poniedziałek, 4 czerwca 2012

everything is the same cyrkiel. post factum trzecie.


Każdy dzień to jeden obrót. Od pierwszego okrucha światła, jaki trafi pod powieki, po szczelne zamknięcie tychże. I w pewnym sensie zawsze to samo. Jesz – śpisz, śpisz – jesz, pijesz kawę bierzesz prysznic, czytasz, idziesz, wracasz, czytasz, piszesz, pijesz kawę. W międzyczasie, albo raczej w każdym czasie pod czaszką przegania się tysiąc jeden myśli-drobiazgów i kilka potężnych czołgów-refleksji. Rozpędzasz to dzikie stado w miarę możliwości, by żyć. Nie myślisz jedynie, gdy odpłynie ci świadomość, co daje wyłącznie stan snu (wszelkie inne „odloty” zdyskwalifikowałeś na starcie). W sny z kolei lepiej się nie zagłębiać – stos niedorzeczności, bzdur, albo jakieś męczące wizje, choć niejednokrotnie bywało zabawnie, co przypomniane gwałtownie w samym środku dnia, owocowało niespodziewanym wybuchem uśmiechu. Również na nudnej i szarej ulicy. I takich obrotów 365 w skali roku. Zdaje się, że lubię obroty czerwcowe, choć są dość obciążone intelektualnie. Rekompensatą jest zalewające świat światło – słońce spełnia swoje obowiązki po godzinach. I przed. Jest prawie zawsze i to pomaga nie tylko na cerę. Proponuję przyznać słońcu pokojową Nagrodę Nobla...

Tak, jak problemy globalne nie są moimi problemami (Alpy egoizmu?), tak rok, miesiąc, ba, tydzień nawet nie jest moją jednostką czasową. W takiej przestrzeni zabijam się o echo, więc uroczyście ogłaszam, że jej nie uznaję. Dziś jest dziś. Jem kanapkę i smakuje mi ten cholerny żółty ser i jest okej. Jutro będzie jutro, jutro będę rozsmakowywać się w pasztecie. Planowanie minimalne i konieczne – to jest godny sposób na przetrwanie, gdy potykasz się o własne synapsy.

A poza tym, albo nie – przed tym, znaczy przede wszystkim, każdy obrót, który masz już za sobą i po którym z ulgą stwierdzasz, że żyjesz i że nie było tak źle, zawdzięczasz Stwórcy. I na wypadek, gdyby On jednak miał możliwość to przeczytać – DZIĘKUJĘ.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz