piątek, 16 lipca 2010

sensualizm albo też wyobraźnia

Dzień. Piątek nawet. Wychylam się wieczornie przez okno - wpadam na zapach kiełbasy. Widać ktoś oddaje się konsumpcji rumianego, opieczonego kawałka świnki czy innego potwora. No mogliby mnie przynajmniej nie prowokować. Jak można tak byle świnią celować w moje katolickie przekonania? Moja wrażliwość czuje się naruszona. I gdzie tu poprawność polityczna, hę?

Bredzę? Upalnie było. Ale ósme piętro, nawet jeżeli w rzeczywistości było tylko siódmym piętrem nad miastem, w którym kiedyś rządził zdechły na obecną chwilę (póki co, nic się w tej kwestii nie zmieniło) gad, smokiem zwany. Może przerobili go na kiełbasę i zapchali nim ludzkie, spragnione treści żołądki? I może wówczas ktoś otworzył okno (jeśli je w ogóle miał), poczuł zapaszek mięska, łaskotanego przez języki ognia i pomyślał: "No mogliby mnie przynajmniej nie prowokować".
Bo to katolik był. I piątek roku jakiegoś, Pańskiego zapewne.

Dla wszystkich wątpiących - nie szydzę. I mięsa w piątek nie jem. I da się żyć.

A to siódme czy ósme piętro w istocie swej prezentowało panoramkę całkiem przyjemną, z małymi tylko wyjątkami. I mogłam spojrzeć na te wszystkie strzeliste kościoły odgórnie. Lubię, kiedy coś wychyla się z sieci budynków. Wyłania, wspina, staje na palcach, jak dziecko w tłumie. Takie są właśnie owe świątynie nad lasem kamienic.

W świątyniach latem pachnie kadzidłem, słońcem, kwiatami i drewnem. I kurz widać, jak fruwa - demaskowany przez światło cisnące się szczelinami do wewnątrz.

A w kamienicach skrzypią schody i barierki się trzęsą i panie stukają sandałkami o wytarte stopnie. I kurzu tam więcej jeszcze, niż w świątyni.

I "lepszy dzień w przedsionkach Twoich, niż innych tysiące".

A dziś - "zaułków lipcem sparzonych wyciszyć nie może zmrok".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz