środa, 18 grudnia 2013

ero cras

Zaczęła się już ostatnia prosta. Prosta-nieprosta. 
Ostatnia, bo jeszcze tylko tydzień Adwentu, co wiąże się z obecnością w liturgii Wielkich Antyfon. (W skrócie, przystępnie, po łacinie i po polsku: tutaj). Oprócz treści, odnoszącej się do Starego Testamentu i melodii, którą bardzo lubię (najlepiej brzmi w półmroku i w świątyni), ważny jest "efekt końcowy", czyli tytułowe "ero cras" - "jutro przybędę" - odpowiedź na codzienne "veni", będące wołaniem ludu. Naszym wołaniem, moim wołaniem, o ile tylko zawołam. 

Wszystko to nieuchronnie zmierza do "finału". Do Świąt. Do Narodzenia. W przeciągu 25 lat bardzo zmieniło się moje wyobrażenie na temat tego czasu, moje oczekiwanie, że będzie tak, albo tak. Bo tak być powinno. Albo obawa, że tak właśnie nie będzie, choć bardzo chcę. Można powiedzieć, że prawie nie ma już wyobrażeń. I że oczekiwania powoli przepoczwarzają się w Oczekiwanie. To dwie, skrajnie różne rzeczywistości. 

Radość ze Świąt Bożego Narodzenia (słodko, dobrze, miło, ciepło i przytulnie), przerodziła się z czasem w myślenie "jakoś przełknę te Święta, skoro trzeba, choć i tak dawno już nie mają w sobie prawie nic z niegdysiejszej przytulności i bardzo uwierają". Takie rozumowanie było raczej kiepskie, niż mądre, ale widać - nie dało się inaczej. Po drodze, jakby "przy okazji", a może i z wielkim trudem, coś się chyba wypłukało, oczyściło i choć wciąż nie błyszczy, to i nie straszy. 

Myślę teraz, że wiele osób ma problem ze Świętami Bożego Narodzenia. Może czasami dzieje się tak dlatego, że w naszych głowach siedzą obrazki i wyobrażenia. Najważniejsze to dwanaście potraw, prezenty, choinka, jakaś niewiadomego pochodzenia "magia", a może atmosfera, a Panu Jezusowi nie zostaje już nawet puste miejsce przy stole... Może też z tego powodu, iż media karmią nas obrazkami i wyobrażeniami - jak Święta, no to obowiązkowo pięknie, błyszcząco, bogato, pachnąco, no i ze śniegiem. Pomijam śnieg, bo to najmniej od nas zależne, ale te wszystkie "błyski i blaski", choć nie są złe, choć cieszą oko - ile są naprawdę warte - tak same w sobie? 

Nie jestem wrogiem przytulności. Ale jednym przytulnie będzie, innym nie. Czy szczęśliwie jest spinać się za wszelką cenę? Nauczyłam się, a trwało to baaardzo długo, że świętowanie nie polega na "będę mieć w tych dniach dobry humor i uśmiech na twarzy za wszelką cenę, bo inaczej to nie będą Święta". Pokazówka nic nie znaczy.

A Pan Bóg rodził się w wyjątkowo nieprzytulnych i siermiężnych warunkach. I tak Mu zostało, bo tak z Nim było zawsze - dziś też przychodzi do każdego - i w dobrym humorze i z depresją, i do  szczęśliwych i do tych, którzy cierpią. A przede wszystkim - do tych, którzy Go pragną. Mogą być bogaci i mogą być biedni, mogą mieć wszystko i nie mieć zupełnie nic. Bo On nie zjawia się, by odebrać prezent, ani by popatrzeć na choinkę. On czeka, aż Go zawołasz, aż zobaczysz, że bez Niego wszystko, cokolwiek posiadasz, jest puste, jest atrapą, martwym rekwizytem. 

On czeka na Twoje "veni!".
Bo w człowieku jest Tęsknota, która popycha Go do Tego, od Którego pochodzi. 

Emmanuel
Rex
Oriens 

Clavis
Radix
Adonai
Sapientia

veni! 

c.d.n. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz