piątek, 27 maja 2016

lepiej niż myślałeś

Wyjeżdżasz stąd tam. Twoje rzeczy w samochodzie (wersja kombi) zajmują mniej więcej tyle samo miejsca, co dinozaur na tylnym siedzeniu Flinstonów. Nienawidzisz więc większości tego bazaru oraz masz wrażenie, że życie jest cięższe niż wszystkie twoje pudła z książkami, a także, że zaraz ktoś zastrzeli cię wzrokiem na widok ogromu twojej materii (bynajmniej nie chodzi tym razem o ogrom stworzenia, czyli ilość centymetrów, które zajmujesz siadając na kanapie, ale o to wszystko, co po raz kolejny wleczesz ze sobą w nowe nieznane). Całe szczęście, że masz brata, który nie marudzi i od zawsze ma do ciebie cierpliwość przekraczającą przeciętny pakiet cierpliwości do ciebie normalnego człowieka. Spodziewasz się wielokrotnego biegania na pierwsze piętro, nie wiadomo skąd (albowiem kto wie, gdzie uda się zaparkować) i zakończenia procesu w okolicach pory powrotu z balu na wpół bosego Kopciuszka. Ku swojemu zdziwieniu, w mieszkaniu zastajesz prawie wszystkich, a nawet i psa. Prawie wszyscy okazują się być bardzo troskliwi i pomocni, choć tak naprawdę mogliby udawać bardzo zajętych i przecież nie miałbyś im tego za złe, pies pilnuje porządku i chodzi za wami tam i z powrotem z patykiem w pysku, w międzyczasie dając się głaskać w takiej obfitości, na jaką ma ochotę człowiek, którego łez ostatniego czasu wystarczyłoby na spore pranie i umycie filiżanek po kawie. No i jeszcze wolne miejsce parkingowe, więc samochód udaje się zostawić tuż przed drzwiami. 

I chyba rano prosiłeś Maryję, żeby ogarnęła ten dzień po kolei. I chyba poprosisz o więcej. 

Bogu chwała!    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz