niedziela, 3 listopada 2013

spójrz - jestem

Coraz częściej myślę, że obiektywnie rzecz biorąc, życie to dobry materiał. Czasem tylko to ja się w nim plątam i nie wiem, jaki użytek z tym zrobić...
Przez całe życie człowiek uczy się siebie i - jak się okazuje - wciąż i wciąż potrafi zaskakiwać siebie samego. Czasem pozytywnie, czasem w drugą stronę. Czasem trudno ocenić sytuację jednoznacznie, w kategoriach "be" i "cacy", trzeba raczej usiąść i popatrzeć sobie w oczy. I zastanowić się, co tam w środku tak naprawdę siedzi. Czego pragnę i czego pragnę bardziej. Czy to, co uważam za szczęście, rzeczywiście nim jest, czy przypadkiem to ja nie próbuję za wszelką cenę nadać czemuś olbrzymiej wartości...

Życie jest proste i skomplikowane. I czasem tobą potrząśnie, czasem wystawi cię skacowanego za próg, żebyś wytrzeźwiał.

Kiedyś myślałam, że jeżeli coś jest nie po mojemu, to do chrzanu z tym wszystkim, a ja się po prostu nie nadaję. Teraz patrzę inaczej, choć czasem wciąż nie jest mi lekko i nie potrafię przeskoczyć pewnych płotków po drodze. Nie potrafię raz, drugi i trzeci. Więc obchodzę. Do czasu, aż pojawiają się znowu, do ponownego pokonania. Z kilkoma zaczęło się udawać, więc wierzę, że następnym też dam radę, choć nie jest to zadanie, które zajmie mi pięć minut. Nie fruwam, a czasem nawet nadal szarpię się z samym sobą, by dojść, do tego, o co tak naprawdę chodzi. 

Łamigłówki. Lubiłam je od dziecka. Sęk w tym, że niektóre życiowe zadania do rozwiązania wymagają nie do końca wygodnego przyznania, że nie ja mam rację i nie moje powinno być na wierzchu, żeby było dobrze. Niejednokrotnie potrzeba czasu i cierpliwości do samego siebie, by dojść do uczciwego wniosku, że to szarpanie się nie ma sensu oraz że w rzeczywistości chcę nie tego, czego myślę, że chcę (a przynajmniej nie w takim wykonaniu). 

Kiedyś niesprawiedliwie i roszczeniowo zwalałam całą odpowiedzialność za każdy większy bałagan na Tego, Który akurat jest najbardziej uporządkowany i nigdzie niekonstruktywnego chaosu nie zaprowadza. Czasem się jeszcze nań dąsam, ale wiedząc już, że cokolwiek byłoby niedobrego, to nie On jest źródłem i przyczyną. On raczej to ogarnia i daje mi czas, żebym doszła do tego, że potrzebuję Jego pomocy w posprzątaniu tego, co zwaliło mi się na głowę. 

I tak teraz myślę - On mnie ochrania. Niejednokrotnie od własnej głupoty, choć czasem też daje na nią przyzwolenie - wszak do czego dojdę sama, z tego wyciągnę lepsze wnioski, niż z narzuconej mądrości.

I czeka, czeka, czeka. I wiesz, że w końcu musisz dotrzeć na to spotkanie, choć łazisz wszelkimi możliwymi okrężnymi drogami i gryziesz się z sobą, że jest jak jest, Panie Boże, dlaczego nie może być dobrze tak, jak to ja bym chciał?

Gdziekolwiek bym nie polazł jednakże i gdziekolwiek bym się nie ukrywał, by sobie "wszystko przemyśleć", zawsze - mam takie wrażenie - chodzę tylko po Jego dłoni i owszem, czasem ugryzę Go w palec z całej mej złości i zniechęcenia, ale Jego święta cierpliwość pozostaje niezrażona. 

I co On robi najczęściej? Rozluźnia moje zaciśnięte pięści, prostuje po kolei wszystkie moje palce i pokazuje mi, że zdecydowanie lżej mi będzie, gdy nie będę tak kurczowo trzymać się swoich racji, wyobrażeń i pomysłów na szczęśliwe życie. 

No, to jestem. Gdzieś tu jestem. Sam najlepiej wiesz, gdzie dokładnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz