środa, 23 maja 2012

post z wulgaryzmem w tle. post factum pierwsze.


Odkąd zaczęłam przywozić do mojego małego, tymczasowego, prywatnego raju na ziemi jajka, ale takie prawdziwe, od jeszcze prawdziwszych kur – zażywających maksymalnej swobody przypisanej ich kurzemu życiu (biegających po trawie, dziobiących robale i srających gdzie bądź, czyli pewnie i na te robale... no tak – zasrane robale... ), otóż odkąd przystałam na dokarmianie mnie swojskimi jajami, zaczęłam także eksperymentować z jajecznicą. I tak oto staram się urozmaicać każde jej wydanie tym, co się akurat pod rękę nawinie. (Z drobnymi wyjątkami rzecz jasna). Oprócz jajek i soli, istotną treścią rozbełtania na patelni są zioła prowansalskie, choć gdybym miała przypraw nieco więcej, dorzuciłabym również owo „nieco” i owo „więcej”. Pysznie jest także przywalić w jaja serem żółtym, pomidorami, i tak dalej. Ostatnio w jajeczną przestrzeń wpadł i kurczak, jako że ona jest mięsożerna. Ona, czyli osoba mówiąca w wierszu. Podmiot. Bynajmniej nie aż tak liryczny, a przynajmniej nie ostatnio.

Zjadło się. Najadło się. Oblizało i jazda na miasto.

A potem znów przyszedł wieczór i wieczorne myślenie mimowolne, a i nie za szybkie, że przynajmniej umyła ona nieco tę cholernie zaniesioną już podłogę i że to ma sens. Czyściejsza podłoga ma sens. Co do reszty zaś, to się jeszcze okaże...

I pojawiła się myśl, jedna z tych, które zjawiają się rzutem na taśmę, z triumfalnym „a kuku”:
Życie jest jak jajecznica – możesz doń wrzucić* wszystko i ze wszystkim zjeść. Ale najlepiej byłoby ze smakiem...

* w oryginale tu było inne słowo, dłuższe, ale też na „w”. Ja nie powiem Wam jakie, bo nie wiem kto to czyta, a sami znacie je bardzo dobrze, bo też korzystacie z tego rodzaju leksyki, tylko udajecie, że wcale nie. (Dla wciąż niewiedzących, a dociekliwych wskazówka: słowo to rymuje się z „solić” i jest synonimem do „wpieprzyć”).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz