niedziela, 6 maja 2012

oby-czaje

Jeżeli coś jest w stanie załagodzić najdziksze obyczaje, to jest to dobra muzyka i rześki poranek pełen niezmąconej zieleni i czystego błękitu. Już chyba czas uśpić w sobie niedźwiedzia i zacząć wyłazić z gawry jak najwcześniej, by możliwie długo cieszyć się światłem. Pomaga otwarte aż do świtu okno i głupie gołębie, na których gruchot zrywam się z łóżka, by bardzo grzecznie i taktownie zasugerować im opuszczenie tymczasowo jednak mojego balkonu. Czasem trzeba przy tym hojnie zamachać zasłoną i rzucić jakieś ciepłe słówko. Na przykład: WON! ... :) Póki co jestem przekonywująca. Przynajmniej wobec ptaków o przesranym żywocie.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego poranki wypadają ostatnio lepiej w moich rankingach, niźli wieczory. Człowiek z łóżka wstany po pierwszym poobudzeniowym wstrząsie i oszołomieniu, nabiera dziwnej ostrości widzenia, trzeźwości umysłu i paru innych cennych umiejętności, które parę godzin później nie wiedzieć czemu szlag trafia. 

No a poza tym codziennie rano można pomyśleć, że dziś będzie inaczej, lepiej, niż wczoraj, w ogóle klasno.

Wieczory to czas niedziałania, czasem tylko robi się pranie, jak trzeba. 


Często się zastanawiam, jak daleko sięga wzrokiem ten pan z dźwiga i myślę, że ja też bym chciała poznać jego punkt widzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz