poniedziałek, 2 grudnia 2013

w Tym Świętym Czasie Oczekiwania

I zaczęły się długie dni. K. określił dziś obecny czas jako ten, w którym można spotkać wszystkich, których niemal zupełnie nie widzi się przez większą część roku. Pięknie. Nieco wcześniej doznałam olśnienia. Zdarza się bowiem, że na tłum reaguję alergicznie, na tłumek też, drażni mnie zbyt duża gęstość osób. W moim uczęszczaniu do świątyni też tak miewam, że wybieram czas i miejsce trochę bardziej przestrzenne, niż te maksymalnie zaludnione. I czasami irytowało mnie nieco, że taki piękny czas (ten, czy tamten), takie piękne wszystko i gdyby tylko nie ten tłum... I właśnie dziś mnie olśniło, że to bardzo, szalenie wręcz, głupie rozumowanie. Chcę umieć się cieszyć (zawsze) tym, że dookoła mnie jest tylu innych, z którymi mogę modlić się wspólnie, którzy dzielą moją radość, równocześnie ją pomnażając. Chcę być częścią tej wspólnoty, której ja nie ukształtowałam, której jestem jakimś maluteńkim ułamkiem. Chcę być jedno z innymi, w Jedynym Bogu. Tak będzie dobrze. I gdyby ten kościół nie był pełen - bardzo by mi tego brakowało.

Trudno jest się odczepić od siebie. Można myśleć, że to niepotrzebne i można myśleć, że "przecież nie jestem na sobie skoncentrowany" - stuprocentowo będąc. Tłuczono mi do łba (i tłucze się dalej), że chrześcijaństwo to nie prywata. Dopiero teraz, powoli, zaczynam rozumieć, co to właściwie znaczy. Dopiero rozumieć, bo wciąż tak mi trudno doprowadzać rozumienie do rzeczywistego stanu, w którym "moje nie jest na wierzchu". 

"Nie chcesz trwać w kryzysie? Oderwij się od własnej dupy". To ponoć myśl Badeniego, jednak znana mi z przekazu pewnej osoby trzeciej. Czyjakolwiek by jednak nie była, jest w pełni słuszna. 

Mozolna to nauka, uczenie się, że nie moje jest najważniejsze, nie ja mam zawsze rację itd. Oraz, że ten, którego niespecjalnie lubię, który mnie drażni i z którym nie wytrzymałabym dłużej w jednym pomieszczeniu, jest pełnoprawnym dzieckiem mojego Ojca. Nie mniej, ani nie bardziej i na pewno w sposób indywidualny przez Niego kochanym - jak ja. 

Czasami się zastanawiam nad kształtem, a może brakiem kształtu (?) niniejszego bloga. Że tak się pojawia, co mnie najdzie. Że chaotycznie. Że nietematycznie. Że coraz bardziej ciąży to wszystko w kierunku około religijnym. Ano, ciąży. Ale - gdybym ten aspekt porzuciła - z grubsza nie byłoby o czym pisać. Jestem częścią tej rzeczywistości, do której należymy wszyscy, której niektórzy nie widzą, inni nie chcą widzieć, jeszcze inni otwarcie nią gardzą. Nie gardzę nikim z tych innych i z tych "naszych". Ale - by być sobą, nie mogę nie mówić o tym, co jest dla mnie ważne. To jak udawać, że dziękuję, nie jestem głodny, bo mi nie wypada. 

Na koniec dołączam coś dźwiękowego - znalezione wczoraj - TUTAJ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz