choć kiedyś pewnie stał na jednym z końców świata. W środku pachnie tą specyficzną mieszaniną drewna, wilgoci i ludzkich modłów, rzucanych ku górze z nadzieją, że tam już zostaną, zagrzeją miejsce, a na ziemię powrócą dopiero jako owoce próśb wysłuchanych. I ta nienachalna cisza, w której możesz zostać, zatopić się bez wyjaśnień. Przestrzeń wolna od zgiełku, więc zadudniłby twój zgiełk wewnętrzny, gdybyś tam pobył dłużej. W pobliżu ołtarza tkwi w ławce człowiek, który może żarliwie się modli, a może trochę cię obserwuje, bo poza nim, tobą i Bogiem nie ma nikogo więcej, a przecież nie da się zginąć w tak małej przestrzeni, nie da się stać niewidzialnym w głębokiej ciszy. I ty obserwujesz go także, choć starasz się udawać, że wcale nie. Ale zerkasz mimo wszystko czasem, zerkasz z nadzieją i wielkim pragnieniem, by był to święty, by ten brat był bratem szczególnej pobożności, miłości Boga i człowieka, mistykiem może... Tak bardzo chciałbyś spotkać jakiegoś Ojca Pustyni, którego twarz wprost jaśniałaby blaskiem Obecności Bożej, kogoś kogo przemienia trwanie przy Bogu Żywym, kto częściowo jest już na tamtym świecie i tę część tamtego świata zaszczepia na gruncie wydeptanym przez niezliczone ilości nieświętych stóp. 

Jak to jest, o Boże świętych pragnień grzesznych ludzi... Jak to jest, że nie chce mi się już słuchać nikogo, bo chciałbym zobaczyć tę inną jakość, tę świętość i nie być zadręczanym paplaniną i dobrymi radami... 

Powiedz, że nie zapominasz o tym, czego pragnę ja, kiedy ja staram się zgubić dno własnego serca. 


piątek, 2 września 2016

bliżej

"Dlaczego wysłuchanie drugiego jest tak uzdrawiającą posługą? Ponieważ sprawia ono, że obcy poznają ziemię, po której podróżują i pomaga im odkryć drogę, którą chcą iść. Wielu z nas przestało być wrażliwymi na swoje życie i doświadcza go jako serii kapryśnych zdarzeń, nad którymi nie ma kontroli. Gdy cała nasza uwaga jest odciągnięta od nas samych i skupiona na tym, co się dzieje wokół nas, stajemy się obcy dla samych siebie, stajemy się ludźmi bez życiorysu, którym moglibyśmy się podzielić i z którego mogliby skorzystać inni".
- Henri J. M. Nouwen, Przekroczyć siebie. Trzy ruchy życia duchowego, fragment. 

piątek, 12 sierpnia 2016

jest noc

To nie powinno się zaczynać od "trudno jest".... . To zacznie się inaczej. Jest noc. Środek prawie. Zimne powietrze wyostrza wzrok i sprawia, że gwiazdy są znacznie bardziej precyzyjne, a niebo przekonujące. Przekonujące o tym, że kres jest początkiem, że żeby zacząć, trzeba skończyć, że pewnych rzeczy nie można ciągnąć w nieskończoność. Nie, niebo wcale o tym nie przekonuje, przekonany o tym chciałby być ten, kto na to niebo patrzy. Przekonany w sercu, nie w głowie. W głowie jest tyle mądrych i bezużytecznych wniosków. Ładnych i niedotykalnych jak rybki w akwariach. 

Więc jednak trudno jest. Trudno jest żegnać i się żegnać nawet wtedy, gdy ludzie pozostają żywi. I nawet wtedy, gdy jest miło. Miło nie znaczy, że łatwo, jakby ktoś pytał. Bo zostawiasz coś. Zamykasz. Kończysz. To takie definitywne i ostateczne - człowiek z natury boi się rzeczy ostatecznych... 

Nie wiem, co powiem jutro, ale dziś życie jest umiejętnością godzenia się na nie moje scenariusze. Na to, że nie będzie tak, jak ja chcę, bo ja chcę. Będzie, jak nie chcę i najlepiej się temu podporządkować. Porządek być musi. I chcę być żołnierzem posłusznym i twardym, bo męstwo to coś, co mi bardzo imponuje. Albo może dlatego, że przecież wiem, że Bóg to ogarnia, bo jest Bogiem. Wiem w głowie. Głowę już znam. Z zakamarkami włącznie. Czas wziąć się za serce chyba. 

Bo im bliżej jesteś siebie, tym bardziej poznajesz Boga, który żyje w Tobie. 

Parafrazując.

A jeśli chcesz zawrzeć lat niemało w słowach, to powodzenia. Nie da się. Nie da się podziękować tak, by wyrazić całą swoją wdzięczność. Skoro nie da się człowiekowi, bo nie oddasz mu za wszystko, co od niego dostałeś, to Bogu na pewno też nie. Nie wyrównasz rachunku nigdy, choćbyś Mu dał całe swoje życie. Ale mimo, że nie wyrównasz - warto. 

piątek, 5 sierpnia 2016

dziwny świat

Nie lubię narracji społeczno-politycznych, pełnych emocji naparzanek i tego stuprocentowego przekonania wiszącego w powietrzu: "moja racja jest najmojsza". Nie lubię tego, że ludziom nie chodzi o prawdę, ale o to, żeby ich opinia była na wierzchu, przez resztę przyjęta jak dogmat. Nie znoszę zakłamania. Nie znoszę też niesłuchania innych oraz nierozmawiania - społeczeństwo, politycy, duchowieństwo, rodzina i znajomi -  ludzie częściej obrzucają się własnymi przekonaniami, niż używają argumentów, a gdy pojawiają się argumenty - zamykają uszy, żeby te mogły się skuteczniej odbić od ściany. Nie wiem, dlaczego nie umiemy prowadzić merytorycznej wymiany zdań. Nie wiem, dlaczego z taką łatwością ulegamy manipulacjom, często już nie wiem, co jest manipulacją, a co nie. To, że człowiek się nie odzywa, niejednokrotnie oznacza, że brakuje mu wiedzy, by zabrać głos w sprawie. Ale nierzadko oznacza to również obawę przed tym, że zostanie zaszczuty, że jego pytanie, sugerujące, że może być inaczej, niż twierdzi współrozmówca, zostanie zmiażdżone i wydrwione razem z podmiotem, który ośmielił się wyrazić powątpiewanie. Mądrzy ludzie, nauczyciele i wychowawcy, potrafią odpowiedzieć temu, kto szuka (jeśli naprawdę szuka). Potrafią przekonać - nie tyle słowami, co życiem, które z tymi słowami współgra, a nie stoi w sprzeczności. 

I myślę o Dominiku. Jak bardzo musiała go boleć ludzka głupota. 
I myślę także o tym, że swoje zdanie trzeba mieć, ale do pewnych kwestii dla własnego dobra i w imię troski o higienę psychiczną, lepiej się nie wtrącać. 

Czasami odnoszę wrażenie nie, że prawda leży pośrodku, ale że jest jeszcze inna, niż twierdzą dwie strony, które się o nią spierają. I Jeden Bóg wie. Gdyby nam wszystkim zależało na tym, by podobać się Jemu i poznać Jego punkt widzenia, doszlibyśmy do niej  - do prawdy - wspólnie, bo moglibyśmy się wymieniać elementami układanki. 

Odrzucenie ukierunkowania na Boga jest wielką biedą człowieka i prowadzi do poważnych komplikacji w życiu zarówno indywidualnym, jak i społecznym. 


czwartek, 14 lipca 2016

Dusza moja pożąda Ciebie w nocy,
duch mój poszukuje Cię w mym wnętrzu


Jak długo, Panie, całkiem o mnie nie będziesz pamiętał? 

wtorek, 12 lipca 2016

już, jeszcze

Lada chwila minie pięć lat od śmierci M. 
Zmarł tragicznie młody dominikanin.
Myśli - jak nagłówki gazet.

Każdy człowiek w inny sposób nosi w sobie tajemnicę Boga - Jego inną cząstkę, jakiś taki subtelny rodzaj wrażliwości, który jest wszczepiony w ludzkie serce. W każdym można odnaleźć inny "fragment" Boskiego Oblicza. Im ktoś jest bliżej Stwórcy, żyjąc na co dzień Jego Obecnością, tym bardziej boskość i świętość przenikają w jego życie i całą jego istotę - we wszystko, czym jest oraz wszystko, co robi. Gdy odchodzi ktoś, kto "uczył nas Boga", jakaś ścieżka Jego poznania zostaje w nas jakby zamknięta, urwana, niedokończona - wychodzimy w pole i to od nas zależy, dokąd dalej pójdziemy i czy damy się poprowadzić - nawet, jeśli czujemy się porzuceni.

Gdy myślisz, że chciałbyś być już z Nim, gdy jesteś tego pewien, dostajesz informacje o tych, którzy cię w tym chceniu wyprzedzili oraz siły, by wciąż żyć. Widocznie jeszcze nie czas na to, być może jesteś mężem o nieczystych wargach i byłbyś zgubiony, albo może najpierw to On ma się objawić w tym, kim jesteś i w tym, czym jest twoje życie. Może masz jeszcze o Nim coś powiedzieć temu światu, może dać świadectwo. A może dostrzec Boga w tych wszystkich ludziach, którzy są ci dani, a którzy bywają trudni - może dopiero wtedy będziesz mógł oglądać Jego Samego, gdy zobaczysz, że On Jest teraz w nich, w ich pragnieniach, zagubieniu i często nieuświadomionej tęsknocie - Jest w nich w jakiś Sobie tylko znany, ukryty sposób? ...

Nawias wciąż jeszcze otwarty.  

Niech będzie Bóg uwielbiony - On życie przywraca umarłym. 

sobota, 9 lipca 2016

i co teraz?

Może chciałoby się kolorowej mozaiki, ale życie nią nie jest. Nie wszystko zachwyca, nie wszystko jest śliczne, słodkie i tęczowe. Bywa i szorstko, i gorzko i tak ciasno, że chowa się człowiek w środku, albo ucieka, a przynajmniej by chciał. I widzi, że wszystko, czego się łapał i chwytał i trzymał czas jakiś to marność, nietrwałość i pogoń za wiatrem. Nic pewnego, nikogo pewnego. Bo człowiek - nawet jeśli pełen najlepszych chęci - dziś jest, a jutro odlatuje. Pieniądze. Popularność. Zainteresowanie. Błyskawiczne przyjemności za trzy pięćdziesiąt. Czy naprawdę na tylko tyle nas stać? Ile potrzeba tych trzypięćdziesiątek, żeby zasypać wewnętrzny krater, którego nie zatkałoby nawet stado słoni? Mówią ci: martw się tym. Mówią ci: dbaj o tamto. Mówią ci: na tej opinii powinno ci zależeć. Mówią ci: powinieneś tak, a tak nie możesz. Nie możesz ich słuchać. Wszystkich do kupy. Dlaczego myślą ludzie, że najlepsza pomoc, jaką mogą dać to tona wskazówek i dobrych rad oraz przepisów na lepsze życie? I zamiast inspirowania jest powolne podduszanie podmiotu serdecznymi poradami, które wywołują mniej-więcej taki sam efekt uboczny, jak poduszkowe pierze, gdy wpadnie do gardła. Niewielu jest tych, którzy dają wolność. Wolność wyboru i przekonania się, co tobie samemu służy naprawdę. Bo trudna to sztuka - nie zapchać gościa ciasteczkami i herbatką, nie zasypać nowinkami i nie mówić mu, że to my wiemy najlepiej, jak on ma żyć. Bo jak powiesz, że nie wiesz - to będzie cisza. Bo jak powiesz, że twoja intuicja może się okazać pomyłką, to wyjdzie na jaw, że nie jesteś nieomylny i wszechwiedzący. I dziwna rzecz - Ten, Kto nieomylny i wszechwiedzący Jest, jakże często stroni od gotowych i błyskawicznych odpowiedzi. Ten, Kto mógłby powiedzieć wszystko na temat wszystkiego i to stuprocentowo obiektywnie - milczy, oszczędza słowa, robi krok do tyłu, żeby człowieka nie wystraszyć i nie przytłoczyć swoim ogromem. To jak zaprosić gościa do domu i wycofać się do kuchni, żeby mógł czuć się u mnie w pełni swobodnie - by mógł siadać, gdzie chce, brać do rąk to, co chce i aby nie czuł się zobowiązany do mówienia i słuchania. By mógł w sposób całkowicie naturalny nie mówić zupełnie nic i przyjść porozmawiać dopiero wtedy, gdy poczuje taką realną potrzebę. 
Herbata już całkiem wystygła i obejrzałem wszystkie tytuły książek i fotografie. Przetestowałem każdy sprzęt dający zajęcie i rozrywkę, skorzystałem z wszelkich wygód i teraz już nie cieszy mnie to ani trochę. A Ty wyszedłeś tylnymi drzwiami, za którymi nie wiem, czy czeka mnie śmietnik, czy ogród? Ale pójdę, bo Ty tam jesteś. A przynajmniej chcę i jeżeli się waham, to tylko z obaw tak wielkich.

czwartek, 7 lipca 2016

był sobie raz...

Opowiem Ci moją historię. Bo mogę zaledwie tyle, a może aż? Mój punkt widzenia. Moje obrazki, i dźwięki, i myśli, radości i smutki, ulubione kolory, i zapach lawendy i sposób, w jaki opieram się o ciepłe powietrze letniego wieczoru. I to, jak chodzę po śniegu, jak oddycham mrozem, jak zamykam oczy i jak witam nowy dzień. Jak zwijam się w kłębek i jak udaję, że mnie nie ma, jak bardzo się złoszczę, gdy tracę i jak bardzo cieszę, gdy otrzymuję. Jak nie umiem kochać i jak czekam na miłość. Jak gardzę. Jak lubię pomidorową. Jak marnuję czas, chociaż nie chcę. Jak rosnę i jak się starzeję. Jak się zmieniam, choć wciąż popełniam te same błędy. Jak chcę być kimś ważnym i jak nie wiem, kim jestem. Jak bardzo się niecierpliwię. Jak chciałbym być inny, jak jestem taki sam. Jak czekam, czekam i czekam. Jak nie mam w tym wprawy i jak czekać nie umiem i wpycham w czekanie wszystko, co się nawinie. Jak jestem. Taki właśnie. Taki trudny. Taki niebanalny. 

Opowiem Ci moją historię, bo głupio tak nic nie mówić. Bo może wysłuchasz i mi wytłumaczysz, a potem będę mógł milczeć o Tobie. 

wtorek, 5 lipca 2016

jak zeschła ziemia

Zegar oddycha czasem. W kuchni, w pokoju, w korytarzu, w łazience. Dom zegarów, w którym z ulgą słuchasz, jak w nocy intensywnie i stanowczo niebo bombarduje ziemię deszczem. I pragniesz łaski w takiej ilości, jak ta ziemia tego deszczu, albo więcej jeszcze. 

* * *

Wiedziałem tylko, że pragnę łaski i potrzebuję modlitwy, że bez Boga jestem zupełnie bezsilny i że chcę czynić wszystko, co czynią ludzie, którzy są Mu bliscy. 
Thomas Merton, Siedmiopiętrowa góra, fragment.

środa, 29 czerwca 2016

Kościele, gdzie jesteś?

Może uświadomiłem sobie te sprawy trochę jaśniej niż inni, ale dla wszystkich nadeszła wkrótce okazja przypomnienia sobie paradoksu: tego oskarżającego nas paradoksu, że ci, co wybrali ubóstwo dla miłości Chrystusa, stają się często biedni jedynie w sensie czysto abstrakcyjnym. Ich ubóstwo, którego celem było między innymi rzucenie ich w środowisko rzeczywistej nędzy dla zbawienia dusz, tylko oddziela ich od nędzy w bezpiecznej i hermetycznie zapieczętowanej ekonomicznej stabilizacji, pełnej komfortu i zadowolenia. 
Thomas Merton, Siedmiopiętrowa góra, fragment. 

środa, 15 czerwca 2016

Święte Boże z placu zabaw

Niby poważni, z bardzo poważnymi sprawami w głowie i ciężkostrawnymi problemami zalegającymi gdzieś w okolicach serca, w nocy dorośli wychodzą na ulice i rzucają się na place zabaw - na huśtawki, ścianki, pajęczyny - na to wszystko, co za dnia jest dla nich niedostępne, bo oblężone przez stada dzieci i strzeżone karcącymi spojrzeniami matek. I skaczą, i krzyczą, i kręcą się, i huśtają, bo nikt nie patrzy i co komu do tego. A potem leżą, jak w wielkim hamaku, ze spojrzeniem wlepionym w niebo, które ciągle jest większe i bardziej pojemne, choć ja sam jestem już starszy i większy niż kiedyś. Są place zabaw stworzone z myślą o dorosłych. I tylko ten brak swobody, tej dzikiej i otwartej lekkości i spontaniczności sprawia, że widzisz, że jednak trochę się zestarzałeś i zesztywniałeś.

A potem dorośli wracają i rozmawiają o tym, jakie kolory mają liczby i modlitwy, o żółtych trójkach, niebieskich siódemkach i brązowo-zielonym Ojcu Naszym. I o tym, że dopiero w tym roku zrozumieli tekst świętej litanii, bo Wszyscy Święci to Wszyscy Święci płci zdecydowanie obojga i Święte Boże zawsze było jakąś nieokreśloną masą kudłato-puchatą, toczącą się po podłodze, albo zawieszoną w powietrzu, jakieś takie coś, "Cholera-Wie-Co" - jak trafnie nazwała przed chwilą myśl całego mojego żywota (olśnienie przyszło w tym roku) O. - postrzegająca to Święte Boże w podobny sposób...

Wciąż odkrywamy najprostsze rzeczy, najprostsze znaczenia, tylekroćbądź Nacudjo Nasza... Więc może jest szansa, że wreszcie nauczymy się kochać?

poniedziałek, 13 czerwca 2016

św - TYMI bądźcie

- Czym ty właściwie chcesz być?
Nie mogłem odpowiedzieć: "Chcę być Thomasem Mertonem, znanym autorem tych wszystkich recenzji na ostatniej stronie >>Times Book Review<<, albo też: Thomasem Mertonem, asystentem uczącym na pierwszym roku literatury i języka angielskiego w >>Nowoczesnym Instytucie Społecznym dla Postępu i Kultury<<", przeniosłem więc to zagadnienie na plan duchowy, gdzie, jak wiedziałem, było jego właściwe miejsce, i powiedziałem:
- Nie wiem, przypuszczam, że pragnę zostać dobrym katolikiem.
- Co masz na myśli, mówiąc, że chcesz być dobrym katolikiem?
Wyjaśnienie, jakiego mu udzieliłem, musiało być dosyć niejasne, wyrażało mój duchowy zamęt i zdradzało, jak niewiele nad tym naprawdę się dotychczas zastanawiałem.
Lax też się nim nie zadowolił. 
- Powinieneś powiedzieć - odparł - tak, powinieneś powiedzieć, że chcesz zostać świętym.
Świętym! Ta myśl wydała mi się nieco dziwaczna, toteż odpowiedziałem:
- Jak ci się zdaje, że mógłbym zostać świętym?
- Pragnąc nim zostać - rzekł po prostu Lax.
- Nie mogę być świętym - powiedziałem. - Nie mogę być świętym.
Mój umysł omroczyła mieszanina rzeczywistych i nierzeczywistych elementów: świadomość moich grzechów i fałszywa pokora, każąca ludziom mówić, że nie mogą zrobić rzeczy, których powinni dokonać, że nie mogą osiągnąć poziomu, na który powinni się wznieść - oraz tchórzostwo powtarzające sobie: "Wystarcza mi, że zbawię moją duszę, że będę unikał grzechu śmiertelnego", co w istocie oznacza: "Nie chcę wyrzec się moich grzechów i moich przywiązań". 
Ale Lax mówił:
- Nie. Aby zostać świętym, trzeba jedynie naprawdę chcieć nim być. Czy nie wierzysz, że Bóg uczyni cię tym, do czego cię stworzył, jeśli tylko Mu na to pozwolisz? Wszystko, co ty masz do zrobienia, to tego pragnąć.
Dawno już św. Tomasz z Akwinu powiedział to samo - musi to zresztą być oczywiste dla każdego, kto kiedykolwiek zrozumiał Ewangelię. Kiedy Lax odszedł, zacząłem o tym rozmyślać i stało się to także oczywiste dla mnie. 

Thomas Merton, Siedmiopiętrowa góra, fragment. Przekład: Maria Morstin-Górska.


sobota, 11 czerwca 2016

dziesiąty.szósty.szesnasty.

Bardzo to zaskakujące. I można się zastanawiać. Lecz jeżeli spojrzeć wstecz, to zawsze było coś nie tak. Jakiś taki rodzaj urwiska, w środek którego może wypadałoby zjechać z rozmachem, jak z piaszczystej skarpy. Z górki na pazurki, a jednak... A jednak stoisz, patrzysz w dół i widzisz, że jest dziura, przeczuwając gdzieś na dnie obecność niewypału. I możesz całymi miesiącami nie zbliżać się do krawędzi, ale świadomość pustego dołu z niewątpliwym dnem zostaje. Pozwala to przypuszczać, że jednak ty to ty - ten sam byt na przestrzeni czasu, na czasie, po czasie i rychło w czas. Jesteś, nie wiedzieć czemu, z wielką pustką po środku, aby ją zgłębić może... A może żeby to cholerstwo wypełnić, zamiast zasypywać - śmieciami, piachem, bodźcami, przyjemnościami, rozmowami o niczym, rzeczami, których jest o dziesięć lat za dużo, i czym bądź, czym popadnie, ale nie tym, czym wypadałoby. Wypada. Pada. Pada jabłko od jabłoni - mówią, że nie daleko. To dlaczego tak mało jestem do Ciebie podobny? Tak mało stały, niezmienny i pełen pokoju... Pusty. A w pustce wszystko jęczy bardziej. Padam. Pada. Pada Łaska Boska do zbawienia koniecznie potrzebna... Błagam - a niechże w ten cholerny krater! 


poniedziałek, 6 czerwca 2016

1/12

Czerwiec. Ulubiony miesiąc. Najlepsza jedna dwunasta roku, jaką znasz. Długie dni, krótkie i ciepłe noce, przez które możesz przejść, wsłuchując się w oddech ulic, domów, drzemiących chwilowo ptaków... I tylko dlaczego to wszystko, co takie dobre, niezwykłe, budujące i piękne przykrywa coś gęstego i trującego, jak warstwa smogu. Jakbyś oddychał z trudem, z kamieniem młyńskim na klatce piersiowej, którego nie da się unieść do góry, odrzucić na bok. 

Wszystko obce, świat nie twój, ziemia pod nogami nie twoja i niebo też zdystansowane. I czujesz się wszędzie niezręcznie, nieswojo i niespokojnie, a także nieznośnie. 

Myślisz - czas błogosławiony czy czas przeklęty? Coś umiera, coś ewidentnie umiera i nieprzyjemne jest chodzenie po prochach. Może trzeba przetrwać i może dać szansę Bogu, by przysłał kruki, choć wolałbyś, by przyszedł osobiście. Droga oczyszczeń i prawdopodobnych wzrastań wydaje się być mordęgą...

I jeszcze chwile pokoju jak błyskawice, dające krótkotrwałą jasność, że chcesz być otwarty, chcesz nie chcieć po swojemu i tylko nie wiesz, jak inaczej. 

Boże, który wiesz lepiej, przyjdź bardziej, przyjdź szybciej, przebacz więcej i daj to święte przekonanie, że już jest dobrze i żeby wreszcie dobrze było. A najlepiej daj Siebie. Teraz i na wieki. A wówczas niczego łaknąć i pragnąć nie będę.

Trudno jest żyć. Dziś jest trudno. 


czwartek, 2 czerwca 2016

Przychodzi czas, gdy pewne rzeczy stają się totalnie obojętne. Bo nie masz już siły troskliwie zastanawiać się nad tysiącem bzdur. Tak więc ćma np., ta sama ćma, która innej - spokojniejszej i dłuższej nocy wprowadzałaby cię może w stan co najmniej dyskomfortu, dziś nie ma żadnego znaczenia - nieistotne, dokąd pofrunie i gdzie usiądzie, absolutnie cię to nie wzrusza. Może nawet siadać na tobie do woli, kiedy wreszcie będziesz mógł zasnąć na kilka godzin. Doprawdy nieistotne. Zmęczenie generujące znieczulenie na bodźce, na innych ludzi, na 75% otaczającego cię środowiska. 
A w środku? W środku jest wielka pustka, drażniąca na milcząco, znieczulona sennością, gotowa po drzemce znów zacząć kąsać. I samoświadomość na plus pięćset... i trochę bólu.  

A za oknem? Za oknem kawałek nowego, ciemnego nieba. Jak jedna ósma pizzy na wynos. Nowe i moje. Głębokie i noce. 

Dobranoc, Niebo i wszystko, co za nim ukryte, jak za kurtyną w teatrze. 

wtorek, 31 maja 2016

Wszystkie koty odwrócone ogonem
i jabłka stłuczone na kwaśne jabłko
bo jestem mały i próżny
i nie umiem czekać na owoc w swoim czasie,
więc zabieram i czas i szansę i wzrost
i strącam wszystko, co niedojrzałe 
za jednym zamachem
wylewam i dziecko i kąpiel
i tylko 

smutno mi, Boże

i tylko

tęskno mi, Panie

piątek, 27 maja 2016

lepiej niż myślałeś

Wyjeżdżasz stąd tam. Twoje rzeczy w samochodzie (wersja kombi) zajmują mniej więcej tyle samo miejsca, co dinozaur na tylnym siedzeniu Flinstonów. Nienawidzisz więc większości tego bazaru oraz masz wrażenie, że życie jest cięższe niż wszystkie twoje pudła z książkami, a także, że zaraz ktoś zastrzeli cię wzrokiem na widok ogromu twojej materii (bynajmniej nie chodzi tym razem o ogrom stworzenia, czyli ilość centymetrów, które zajmujesz siadając na kanapie, ale o to wszystko, co po raz kolejny wleczesz ze sobą w nowe nieznane). Całe szczęście, że masz brata, który nie marudzi i od zawsze ma do ciebie cierpliwość przekraczającą przeciętny pakiet cierpliwości do ciebie normalnego człowieka. Spodziewasz się wielokrotnego biegania na pierwsze piętro, nie wiadomo skąd (albowiem kto wie, gdzie uda się zaparkować) i zakończenia procesu w okolicach pory powrotu z balu na wpół bosego Kopciuszka. Ku swojemu zdziwieniu, w mieszkaniu zastajesz prawie wszystkich, a nawet i psa. Prawie wszyscy okazują się być bardzo troskliwi i pomocni, choć tak naprawdę mogliby udawać bardzo zajętych i przecież nie miałbyś im tego za złe, pies pilnuje porządku i chodzi za wami tam i z powrotem z patykiem w pysku, w międzyczasie dając się głaskać w takiej obfitości, na jaką ma ochotę człowiek, którego łez ostatniego czasu wystarczyłoby na spore pranie i umycie filiżanek po kawie. No i jeszcze wolne miejsce parkingowe, więc samochód udaje się zostawić tuż przed drzwiami. 

I chyba rano prosiłeś Maryję, żeby ogarnęła ten dzień po kolei. I chyba poprosisz o więcej. 

Bogu chwała!    

czwartek, 26 maja 2016

W chwilach wdzięczności uśmiecham się pod nosem... 

Za siebie, za Ciebie, za życie, za człowieka tak bardzo prawdziwego i konkretnego, za jakieś dobro, którego się nie spodziewałem. Za maj i czerwiec i za wszystkie noce, które trwają niespełna cztery godziny. Za tęsknienie, które boli, za tęsknienie, które ocala. Za to, że jeszcze się budzę. Za to, czego teraz nie widzę, a co się właśnie staje. Za każdy raz, kiedy próbuję. Za wszystkie powstawania, za każde Podniesienie. Za wiarę patchworkową i że mnie całkiem nie opuściła. Za nadzieję, którą mam i tę, którą Ty musiałeś wziąć na przechowanie. Za wolność, której pragnę. Za miłość, której się boję, że nie ma... Za prawdę, która mimo wszystko jest. Za trwałość i pewność, którą ja nie jestem. Za marność, która Ci nie przeszkadza w tym, by ją przyjąć. Za ludzi tak nieestetycznych, ale tak pięknych. Za marzenia, które wyciągasz z popiołu. Za to, że nie jest Ci obojętne, gdy mnie już wszystko jedno. Za to, że chociaż wątpię, to Jesteś, choć gubię czujność - trwasz. 

Idę ulicą. Po kwiatach pod stopami poznaję, że byłeś tutaj niedawno.
Jak pusto, Boże, jak pusto...

rechot muła

I właściwie, to jest ze mną gorzej, niż myślałem. Albo jak dotąd nie chciałem myśleć, jak jest naprawdę. I teraz - zdaje się - też za dużo myśleć nie dam rady. Ale zanim odwrócę wzrok, skoro jednak już patrzę, trudno nie przyznać, że widzę nędzę. 

A jutro od rana wielkie święto. Zbierałem z dzieckiem kwiatki na procesję, ja - kiedyś sam dzieckiem będący i choć lubiący tę procesję, to jednak chyba nie lubiący sypania kwiatków i w efekcie sypiący je może raz, albo w tak zamierzchłych czasach, że pamięć postanowiła pozbyć się tego wspomnienia (czyli może wtedy, kiedy jeszcze nie przeszkadzało mi chodzenie w sukienkach, tak bardzo później znienawidzonych). Za to Te Deum na samym końcu, śpiewanie w drodze i klękanie na rozgrzanym przez słońce asfalcie - w tym zawsze było coś dostojnego. I dzwonki, I Ewangelia śpiewana w największym upale, i te kramy z cukierkami i tandetnymi zabawkami oraz karuzele, o których kiedyś myślało się bardziej, niż o samej procesji. Ot, głupie dziecko, któremu świat materialny nigdy obcy nie był, ale które - choć wciąż przygwożdżone do materii, to jednak spragnione czegoś, co wykracza poza to wszystko, co można dotknąć. 

Po latach przerwy w majówkach, tęsknisz za majówkami.  Po latach przerwy w różańcu - sięgasz po różaniec. Po latach przerwy w procesji - chcesz na nią pójść. Musiałeś dokonać antytez, by przyszła synteza, żeby zobaczyć że warto, że ci brakuje, że nikt ci nie każe, ale sam chcesz. 

Zaprzeczasz sobie, by dostrzec siebie. Zaprzeczasz Bogu, by zobaczyć, że On (na szczęście!) nie jest twoim zaprzeczeniem, do którego przekonywałeś się skutecznie przez lata. 

I niby jesteś już taki duży... Tak, tylko ciągle próbujesz przyprowadzić do Stwórcy tamto dziecko, nienawidzące spódniczek i białych rajstopek, które pamiętasz chyba za dobrze. I odnajdujesz je w twoich dzieciach - tych od zbierania kwiatków na procesję. 

* * *
Zbieramy kwiatki, mijają nas ludzie. Również młoda dwójka - dziewczyna i chłopak. Rozmawiają, on się z czegoś tam śmieje, po czym dziecko stwierdza na wpół triumfalnie i na wpół głośno: 
- Rechot muła!
Zaśmiałam się i ja. Niewychowawczo,  a co tam. Będą z niej ludzie z poczuciem humoru - uff.... ;)

wtorek, 24 maja 2016

104

Kiedyś chyba myślałem to i owo, choć wcale nie wiedziałem, że tak myślę. Że jesteś Wychowawczą Konkurencją, która dla mojego dobra odbiera mi to i tamto, albo oczekuje, aż złożę to i tamto na skwierczącym stosie wielkiej ofiary, dla mnie przymusowej (ale jakże będącej na miejscu!), a przez Ciebie pożądanej (choć z pewnością nieprzyjemnej). Bo przecież trzeba się wyrzec, żeby dostać, spełnić oczekiwanie, aby zasłużyć. Bez miejsca na miłość po prostu, z moim lękiem, Twoją władzą i nieuświadomionym wyobrażeniem kapryśnego Majestatu, który w sumie kocha, ale przede wszystkim sprawuje urząd. To trochę jak bycie zwierzaczkiem, który zostanie poklepany po główce, jeżeli przyniesie piłeczkę, poda łapkę, zamruczy i coś tam jeszcze. Jeśli jest miły i grzeczny. A jeśli nie? ... Nie będzie kosteczki, nagrody, czułości, ale dystans i nieco pochmurne oczekiwanie na pokorne spełnienie żądania przy następnej okazji. Tresura, ale oczywiście dla mojego dobra, więc jeśli się na nią nie godzę to sam sobie jestem winny. I Ty jak studnia bez dna, nienasycona kolejnymi ofiarami, bo zawsze jest ich za mało, albo są za słabe, bo zawsze czegoś nie umiem oddać i trochę próbuję Cię oszukać, podkładając wypchane barany i obawiając się, że kiedy się zorientujesz, to będziesz bardzo rozgniewany, a właściwie, to przecież już jesteś, bo i tak wszystko wiesz, więc wiesz także, że nie jestem szczery, choć ja już nie wiem, jak to jest ze mną naprawdę. 

Dziś myślę, że jeśli nawet zabierasz mi coś dla mojego dobra, ale widzisz, że to mnie dużo kosztuje, że mam się po prostu źle, nawet, jeżeli to "źle" jest wynikiem zawinionego, czy też nie zniewolenia, to Jesteś i kochasz z tym swoim boskim współczuciem, tak innym od człowieczego. I nie ma w Twoim spojrzeniu chłodnego oczekiwania, nie ma żadnej chorej satysfakcji, nie mówisz "a nie mówiłem?", nie milczysz zza biurka będącego przepaścią, za którą stoję ja - zmieszany petent. Kochasz miłością przedziwną, której tak bardzo pragnę i tak bardzo zaprzeczam z obawy i niewiary, że jej nie ma i że muszę wymyślać na nowo wszystko sam. 

Tylko, że teraz nie mam już pomysłów. I nie chcę ich mieć. Wypełnij mnie Sobą, a to wystarczy. Bo to ja jestem nienasycony, to ja jestem pusty i to nie ja wrzucam w Ciebie szczątki mojego marnego jestestwa, aby zrobić Tobie (jakże wątpliwą z resztą) przyjemność, ale to Ty musisz dać mi Siebie, abym nie umarł z pragnienia i z powodu mojej własnej znikomości. 

Gdy patrzę na niebo - dzieło palców Twoich
myślę, że nie będę już więcej strzelał do chmur 
przeganiał, jak stado nieposłusznych baranów
ani się chował, bo nie chcę, byś musiał
wyciągać mnie z krzaków jak zażenowanego królika z kapelusza
za uszy...
stoję, idę, czekam i niecierpliwię się 
kiedy Ty
kiedy Ty wreszcie 
Święty, Święty, Święty
będziesz tak blisko, abym nie musiał
uciekać w krzaki, jak spłoszony królik
z podkulonymi uszami
Upoluj mnie wreszcie, byś mógł mnie nasycić. 

czwartek, 19 maja 2016

Merton, bo...

Merton, bo z półprzypadku, a może i z braku chęci powrotu do domu, zahacza się o bibliotekę. I ta biblioteka i ten Merton także to jakiś rodzaj ucieczki od pustek i głodów, od bezsensownego wieczoru, od długich minut w tramwajach, autobusach i na przystankach, przeznaczonych - nie daj Boże - na myślenie, bo coś przecież trzeba robić, kiedy patrzy się za okno. Trafiony i skuteczny przycisk z serii "on/off", pomagający być jednak "off", kiedy tylko nie masz ochoty i słuchać, i patrzeć, i obserwować, i myśleć, i być w tym, w czym może powinieneś, a w każdym razie i tak jesteś. Merton, bo czyichś historii słucha się lepiej, niż własnych. Merton zaskakująco prosty, pokorny i szczery. 

Im bardziej staramy się uniknąć cierpienia, tym więcej cierpimy - jest to prawda, której wielu ludzi nie potrafi pojąć lub pojmuje ją dopiero za późno. Bo wtedy małe i nic nie znaczące sprawy zaczynają cię dręczyć proporcjonalnie do twego lęku przed cierpieniem. Ten, który najbardziej wysila się, by uniknąć cierpienia, staje się w końcu tym, który najwięcej cierpi - a jego cierpienia pochodzą z rzeczy tak małych, tak pospolitych, że nikt nie może im przyznać obiektywnego charakteru. To jego własna egzystencja, jego własna istota, są zarazem i podmiotem, i źródłem jego cierpienia - własne istnienie i własna świadomość są jego najsroższą torturą. To jest jeszcze jedno z tych wielkich wypaczeń, przez które szatan używa naszych filozofii do przewracania na wywrót całej naszej natury i wydzierania nam wszystkich zdolności do dobra, obracając je przeciw nam samym. 
Thomas Merton, Siedmiopiętrowa góra, fragment.  

wtorek, 17 maja 2016

z Mertona

Jeżeli chęć wielbienia Boga i oddawania Mu prawdziwej czci przez nasze dobre i uporządkowane życie nie jest niczym innym jak tylko przemijającą i uczuciową reakcją, to musi być w tym nasza własna wina. Jest tak, ponieważ my sami tak uważamy. To, co jest prawdziwie głębokim, potężnym i trwałym popędem moralnym, nadprzyrodzonym w swoim zarodku i swoim przeznaczeniu, my zniżamy do poziomu naszych słabych, niestałych i próżnych pragnień i fantazji. 
Thomas Merton, Siedmiopiętrowa góra, fragment. 


wtorek, 26 kwietnia 2016

Ga 5,1.

Właściwie najgorzej jest nie być wolnym człowiekiem. 

Wolność prowadzi do otwartości, daje pokój i radość. Pomaga nie zniewalać innych, nie traktować ich instrumentalnie.  Jest jednym z największych i najcenniejszych darów, który najczęściej odbieramy sobie sami. A zniewolenia bardzo bolą i dużo się przez nie cierpi i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. 

Być wolnym. Od żalu, uprzedzeń, osądów, spełniania oczekiwań, których wcale spełniać nie muszę, od ocen innych, które tak naprawdę niczego mi nie dodają, ani też nie ujmują, bo bez względu na to, co kto o mnie pomyśli lub powie - i tak jest jak jest - tak, a nie inaczej, jeden Bóg wie, jak naprawdę i co z tym zrobić.

Utracone wolność i życie może przywrócić tylko ich Dawca. Dostałem jedno i drugie. Jestem w stanie pozbawić się obydwu, ale sam nie odzyskam ani wolności, ani życia. Przywrócić je może tylko i wyłącznie Ten, od którego je otrzymałem. Ten, który wie, jak one mają działać i jak wyglądały na początku - nienadszarpnięte przez moje użytkowanie niezgodne z instrukcją. 
On wie, ja nie wiem. Nawet, jeżeli próbuję Mu wcisnąć swoją wersję, wizję i wyobrażenia - to nie zadziała. 

Odzyskać wolność. I życie. Jedno (dwa) z największych marzeń na coraz dłuższej liście. 


niedziela, 24 kwietnia 2016

Tam i tu

To jednak trochę zaskakujące. Życie. Mieszanina marzeń i pragnień, lęków, nagłych zwrotów akcji, procesów, które dzieją się poza i tych, w które wchodzi się świadomie i dobrowolnie. Jego bieg, jego cel, który tyle razy zawierusza się i znajduje, jak ważny papierek, schowany gdzieś, by nie zgubić, gubi się właśnie dlatego, że został położony w jakimś wyjątkowo bezpiecznym i nielogicznym miejscu. Życie jak tort, który kroisz, dzielisz i rozdajesz i dopóki rozdajesz, zawsze zostaje ten jeden, jedyny kawałek, żeby dać jeszcze, choć czasem składasz go z okruszków rozsypanych dookoła. Albo z fragmentów tortów innych, którzy podzielili się z tobą swoim życiem. 

Czasem ktoś odchodzi i zabiera kawałek twojego tortu ze sobą całkowicie na zawsze. Kawałek twojego życia, którego był częścią.

B. czasem się denerwuje. Czasem jest niecierpliwa. Czasem siada z różańcem w ręku. B. ma problemy ze słuchem. I ma też oczy, w których siedzi taka dziwna radość, która tam jest, choć B. nie miała lekkiego życia. B. patrzy przez okno. Na drzewa, na kwiaty, na niebo i liczy zmarłych znajomych. I mówi, że śmierć niesprawiedliwa, bo powinna zabierać starych, nie młodych. I mówi też, że ciekawe, jak TAM jest. I że szkoda, że nikt nie przyszedł i nie powiedział. I wtrącasz, że myślisz, że dobrze i nie wiesz, czy usłyszała. B. myśli o życiu i śmierci i czasem nieśmiało zadaje pytania, na które nikt nie ma odpowiedzi. Bo większość życia już za nią. Być może za tobą też, ale w twoim przypadku to wciąż nic pewnego. Kochasz B. tak jak umiesz i tak jak nie umiesz i nie chcesz, by ci jej brakowało. A wiesz, że kiedyś zabraknie. Bo ona jest jedną nogą TAM właśnie, trochę myślą, trochę spojrzeniem i tym pytaniem - jak TAM jest? 

Masz dużo mniej lat. I mniej życie dało ci popalić. Ale też myślisz o TAM. Bo to jak powrót, jak bycie na swoim miejscu. 

Gdy w nowym mieszkaniu nie czujesz się jak w domu, chcesz się z niego wyprowadzić. Gdy w życiu nie czujesz się do końca jak u siebie, wiesz, że to tylko i aż takie ważne POMIĘDZY, zmierzanie. 
Czasem myślisz, co po tobie zostanie, kiedy cię już nie będzie. Widzisz wtedy, jak wielu rzeczy i spraw należy się pozbyć, póki jeszcze jest czas. 

Być Jego odciskiem palca. Jego śladem. Częścią Tamtego Świata wczepioną w ten. Wystarczy. 

piątek, 15 kwietnia 2016

R. śpiewa!

Za duża ilość rzeczy. Za mała przestrzeń. Okolica-Tetris (określenie zawdzięczam Małgosi, kiedyś wyjaśnię). Kiedy potrzebuję rzeczy A, okazuje się, że jest w pudle Z, czyli w tym na samym spodzie, w wewnętrznej kolumnie. Trafia mnie szlag od przerzucania wszystkiego tam i z powrotem. Od niewygody. Od zmęczonego kręgosłupa. Od tylko pozornego porządku (ale przynajmniej jest już gdzie chodzić, gdzie usiąść, gdzie rysować!). I nagle okazuje się, że w tym domu ktoś śpiewa. Bardzo ładnie, lekko, wysoko i czysto. Tak do gęsiej skórki. Oczywiście zazdroszczę, bo ja nie potrafię, nie TAK. Ale też stoję i słucham. I drzwi nie zamykam. I mieszka mi się lepiej od razu. W tym domu ktoś śpiewa! R. śpiewa. Dlaczego tak rzadko?

czwartek, 14 kwietnia 2016

i kogut zapiał

Każdy niepewny jutra. I tylko nie każdy świadomy. I nawet pewien człowiek pewny-niepewny wycina ci numer. I nie wiesz, czy można jeszcze polegać na kimś, kogo chyba nazwałbyś autorytetem. Albo czymś w tym rodzaju. Głodni autorytetów. Nienasyceni. Nie umiemy stawać się nimi, bo nikt nas nie nauczył, co to znaczy. I ci, którzy szli w dobrym kierunku, jakoś po drodze zawiedli, zbłądzili i nie wiesz już, czy aby na pewno można za nich ręczyć. Lepiej się uciekać do Pana... Choć bez człowieka po drodze jest trudno. 

Co musiał czuć Jezus, kiedy usłyszał Piotrowe nie znam... Wyprzeć się to smutne oszustwo. "Genialni" uczniowie uciekają i Chrystus zostaje z Ojcem Sam na Sam, a potem wraca do nich, by jeszcze ich podnieść na duchu, przywrócić do życia. 

Nie jesteś Jezusem. I może jedyny prawdziwy autorytet to Bóg, ale przecież nie znasz Ojca, jak Chrystus. Nawet nie wiesz, na ile znasz Chrystusa. 

Smutno mi, Boże. 

środa, 13 kwietnia 2016

nie zawsze jest wesoło. nie zawsze.

Lepiej się uciekać do Pana, niż pokładać ufność w człowieku...

Zastanawiające. Bo gdy jest ktoś, na kogo się bardzo liczy, komu się ufa, polega silniej, niż na Zawiszy, bo gdy jest ktoś, kto wydaje się być naprawdę w porządku, to nie dajesz mu prawa zachować się źle. Zawieść. Rozczarować. Zasmucić. I wtedy właśnie, kiedy to się już stanie, to boli tak bardzo, bo przecież "myśmy się spodziewali". I nie ma. Choć może spodziewaliśmy się słusznie i może były ku temu podstawy. Albo właśnie nie spodziewaliśmy się kompletnie. Nie takiego zagrania, nie w tym momencie, nie w takich okolicznościach. Zastanawiam się, czy to dobrze jest TAK ufać, TAK polegać, zakładać, że przecież jednak SIĘ ROZUMIEMY. Może stawiamy drugiemu człowiekowi zbyt wielkie wymagania, za wysoko podnosimy poprzeczkę, wyobrażamy sobie zbyt wiele o jego szlachetności. Może nie pozwalamy mu na wolność? Na to, by czasem coś spieprzył. Bo jest ograniczony, czego może nie chcemy dostrzec.  Może to tylko Bóg Jeden jest tym, od którego można w pełni oczekiwać zrozumienia? Ale jak otworzyć się na Boga, gdy tak trudno otworzyć się na człowieka, który jednak zawodzi, odrzuca i powoduje ból. Jak kochać Kogoś, kogo nie widać, gdy tak trudno kochać tego, kto jest obok? Jak wbrew odrzuceniu przez człowieka ufać, że Bóg nie odrzuca? Nie odrzuca nigdy. Jak nie przekładać ludzkich relacji na relację ze Stwórcą? Jak wbrew wszystkiemu wierzyć i ufać i dać się prowadzić, nie słysząc głosu, nie trzymając ręki, nie widząc Przewodnika?

Jak iść dalej? 

błogosławiona pustka

W pustym mieszkaniu nie ma ludzi. Nie ma też rzeczy. A ty starasz się nie pamiętać, że opuszczasz raj (a może tak ci się tylko wydaje, może nie raj, a rodzaj Egiptu?) oraz współczujesz pierwszym rodzicom, domyślając się tylko, co mogli czuć w momencie, gdy ich życie zmieniło się tak radykalnie... W pustym mieszkaniu jest przestrzeń. Jest dużo miejsca. Może dużo miejsca na nowe rzeczy, a może wreszcie dużo miejsca na wszystko, co dotąd nieprzemyślane, niewypowiedziane, stłoczone, na to, co nie miało szansy wybrzmieć nigdy wcześniej. Dużo miejsca dla mnie, dużo miejsca dla Ciebie. 
I gdybym miał mieć kiedyś swój własny dom, to chciałbym, aby był w nim jeden całkowicie pusty pokój - z drzwiami, oknem i pustymi ścianami. Namiot Spotkania. 
Trudno opróżnić i uporządkować wypełnione po brzegi mieszkanie. Bardzo trudno. I tak trudno opróżnić  i uporządkować siebie. Trudniej o wiele, niż z mieszkaniem. A ja... A ja tak bardzo chciałbym stać się pustym mieszkaniem dla Ciebie. Z drzwiami, byś wszedł i oknem, być mógł mi pokazać Twoją perspektywę i to wszystko, co w moich oczach ograniczone jest horyzontem. I z mnóstwem pustej i czystej przestrzeni, którą mógłbyś wypełnić Sobą. 

Tak mi czasem trudno. I tak mi czasem gorzko. I tylko w całej tej brzydocie i chaosie o dwudziestej trzeciej śpiewają ptaki! ... Nie rozumiem. 

Lepiej się uciekać do Pana, niż pokładać ufność w człowieku... 

niedziela, 3 kwietnia 2016

spojrzyj Tomaszu tylko sam

Błogosławiona niedziela, bigos z grzybami, lody czekoladowo-brzoskwiniowe z M., zimny cydr na dokładkę i słońce wszędzie - od błyszczącej Wisły po okropnie brzydki blok po przekątnej. I błogosławione nieudawanie, że jest inaczej, niż jest, niesilenie się na "wszystko super" oraz nieprzesadzanie, że wszystko beznadziejnie. Weekend wyczerpany i wyczerpujący, niespokojny i bez trwania, jakby człowieka ominęła największa na świecie oktawa, trochę przegapiona. Ale może, skoroś przegapił, jak Tomasz, to Pan przyjdzie?... Specjalnie dla ciebie. Oby. Już dziś, teraz, zaraz i na wieki. Amen. 

wtorek, 29 marca 2016

zmartwychpowstanie

Jakoś tak jakby... Zmartwychpowstanie. Jego tak. A moje jak? Gdy wracają poświąteczne konieczności, niechciane czynności, które powziąć należy, cała ta rzeczywistość, przed którą zapierasz się w ziemi nogami po kolana, a którą wiesz, że musisz. Że tak trzeba. Przynajmniej teraz. Od tymczasu do tymczasu. Choć się nie uśmiecha ci i myślisz czasem, że z martwych powstać - tak, owszem, ale z przeskoczeniem etapu grobu. Z ominięciem, niewchodzeniem, niezaglądaniem do środka, nawet bez małego "a kuku, jest tam kto"? Grób zasypano, był-nie ma, czyli nigdy nie było, obrus na stół, kwiatki w wazonie, siedzisz i patrzysz i ładnie, ojej, ale wcale nieładnie, bo grób jest wciąż, tylko przed tobą, czy może raczej wszędzie, może nie chcesz wejść tam, gdzie już siedzisz... I modlisz się za nieboszczyków, że Ty, który życie przywracasz umarłym i wyprowadziłeś Adama z otchłani... a może ci zmarli bardziej są żywi od ciebie? Kto wie, kto wie. Już cuchnie może. O, Chryste, Panie, nawet Ty nie ominąłeś grobu, wypełniłeś go na chwilę, na moment i opuściłeś, by żyć. 


Oto otwórz groby i wydobądź z grobów, daj poznać, że Ty Jesteś Pan, gdy z grobu wydobędziesz. I udziel swego ducha, abyśmy ożyli.  

piątek, 18 marca 2016

jak to jest

Zastanawiam się. 

Jak to jest być człowiekiem, który ciągle próbuje być kimś innym, zamiast być sobą, bo nie chce być śmieszny i odrzucony. 

Jak to jest być kimś, kto się lęka, że wszytko to, co w swoim życiu nazywa działaniem Boga, okaże się pustką, złudzeniem, pobożnym pragnieniem. 

Jak to jest być Tomaszem, którego "coś ominęło", który czuje się wykluczony i dla którego Pan przychodzi raz jeszcze. Specjalnie dla niego. I jak to jest być Tomaszem, który nie daje za wygraną, który drąży Tajemnicę. 

Jak to jest być Marią Magdaleną, która kocha dalej, niż tylko po grób. Która do grobu przychodzi i spotyka Pana i to ich spotkanie jest tak bardzo osobiste. Jak to jest miłować, jak ona i być z Panem w tak intymnej relacji. 


Przyjdź zatem do tego zajazdu
I pozwól mi włożyć palce 
W Twoje otwarte rany,
W miejsce cierni, gwoździ i włóczni, 
Bym wiedział, czy obaj istniejemy.
Ty i ja.
/R. Brandstaetter, Niewierny Tomasz, fragment

poniedziałek, 14 marca 2016

to know

Myśli ubierają się w słowa i rozbiegają na wszystkie strony. Pozostaje rodzaj przezroczystej pustki, jak na szkiełku zegarkowym. 

Gdy myślisz, że jest inaczej, niż jest i chcesz to nazwać, jak - nie znajdujesz określenia. 

Ktoś zabrał ci grunt spod nóg i kazał chodzić po niebie. Bo wie, że możesz.

To Know. Know how. 

wtorek, 8 marca 2016

zwyczajny

Zwyczajny jest człowiek. 

Pada zmęczony. Wstaje obolały. Chodzi z bólem głowy, nie odczuwa głodu, choć prawie nic nie je i prawdopodobnie dlatego ta głowa go boli. Przychodzi do lekarza, w rejestracji mimowolnie wyznaje, że źle się dziś czuje i dostaje gorącą herbatę i ciastko. I owszem, może dlatego, że lekarz prywatny i że ta wizyta kosztuje, ale mimo wszystko czuje wdzięczność za drobny, ludzki gest, za fragment troski, niezależnie od tego, czy jest to troska o klienta, czy po prostu o człowieka. O ileż byłoby prościej i milej, gdybyśmy się codziennie troszczyli o drobne potrzeby tego, kto jest obok. O przepuszczenie w drzwiach, ustąpienie miejsca, zrobienie herbaty, przyniesienie zakupów, wyniesienie śmieci, podanie posiłku, czy tym podobne bzdury.

Od dwóch dni człowiek nie miał w domu kawy. Zastępcze produkty w stylu "3 in 1", czyli tak naprawdę ani kawa, ani mleko, za to być może cukier i to w nadmiarze, na niewiele się zdają. W końcu kupuje, w końcu mu się przypomina, wraca do domu i w okolicach dwudziestej zaparza kawę i błogosławi Stwórcę za to, że kawę nam dać raczył. 

Zwyczajny jest człowiek. 

Lubi patrzeć na gwiazdy, na księżyc o trzeciej w nocy, na krokusy za oknem na powitanie wiosny i na ostatnią wiosnę w tym miejscu. I na to, jak dziecko przytula się do kota, do futrzastej góry mięsa, którą człowiek polubił razem z dzieckiem. (Pokochaj dzieci, a prędzej czy później polubisz ich koty, nawet, jeżeli od dawna utrzymujesz, że kotów nie znosisz). 

Zwyczajny jest człowiek. 

Kiedy się boi i kiedy się złości. Kiedy płacze i kiedy czuje się całkowicie samotny i zastanawia, czy Bóg Jest przy nim zawsze, czy jak wielki i zapracowany Dyrektor Wszechświata tylko od czasu do czasu odrywa spojrzenie znad stosu papierów, by miłosiernie spojrzeć na mizerię istoty ludzkiej. I kiedy wierzy i ufa i wdeptuje lub rzuca się w niepewność. I kiedy z radością kieruje każdą myśl do Stwórcy.

Zwyczajny jest człowiek. 

Z nadzieją i bez. Silny, stabilny na swoich dwóch nogach i wątły, odkrywający, że potrzebuje drugiego człowieka. Dumny i pokorny. Zawzięty i uległy. Oswojony i dziki, ciągle uciekający i - niczym wilk - niedający się pogłaskać, ani schwytać. 

Zwyczajny jest człowiek i niepowtarzalne jego życie.

Nikt inny nie będzie postrzegał świata tak samo. Nikt inny nie odziedziczy mojej relacji do Boga, gdy umrę i kiedy mnie już nie będzie. Nie zapiszę jej w testamencie i nie zażądam: dokończcie za mnie i zróbcie wszystko to, czego ja nie zrobiłam. Nikt nie będzie kochał, jak ja i nienawidził, jak ja. Nikt nie wymyśli tak durnych żartów. I na pewno nikt nie będzie miał tak idiotycznych snów. Nikt nie spełni moich marzeń i nie zrealizuje pragnień. Jak również i nikt nie będzie miał moich barier do pokonania i moich szczytów do zdobycia, łez do przepłakania i radości do przeżycia. 

I mojego bałaganu do posprzątania - tego też na pewno nikt nigdy nie zazna. 




czwartek, 3 marca 2016

Post paskudnie dosadny, czyli nasza zawszona grzeszność. Rozważanie na Wielki Post.

Istnieją w przyrodzie różnorakie twory nieszczególnie przez ludzkość umiłowane. Jednymi z takowych są zdecydowanie wszy. Być może większość ludzi (szczególnie w tzw. krajach cywilizowanych) dawno już zasuszyła wszę w zielniku, mniemając, że wyginęła jak dinozaury, lub bytuje tylko i wyłącznie wśród osób niedbających o higienę, czyli jeśli ktoś ma z nią problem, to na własne życzenie. Nic bardziej błędnego! Prawda o wszy jest taka - o czym prawdopodobnie wiesz, jeżeli jesteś rodzicem i twoje dziecko chodzi do szkoły, lub jeśli dzieci w wieku szkolnym mają twoi znajomi, krewni, przyjaciele, albo też jeżeli uczysz w podstawówce - w szkołach (pewnie nie wszystkich, ale na pewno w niejednej) co roku panuje przewlekła wszawica - robaczki mają się całkiem nieźle, podkarmiają się raz tu, raz tam i spacerują z główki na główkę, czy się to komuś podoba, czy nie. Dziecko może być pachnące, wykąpane, nosić czyste ubrania - dla wszy nie ma to szczególnego znaczenia, bowiem jeżeli Jasiowi z trzeciej "c" sprezentował lokatora Karol z drugiej "a", to i Jasiu nie będzie społeczeństwu dłużny i niebawem - najprawdopodobniej nieświadomie - poda swą zdobycz dalej i tak w koło Macieju, czyli do Macieja prędzej czy później też dotrze. Mam swoją teorię na temat: dlaczego problem powtarza się co roku oraz czemu nie można się tego paskudztwa skutecznie pozbyć, ale nie o tym chciałam się tutaj rozwodzić. (Choć może wreszcie ktoś mądry powinien zrobić na ten temat ogólnopolską i SKUTECZNĄ kampanię). 

Z wszami jak z grzechami.

Trochę tak, trochę nie, ale da się zauważyć kilka istotnych podobieństw. Kiedy dostrzeżesz, że twoje ukochane dziecko ma wszy, to gwarantuję ci, że jeżeli jesteś normalnym rodzicem - tak szybko, jak to możliwe będziesz chciał je odwszawić. Jest ku temu parę powodów. Po pierwsze twojej pociesze dzieje się niewątpliwa krzywda - insekty dają w kość TWOJEMU DZIECKU - obok tego nie da się przejść obojętnie. Dodatkowo - jeżeli nie zrobisz z nimi porządku odpowiednio wcześnie, niebawem będzie ich ilość naprawdę niezliczona, plemię założy elektryczność, stworzy cywilizację i wyruszy na podbój wszystkich innych domowników (jeżeli już pojedyncze osobniki nie podjęły decyzji o ekspansji na własną rękę). Na pewno nie chcesz, by twój syn, czy twoja córka była dręczona przez insekty, no i sam także nie chcesz mieć z nimi nic wspólnego. Wiadomo. Robaki to robaki - człowiek czuje do nich naturalny wstręt. Jeżeli rozmawiałeś kiedykolwiek z matką, która wojowała z wszami, to pewnie już wiesz, że u niej także budziło to obrzydzenie i niechęć, ale nie było zmiłuj się - eliminacja wroga to rzecz konieczna. I tu ważna kwestia: wstręt matki dotyczy insektów, ale nie dziecka-nosiciela, które przecież cały czas jest tak samo kochane i właśnie dlatego, że jest kochane, robimy wszystko, aby zapewnić mu wolność od robactwa. Dodatkowo w imię współdzielenia niedoli wynikającego z pseudo miłości nikt normalny nie będzie zapraszał wszy do siebie - solidarność tego rodzaju byłaby bowiem totalną głupotą. Dlaczego z wszami jak z grzechami? Bo grzechy niszczą człowieka. Bo Bóg, który widzi, jak JEGO DZIECKO jest niszczone przez grzech, bardzo chce je z tego paskudztwa oczyścić. Bo On nienawidzi grzechu, ale kocha grzesznika. Bo On nie powie: "Cha, to nic, takie tam grzechy, możesz z nimi żyć i być w jedności ze Mną". Nie - najpierw oczyszczenie, potem jedność. Miłość jest cały czas, jest bezwarunkowa. Ale Bóg, w którego naturze nie ma nawet ułamka grzechu, nie może udawać, że to jest coś, co jest zgodne z Nim Samym. Tak, jak matka nie posadzi sobie z uśmiechem wszy dziecka na swojej głowie (nawet gdyby ta wesz miała tam pozostać jedna-jedyna i gdyby nie zagrażała kobiecie, matka nie będzie pałała do niej serdeczną obojętnością, bo insekt to coś obcego jej naturze, coś co jest i pozostanie wstrętne, coś, co nie jest stworzone do jedności z nią). I teraz czas na "ale". Wszami można zarazić się przez przypadek. Grzech to świadoma i dobrowolna decyzja na zło. Tu zaczynają się różnice. Kolejną, olbrzymią różnicą jest fakt, że jeżeli o insekty chodzi, wszyscy jednomyślnie jesteśmy na "nie" - robale są wstrętne i kropka. Ale czy grzech, który niejednokrotnie kojarzy nam się z zakazaną przyjemnością, naprawdę jest taki wstrętny?  Gdyby nasza natura nie została skażona, bylibyśmy równie zgodni, jak w przypadku orzeczenia o robakach. Niestety - to, co jest najbardziej bolesne, a co na co dzień nieszczególnie dociera do naszej świadomości, to fakt, że jeżeli jesteśmy zdolni do postrzegania grzechu jako dobra, znaczy to tyle, że nasza natura została mocno zwichnięta. Trudno to zrozumieć i pojąć do końca, ale grzech pierworodny zdaje się być czymś w rodzaju upośledzenia, które albo Łaska Boża nam uświadomi, albo będziemy mówić, że jesteśmy zdrowi, czyli odrzucimy wszelką pomoc, bo człowiek zdrowy leczenia przecież nie potrzebuje. I tu nie chodzi o żadne straszenie, czy średniowieczne klechdy i bajania. Tu chodzi o jedność ze Stwórcą - o to, że ty możesz być włączony w Jego życie, ale twoje grzechy już nie, więc dopóki będziesz się ich kurczowo trzymał, dopóki będziesz chciał być jedno z nimi, nie będziesz Jedno z Bogiem. 

Wyobraź sobie, że jesteś matką/ojcem i bardzo kochasz swoje dziecko. Pewnego dnia ono staje przed tobą i mówi: nie chcę już się do ciebie przytulać, bo wolę swoje wszy, które są mi bardziej bliskie niż ty. 

Brzmi strasznie i boleśnie, ale czy nie tym właśnie jest trwanie w grzechu?