niedziela, 20 listopada 2016

Krótka Opowiastka o Końcu Świata

Z racji, że niedługo czas wołania, czas czekania i tego rodzaju "okoliczności przyrody", na tle których przyduszane na co dzień pragnienia zaczynają krzyczeć wniebogłosy - dziś Krótka Opowiastka o Końcu Świata. Bo skłoniono mnie niezbyt dawno do tego, by pomyśleć o nim w innej, niż dotychczasowa, perspektywie. Nie, że jeden dzień. Nie, że grom, sąd, jedni w prawo, drudzy w lewo i kurtyna spada w dół, a widownia pustoszeje. Raczej, że to dzieje się już, staje się teraz. Jak to? W taki sposób, jakby stworzenie, oderwane niegdyś od Boga, dążyło do ponownego z Nim zjednoczenia, które oznacza, że w międzyczasie i po drodze, w pył musi być starte wszystko, co z Bogiem nie współgra, co do Niego nie przynależy i z natury swej nie jest zgodne z Boską rzeczywistością. Jak dwa elementy jednej całości, jak planeta i księżyc, który oderwał się od niej przed laty i pierwotnie był częścią tejże* - jeżeli ma powrócić do całości i jedności z ciałem, od którego "odpadł", należy się pozbyć wszystkiego, co narosło w międzyczasie, a co jest obce i powoduje niemożność współgrania jednego z drugim. A to generuje tarcia, niejednokrotnie bolesne i mało przyjemne. I oprócz tego jednego, głównego Końca Świata, każdy człowiek ma swój własny koniec świata, który wpisuje się w cały ten proces i jest jego częścią. Człowiek jest ścierany, kształtowany, a jego wzrastanie i rozwój jest (paradoksalnie?) redukcją i procesem nie tylko zdobywania wiedzy i umiejętności, ale też pozbawiania wszelkich zbędnych odrostów, często licznych i bujnych, ale zakłócających bardzo delikatną istotę ludzkiej jednostki. 

Idźmy dalej. Skoro w rzeczywistość Boga, w Jego istnienie i świętą obecność (a więc także i w Niego samego) nie sposób wnieść absolutnie NICZEGO, co jest z Nim sprzeczne (bo to się nie przyjmie - tak, jak nie przyjmie się szpik od niewłaściwego dawcy), oznacza to, że natura ludzka jest stuprocentowo kompatybilna z naturą Boską i z Bogiem samym. Dowód? Jezus Chrystus, który naturę ludzką "wniósł" do Trójcy Świętej - na stałe, na zawsze, na wieki wieków. Oznacza to zatem, że każdy człowiek posiada "pakiet startowy" dający mu szansę na zjednoczenie ze Stwórcą. Nie chodzi rzecz jasna o to, że staniemy się częścią Trójcy, jak jest nią Jezus, ale że mój umysł, moja dusza, moje ciało, moje decyzje, moje myśli, słowa i czyny mogą być z Nim naprawdę zgodne, a także, że "nic mnie nie zdoła odłączyć od Jego miłości", a wszystko, co nie współgra z nią, musi zostać (prędzej, czy później) starte i może lepiej, żeby to stało się tu, a nie w czyśćcu? Jeżeli natomiast świadomie i dobrowolnie będę obstawać przy tym, że absolutnie nie chcę ani tych tarć, ani tej jedności, wówczas odrzucę się sam, bo nie da się dokonoać "wszczepienia", gdy pomiędzy jedną, a drugą rzeczywistoścą, zachodzi wyraźny konflikt. Jeżli coś w Bogu jest niemożliwe, to na pewno sprzeczności.

Kim są zatem "Ludzie Boga"? Nie tylko tymi, którzy sami dają się "ścierać" i pozwalają odebrać sobie to, co zbędne i co jest przeszkodą na ich drodze do Stwórcy, ale też tymi, którzy sami, chodząc po ziemi, depczą ją w taki sposób, by nadać jej formę, która będzie jak najbliższa rzeczywistości Bożej. I tutaj każdy odpowiedzialny jest za ten kawałek ziemi, na którym żyje, czyli za egzystencję własną,  która będzie inspiracją i drogowskazem dla kogoś tylko wtedy, gdy damy się zetrzeć sami, a nie wówczas, gdy będziemy za innymi biegać, machając rękami i nerwowo nawołując: "Depcz! Depcz! Do roboty!" I to wcale nie jest proste. 

A zatem "Ludzie Boga" to ci, którzy do Końca Świata zmierzają świadomie, podpinając pod ten "Projekt" swój własny koniec - a więc i ci, którzy próbują ów Koniec Świata przyspieszyć, czyli przygotować świat na to, co z każdą chwilą się staje. 

Niech Twój rozbłyśnie dzień...



* Metafora niedoskonała i można jej wiele zarzucić, ale czemuś jednak służy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz