sobota, 10 kwietnia 2010

pomyśl.

Sobota. I smutno. I dziwacznie. Bo najpierw słyszy się coś od kogoś i nie bardzo wiadomo,
czy to pomyłka, czy bardzo kiepski żart, czy może... Gdyby ktoś napisał taki scenariusz do filmu opartego na wyobraźni, powiedziałabym, że ma fantazję i mocno ją nagina. Postukałabym
się w czoło i raczej nie chciałabym oglądać. Tymczasem dzieją się rzeczy, które trudno ogarnąć rozumem, ale wydarzają się przecież całkiem naprawdę. Okoliczności i niepojęty ich splot. Najpierw pojawia się myśl: "o nie, znowu żałoba narodowa". I dopiero po chwili dociera do mózgu powaga całej sytuacji.

I co z tego, że nikogo nie znało się osobiście?

Nie wierzę w "rekolekcje narodowe". Rozgłos minie. Pozostanie ból najbliższych, pustka
i kolejna przykra rocznica do uczczenia. Jakoś tak dużo ich w tej naszej poplątanej historii...

Myślę sobie, jak bardzo to nieistotne - poglądy i opcja polityczna, kiedy człowieka dotyka tragedia, gdy dosłownie wali mu się świat. Myślę sobie też, jak to dobrze, że Ktoś stoi ponad. Ponad katastrofami i śmiercią i cierpieniem nie do ogarnięcia. I On ogarnia. I zwycięża. Wbrew, pomimo, Jest Niezmienny, Nieustanny, Obecny, Wieczny. JEST. Jak dobrze, że nie kończymy życia tak bezsensownie, że jest ciąg dalszy...

I niech on będzie happy endem. Dla Nich Wszystkich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz