czwartek, 3 listopada 2016

pocztówki Pana Boga

Po niebie gna już Adwent, pędzony przez wiatr, jestem pewna. I Pan Bóg wyciąga z szuflady pocztówki z dzieciństwa i wspólne zdjęcia, jakby chciał pokazać - o tu, tu, patrz, tu byliśmy razem, zobacz, pamiętasz? Kiedy śnieg wespół z mrozem chrupały pod butami, a ty brałaś głęboki oddech i chłonęłaś oczami różowe zachody słońca wpadające w granatowe i ciężkie niebo. Byłem wtedy, pewna bądź. Cokolwiek i jakkolwiek. Pamiętam ciebie lepiej, niż ty siebie sama. I popatrz, że wciąż masz to samo serce i oczy, połączone Wielką Tęsknotą, która kiedyś się przecież spełni, tylko nie przestań wierzyć. Ja Jestem. Pomiędzy tymi pustkami i w nich i ponad nimi. I tam na dnie, gdzie nie ma już niczego, gdzie jesteś jak wrzucony do głębokiej studni bez możliwości wyjścia. Do studni wyschłej, w której umierasz z pragnienia. Gdzie możesz już tylko patrzeć w górę, a i na to nie starcza ci sił, ani wiary. 

A ja szłam ulicą martwą i pustą, nocną i weekendową. Na wyludnionym przystanku siedział człowiek w czerwonej pelerynie i patrzył w chodnik. Gdy podniósł głowę, na twarzy zobaczyłam maskę - całą białą, właściwie bez wyrazu i puste otwory zamiast oczu. Przebranie z okazji święta dyni. Spojrzałam na tę twarz, a właściwie na wierzchnią nijakość przykrywającą skutecznie to, co naprawdę i to był tak smutny widok, że nic, nic o człowieku nie wiemy. Co w głębi. Co w sercu. Co na dnie oczu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz