środa, 28 października 2015

błogosławieni

Ł. wraca ze szkoły. 
- Liść na mnie spadł! Będzie błogosławiony. 

Odnoszę wrażenie, że "błogosławiony" to obecnie nowe słowo, stanowiące małą fascynację i że Ł. niekoniecznie rozumie jego znaczenie. Niemniej powoduje to we mnie pojawienie się kilku myśli - trochę nowych i świeżych, a trochę takich, które już kiedyś zaistniały i w międzyczasie gdzieś przepadły. 

Podczas angażowania się w wolontariat na rzecz tego, czy innego projektu, można - zdarza się, że do obrzydzenia - wysłuchiwać różnorakich tekstów przypominających o tym, że jako wolontariusz jesteś wizytówką dzieła, do współtworzenia którego właśnie przystąpiłeś. Nieważne, czy kiedykolwiek pracowałeś w danej organizacji, ani też czy jesteś z nią w jakikolwiek sposób związany. Robiąc coś stajesz się częścią tego czegoś. Choćby najmniejszą. Inni - patrząc na ciebie - kojarzą cię z danym projektem, stowarzyszeniem, fundacją, zespołem będącym twórcą konkretnego przedsięwzięcia, w które - być może jednorazowo - zdecydowałeś się zaangażować. Zazwyczaj, jeżeli planujemy wziąć udział w wolontariacie, wybieramy te możliwości, w których nasza praca będzie dla nas nie tylko nowym doświadczeniem, ale też pewną przyjemnością, a więc projekty, przy których będziemy robić coś ciekawego, w dobrym towarzystwie, a jeśli nawet ma być to najnudniejsza praca świata, to przynajmniej musimy być związani z ideą projektu, aby zgodzić się na darmowe oddawanie czasu i umiejętności dla jego realizacji. Bo kiedy nie otrzymujemy za nasze starania pieniędzy, potrzebujemy innej motywacji, aby w ogóle chcieć kiwnąć palcem. Nie dziwi też nas, że ciągle słyszymy "jesteś wizytówką", "jesteś przedstawicielem", "twoja praca jest najważniejsza" - owszem, jest to sposób na zmotywowanie cię do działania, ale jest to też przypomnienie, że to ty odpowiadasz za wizerunek stowarzyszenia, fundacji, dzieła itd. Bo ludzie z zewnątrz często nie widzą dyrektora, prezesa, zarządu i osób odpowiedzialnych za całość, za zadbanie o absolutnie wszystko, za to bardzo często mają kontakt z tobą - nawet, jeżeli wykonujesz najdrobniejszą i najmniej ciekawą pracę.

Jak to się ma do liścia? Liść "będzie błogosławiony". Oczywiście tę konkretną sytuację możemy potraktować z przymrużeniem oka. Jakiś liść, jakieś dziecko. Pracując dla stowarzyszenia XYZ staję się wizytówką XYZ, a zatem oczekuje się ode mnie godnego zachowania, rzetelnej pracy, wiedzy na temat działalności XYZ oraz projektu, do którego przystąpiłem. W przeciwnym razie nie będę wiarygodny i zamiast pomóc, mogę zaszkodzić. Jeżeli nic nie wiem o dziele, w które się zaangażowałem, jeżeli działam na szkodę jego twórców, to moja obecność w tym miejscu stanowi nieporozumienie. Stowarzyszenia, fundacje i tak dalej. Działalność czasowa. Jednorazowa, kilkukrotna - różnie bywa. Na co dzień jednak (i to o wiele bardziej trwała perspektywa) jestem chrześcijaninem. I może nikt mi o tym nie trąbi pięć razy dziennie, do każdego ucha osobno, ale owszem - jestem wizytówką i przedstawicielem Boga. Chrystusa. Pracuję dla Niego. Nie dostaję za to pieniędzy, dostaję życie wieczne i wiele wiele dodatków, cenniejszych od jakichkolwiek gadżetów i kart rabatowych. I teraz pytanie: czy naprawdę jestem wizytówką Boga? Czy inni patrząc na mnie, widzą jakiekolwiek powiązanie pomiędzy Nim, a mną, czy nigdy się tego nie domyślą, bo nic na to nie wskazuje... Czy ja w ogóle wiem, jakiego "projektu" jestem członkiem i co z tego wynika? Czy świadczę o Bogu, czy jest to świadectwo autentyczne, gdyż czuję się związany z Twórcą, czy na razie jestem dopiero na etapie radości z otrzymania "bonusów" i "kart rabatowych" i nic poza tym, gdyż nie mam wiedzy na temat tego, do Kogo przynależę? I co robi taki przedstawiciel Boga? I czy nie błogosławi? Błogosławi tym, wobec których tak trudno wysilić się na najmniejszą życzliwość, nie ich marnym poczynaniom, ale im samym, w nadziei, że i oni odnajdą miłość Boga. Błogosławi tym, których spotyka na co dzień - w pracy i na ulicy - trudnym, męczącym, nie czekając, aż dostanie do pobłogosławienia kogoś bardziej godnego i zasługującego na miłość i błogosławieństwo. Bo czy nie tak właśnie działa Bóg? Błogosławi wszystko, co wychodzi z Jego rąk. To Zły natomiast odpowiada za przekleństwa. Albo sobie pobłogosławię, albo się przeklnę. Albo pobłogosławię tego, kto jest obok - niezależnie od tego, czy go lubię, czy nie znoszę - albo tego nie zrobię. Błogosławieństwo jest częścią stwarzania. Chrześcijanin stwarza Królestwo Boga od teraz. Od już. Tutaj, gdzie aktualnie jest. A jeśli nie potrafię komuś pobłogosławić? Wtedy przebacz mi, Boże, i Ty sam przyjdź do tego człowieka i wylej na niego swoje miłosierdzie i błogosławieństwo. To pierwsze po to, aby uzdolniło do przyjęcia tego drugiego. 

- Liść na mnie spadł! Będzie błogosławiony. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz