sobota, 21 września 2013

(nie tylko) do Przyjaciół

Od komputera wysychają mi już oczy, znów trzeba będzie podreperować ich wilgotność (nie, nie mam na myśli płaczu). W tle Solo - wyjątkowo wdzięczne do pracy umysłowo-książkowo-klawiaturowej. Czas przepływa mi gdzieś przez palce, niezauważalnie i sprytnie. Dzień za dniem - rutyna po rutynie i rutyną pogania. Mam nadzieję na szczęśliwy koniec niebawem. Koniec tego, co w tym momencie na nieprzekraczalny margines odsuwa wszelakie normalne aktywności. Przy natłoku ostatnich myśli i emocji, podyktowanych życiem oraz przy jednoczesnym nawale pracy, nie mam nawet siły i ochoty rozmawiać z przyjaciółmi. Czasem myślę, że mają mi to za złe i że jak tak dalej pójdzie, kolejne relacje szlag trafi. Ale kiedy nie mogę, to nie mogę, nie przeskoczę własnego układu nerwowego, który nie nadąża z przetwarzaniem otrzymywanych informacji, komunikatów, refleksji, bodźców. Nie jestem przodownikiem zdolnym do przerobienia trzystu procent normy. Jeżeli czegoś w takich chwilach od kogoś chcę, to, aby zrozumiał, że nie wyrabiam, że nie jest to tylko czysty egoizm sam w sobie okraszony totalnym olewaniem innych, ale że "bycie" jest dla mnie w tej chwili niemałym wysiłkiem. To dni tego rodzaju, kiedy, nawet jeśli znalazłbyś tę godzinę, czy pół na spotkanie - wolisz tego nie robić, obawiając się konieczności słuchania i mówienia, któremu zawsze towarzyszy proces myślenia, na które i tak już nie starcza ci sił. 
Mam w takich chwilach wrażenie, całkiem niebezpodstawne, że ciągnę i "mam się" dzięki modlitwom innych, nawet pewnie nie wiedząc, kogo dokładnie. I przypomina mi się: "jedni drugich brzemiona noście" i że tyle już było momentów topornych i mniej, lub bardziej strasznych, że gdyby nie ta "kroplówka", którą jest modlitwa zanoszona w Twojej (tu: mojej) intencji, to już dawno wszystko skończyłoby się bardzo, bardzo źle. 
Tymczasem trwa i ja trwam, nawalam, zawalam, nie ogarniam i jest mi czasem do dupy, by nie powiedzieć inaczej, ale też jest ze mną, w pewnym sensie, dobrze. Gdy widzisz rozwój, cel, i Kto za tym wszystkim stoi, łatwiej jest zagryzać zęby i podążać naprzód, nie zatrzymując się nazbyt długo nad tym, co dawno już pozostało w tyle.

(...)
Przyjdź do mnie, Boże,
Galilejski Przechodniu,
W porę wschodzącej trwogi,
W porę głębokości,
W porę szalejącego jeziora.

Nie omijaj mnie.
(...)

/Roman Brandstaetter, Chrystus przechadza się po jeziorze, fragment.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz