poniedziałek, 17 lutego 2014

czasami człowiek musi, inaczej się udusi

Jedni mają pana, który co wieczór wychodzi przed blok, na papierosa, w porze odmawiania przez nich (Jednych;)) komplety. (Pozdrawiam!) Inni mają dołki, a najgłębsze wieczorami. I mają także Sąsiada z góry, który lubi koncertować nad strumieniem, nad ruczajem - rzec by się chciało z poetyckim rozmachem - niemniej należy się ograniczyć do wanny, prysznica, tudzież zwykłej, klasycznej umywalki, gdyż śpiewa on najczęściej w łazience. Nieprzeciętny i rozbudowany repertuar oraz rozbrajające wykonanie, okraszone nutą bezczelności (prawdopodobnie nie tylko całą, ale i niejedną, już na pierwszy rzut ucha można bowiem spostrzec całą gamę rozkosznej bezczelności, która jest jednak na tyle subtelna i wyrafinowana, iż bardziej wywołuje radość, niźli podrażnia). Stawam więc natenczas przed lustrem i słyszę: "TARARARARA TARARARARA RA RA RA O-HO!". I drugi raz. I za kolejnym okrążeniem łapię myśl, że przecież znam owo "O-HO!". Wprawdzie tekst poprzedzający, jak i jego odrobinkę uproszczona linia melodyczna niewiele jeszcze mi mówią, raczej szepczą nieśmiało, ale "O-HO!" musi być owocem słuchania The Lumineers ("Ho Hey").  Po chwili, gdy łazienkę wyżej pojawia się już słowo klucz ("belong") i pieśń nabiera konkretniejszych kształtów, nie mam najmniejszej wątpliwości. Pozostaje tylko zdziwienie, gdyż od tej strony jeszcze Sąsiada nie znałam. Nie, że nie słyszałam - to nie jeden raz, za to nie mam pojęcia, jak ów człowiek wygląda - ale do tej pory dane mi było podelektować się zupełnie innymi utworami. Kiedyś był chyba Freddie Mercury. Na pewno piosenka z Pocahontas. Ostatnio również Felicita. Świtają mi w głowie także kolędy oraz "Czas relaksu", choć tutaj nie jestem już stuprocentowo pewna. Totalnie zmiażdżyło mnie bardzo przekonywujące i głośne wyśpiewanie piosenki zasłyszanej przeze mnie niegdyś, w dzieciństwie: "Myję zęby wystające z gęby, bo pozostałe są zardzewiałe"... (Cały czas należy pamiętać o gamie bezczelności, która w powyższym utworze wybrzmiała nader wyraziście). I tak oto wchodzę do łazienki przybita mniej, lub bardziej nieco i już za chwilę - w odpowiedzi na wszelkie smutki - koncert życzeń. No i jak tu się nie uśmiechnąć, no jak? Często kusi mnie, a najbardziej kusiło przy "Pocahontas", by dośpiewać resztę, zaraz po tym, jak swoje wykonanie urywa Sąsiad. Póki co - powściągnęłam się. Głównie ze względu na współ-ze-mną-mieszkających. Ale nadejdzie dzień (ostrzegam!), w którym się nie powściągnę, choć nawet owo bezczelne niepowściągnięcie nie daje mi gwarancji, że zostanę usłyszana z dołu do góry przynajmniej równie dobrze, jak to ja odbieram "koncerty łazienkowe".

Ludzie... Co by było, gdyby ich nie było? Z tą ich bezczelną, nieco publiczną prywatnością...

1 komentarz: