sobota, 30 kwietnia 2011

nieodparta chęć na moving


Dzień dobry w zupełności. I nawet lżej się porusza człowiek, aniżeli dnia wczorajszego. Może dlatego, że porusza się zdecydowanie mniej.

Słowa, słowa, słowa. Ogromna odpowiedzialność i chyba nazbyt często puszczanie ich na wiatr. Dużo myśli biega po głowie, nawet nie głupich ostatnio, a wśród nich jest i taka - czy należy się dzielić wszystkim? Czy w ogóle jest sens nazywać pewne zjawiska, podczas gdy nazwane jakby tracą na wartości i przestają emanować... A może nie przestają? Może emanują gdzieś indziej?

Mówić, pisać, a może po prostu się zamknąć? Często człowiek jest za głupi, by milczeć. A w milczeniu jest coś ze świętości. Pod warunkiem, że jest ono dostojne i szlachetne, nie złowrogie i zwiastujące nawałnicę.

W podmiocie chęć na moving. Moving chyba po to, by pocieszyć się lekkością majowego dnia, rozpiętego już szeroko na niebie. Taka ochota lekkiej, ale i mądrej rozrywki. Leżenia w trawie. Co w trawie może być mądrego? Uważam, że akurat wiele, jak poleżę, to się przekonam i doniosę. Uprzejmie, rzecz jasna.

Przynajmniej ta jedna. Nie, no oczywiście więcej. Często jednak alles nie jest klar. Przestrzeń niedomówień i niepewności. Niekoniecznie zła, dlatego czasem należałoby uszanować własną niewiedzę, nie udając, że jej nie ma.

Dość. Poleżałoby się podmiotowi w trawie - beztrosko i konstruktywnie zarazem.
Wyjechałoby się. Przemieściłoby się. Przemeblowałoby się. Uciekłoby się? Jeżeli szaleńczo i radośnie, to i czemu nie... Na chwilę choć, żeby wrócić.

środa, 27 kwietnia 2011

bo trzeźwość i brak zeza to zdecydowanie za mało


To everything there is a season and a time to every purpose under heaven ...

from Ecclesiastes.

Bo tak jest, że żyjemy sezonami i niekoniecznie mam tu na myśli sto pięćdziesiąty piąty sezon tegoż, czy tamtegoż serialu. Już nasi prapradziadowie dostrzegali cykliczność żywota, to i nam by wypadało. ( I choć zwykło się myśleć, że przodkowie sprzed lat wielu oznaczają ciemnotę, często mam wrażenie, że bardziej ciemni są ówcześni światli ludzie. Ale to już rozważania na inny post...)

Wielkanocna wiosna również rządzi się swoimi prawami - słońcem i świergoleniem w zieleni, na przestrzeni pomiędzy mną, a lasem. Nie ma, jak wiocha. I choć bez strzech, to jednak moja własna!

Na niekorzyść człowieka uruchamia się również mechanizm poświątecznego lenistwa, choć chyba bez przesady, tak myślę. Inna rzecz, że nieskorość do poruszania kończynami w stronę pracy znajduje swe źródło również w stanie wahań pomiędzy okołoalergią, a okołoprzeziębieniem. A podmiot wciąż nie wie, w którą stronę odchylony jest mocniej, więc leży w łóżku, dla złudnego poczucia stabilności.

I słucha. I czyta.
Bo Możdżer, Danielsson i Fresco miłymi są w sferze dźwięku. Miłością Mojego Życia na płaszczyźnie literackiej stał się natomiast Szanowny Pan Brandstaetter, obdarzony przez Stwórcę nadzwyczajną intuicją i zdolnością malowania przy jej pomocy obrazów, które trafiają w sam środek podmiotu. Ba, w środek środka nawet. Tam, gdzie samemu na ogół trudno jest trafić, choć trzeźwym się jest i zeza nie ma.

Bo trzeźwość i brak zeza to zdecydowanie za mało, choć i to za mało jest przecież powodem do radości.

Za oknem dobry, ciepły świat rozwija się do życia, podczas gdy podmiot zwija się w łóżku, śniąc o zjawiskach co najmniej dziwacznych. I gdy odrzuci się wyobrażenia pełne niepokoju, zostaje obraz podróży i nocnych peronów. Rdzawych sprężyn przy ciężkich kołach, polerujących bezustannie szyny długie jak makaron. Sen tak wyraźny, że można obudzić się i nadal czuć zapach rozgrzanych torów. Zupełnie, jakby się było naprawdę nocą na progu do innej rzeczywistości. Majacząca lampka w sennej kasie biletowej i zlewający się z mrokiem konduktor, przepuszczający przez palce brak biletu krótkiego na dwie zaledwie stacje.

Proces przemieszczania jest dla podmiotu źródłem wiedzy, jakiej nie posiadłby nigdy siedząc na jednym tylko fragmencie rzeczywistości.

Dlatego wierzę, chociaż owa wiara,
Która dla innych jest ojczyzną ciszy,
Dla mnie jest jeszcze jedną
Burzą.
Dlatego wciąż od nowa szukam Cię i szukam,
Jakby Cię za mało było w tym wszystkim,
W czym Cię nieustannie widzę i czuję.

Roman Brandstaetter, Rachunek kamieni

niedziela, 24 kwietnia 2011

wierny bądź


Ziemia jest miękka - ugina się pod każdym krokiem. Pachnie deszczem i kwieciem. Świat oddycha równomiernie, spokojnie i cicho, jak niemowlę. Zieleń przykrywa wszystkie braki zrozumienia, bo jak zrozumieć i ogarnąć to, co człowieka wielokrotnie przerasta. Śpiewają ptaki. Wszystkie równocześnie, w doskonałej harmonii, choć nigdy nie kształciły słuchu i nie pracowały nad emisją głosu.

Bo taki Jest Ten, który powstał - wszystko daruje hojnie, pragnąc tylko, by przyjąć.

To jest poranek szczególnie piękny. Być może taki, jak ten najlepszy, w którym rozbłysnęło na oczach człowieka prawdziwe Światło.
Trzy Dni - to dużo, czy mało?
Jemu wystarczy. . .

(...) I nie patrz zdziwionym wzrokiem
Na moje czoło, ocienione
Szerokim skrzydłem kapelusza.
Wróć do swoich braci
I powiedz niedowiarkom,
Że rozmawiałaś z Ogrodnikiem,
Który zasadził w ich krwi
Drzewo mądrości. (...)

Roman Brandstaetter , Jezus mówi do Marii z Magdali

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

hapaks legomena



Milion miejsc na ziemi i to twoje, jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne. I hapaks legomena. Fajnie.

Różnorodność bardzo cenna. Szeroka skala stopni wrażliwości, najdziwaczniejsze poczucia humoru. (Byle tylko nie przegiąć...)

Jak to dobrze, że nie trzeba być pedantycznym ideałem. Jak to dobrze, gdy ci lata, co myślą i mówią inni. Jestem, jaki jestem i dobrze mi z tym, choć dużo chciałbym jeszcze zmienić. Jednocześnie wiem, że nie wszystko musi pójść po mojej myśli. Ale przecież będzie dobrze. Najlepiej jak się da. Z resztą już jest. I tak niewiele trzeba, by zmieniła się optyka, by dostrzec, że pępków świata jest tyle, ilu ludzi i tak naprawdę żaden z nich nim nie jest, choć każdy człowiek to stworzenie bezcenne. Każdy. Aż dziw bierze...

Jedna kawa, druga kawa, a do wieczora jeszcze tak daleko.
Niech to będzie dobry Wielki Tydzień.

piątek, 15 kwietnia 2011

bojoki i radość życia



Jak rzekł pewnego sobotniego południa pewien mądry człowiek: Bojoki są po to, żeby je przełamywać!

Niewiarygodne jak to dużo czasu - dziewięć niewinnych dni. . .

Doły. Dołki. Dołeczki. Pożądane na polu golfowym i w policzkach, ale nie w życiu. A jednak, niczym króliki, wpadamy z dziury do dziury, zapominając po pewnym czasie, że potrafimy skakać. I bywa, że trzeba podłożyć nam pod zadek dynamit, byśmy raczyli wyskoczyć, wylecieć w powietrze ...

A ja lubię wylatywać w powietrze. Jak dziś. Jak we wtorek. Jak w niedzielę. Stan dzikiej radości i wiary. BO MOŻNA !

Powiedz sobie cztery razy, że nie potrafisz, a uwierzysz w to kłamstwo i będziesz w przekonaniu takim żył. Szkoda życia. Serio.

Wszystko można, co nie można, byle z lekka i z ostrożna - mawiał inny ktoś, nie pamiętam, czy mądry. W pewnym sensie jednak jest to prawda - w takim, że człowiek nie jest dupowato ograniczony na wieki wieków. Owszem, miewa ograniczenia i słabości, ale z wieloma można wygrać. Pod warunkiem, że się nie założy, że nic nie warto robić.

I jeszcze jedna kwestia: samemu na froncie jest trudno i warto otworzyć się na przyjęcie posiłków.

A ja mam farta. Do ludzi i nie tylko. Podpisuję sojusz ze Stwórcą. Wciąż i wciąż. I oby nie przestać.

Duużo dobra! - mawiała pełna pozytywności pani poniekąd od muzyki. :)

środa, 13 kwietnia 2011

opowiastka o szczęśliwym człowieku


Jest to krótka, nie nazbyt zabawna, ani też nie trącająca przeraźliwym patosem OPOWIASTKA O SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKU. Trochę pokręconym, często marudzącym. Takim, co to lubi spać, by potem sączyć kawę o poranku. Tym, co to łazi codziennie tam i z powrotem - zupełnie tak, jak robi to codziennie tysiące innych ludzi. Człowieku, który słabość ma do wulgaryzmów słownych i dobrej muzyki. Tym, którego zaległości z dziedziny kinematografii są wciąż ogromne, choć i wciąż uzupełniane. Istocie myślącej, która radość czerpie z patrzenia na dobre zdjęcia, z obcowania z ludźmi i z absurdalnych żartów. O tym, który wciąż zachwyca się Brandstaetterem i którego bardzo uderza punkt widzenia i sposób mówienia tegoż pana właśnie. O złośliwcu i bezczelu, który cieszy się, że jest tu, gdzie jest. Bo tu dobrze. Bo to jego. Bo stąd można pójść dalej. Osobniku, który jeszcze kilka dni temu najchętniej schowałby się pod podłogę, a teraz już wie, że nie należy w tym celu zrywać parkietu. Że w ogóle nie należy się chować. Bo i po co, kiedy jest się człowiekiem szczęśliwym? Kiedy się już wie, że szczęście nie jest stroną równania o wyniku "brak problemów i trosk". To coś tak dalece więcej, że nie sposób zawrzeć tego w pięciu słowach, pomiędzy wyjściem na zajęcia i wysączoną kawą, w piżamie, niemalże kwadrans przed opuszczeniem mieszkania.

niedziela, 10 kwietnia 2011

nie sadzawka w Hesebon


Tak. Dziś był bardzo dobry dzień. Rześki, radosny, spędzony z człowiekiem. (DZIĘKUJĘ!) I niebo takie, że naprawdę pod nim pięknie. Jasne, ciemne, zachmurzone i słoneczne równocześnie. I wiatr. I wolność.

Są takie momenty, które właśnie jak wiatr - zrywają się w człowieku nagle - trochę nie wiadomo skąd, kiedy czujesz, że żyjesz. Że nieważne wszystkie żale, smutki, cały ten balast, który każdy z nas przecież ma. Nieważne. NIEISTOTNE. Bo choćby nie wiem co - jestem człowiekiem wolnym i naprawdę dużo mogę, wbrew temu, co mi się najczęściej wydaje. . .

Siedzieć i biadolić możemy wszyscy razem, tylko po co? O wiele lepiej jest odetchnąć, popatrzeć sobie w niebo, zamknąć oczy i pójść z wiatrem. I cieszyć się. Bo jestem, bo żyję, a przecież wcale tak być nie musiało - zarówno świat, jak i Pan Bóg, cudownie by sobie beze mnie poradził. A jednak jestem tu! No, to czas na zachwyt, jaki bym nie był ! Czapki z głów! ;)

Niestety, nie każdy dostaje tę szansę. A problemy? Któż ich nie ma? Nie traktuj się zbyt poważnie. I popatrz na innych. I od razu jest prościej. No dobra... nie od razu. Prawda, że czasem trzeba się kilka dni gryźć i głowić, że czasem przy tym się źle sypia i jeść odechciewa. Ale długo tak nie warto zupełnie. Szkoda czasu, gdy każdy dzień może zachwycać, a nie ściągać w dół.

Tak - jutro albo za dni cztery humor usiądzie bezradnie na swoim zadku i znów się stwierdzi że jest do dupy. Ale dziś jest dziś. Niedzielne popołudnie w tym mieście jest dobre, a Podgórze urzekające.

I jest wdzięczność, bo samo z siebie nie bierze się nic. Omnis cellula e cellula. Omne vivum ex vivo.

* * *

Nie należy wciąż wierzyć tak samo, mój synu.
Codziennie należy wierzyć inaczej i mądrzej
I codziennie należy zmierzać do Boga
Inną drogą,
Tylko przez siebie samego odkrytą.
Albowiem wiara nie jest sadzawką w Hesebon,
Lecz Jordanem naszego nieustannego
stawania się.(...)

Roman Brandstaetter, KAZANIE SYNA GROMU