środa, 27 kwietnia 2011

bo trzeźwość i brak zeza to zdecydowanie za mało


To everything there is a season and a time to every purpose under heaven ...

from Ecclesiastes.

Bo tak jest, że żyjemy sezonami i niekoniecznie mam tu na myśli sto pięćdziesiąty piąty sezon tegoż, czy tamtegoż serialu. Już nasi prapradziadowie dostrzegali cykliczność żywota, to i nam by wypadało. ( I choć zwykło się myśleć, że przodkowie sprzed lat wielu oznaczają ciemnotę, często mam wrażenie, że bardziej ciemni są ówcześni światli ludzie. Ale to już rozważania na inny post...)

Wielkanocna wiosna również rządzi się swoimi prawami - słońcem i świergoleniem w zieleni, na przestrzeni pomiędzy mną, a lasem. Nie ma, jak wiocha. I choć bez strzech, to jednak moja własna!

Na niekorzyść człowieka uruchamia się również mechanizm poświątecznego lenistwa, choć chyba bez przesady, tak myślę. Inna rzecz, że nieskorość do poruszania kończynami w stronę pracy znajduje swe źródło również w stanie wahań pomiędzy okołoalergią, a okołoprzeziębieniem. A podmiot wciąż nie wie, w którą stronę odchylony jest mocniej, więc leży w łóżku, dla złudnego poczucia stabilności.

I słucha. I czyta.
Bo Możdżer, Danielsson i Fresco miłymi są w sferze dźwięku. Miłością Mojego Życia na płaszczyźnie literackiej stał się natomiast Szanowny Pan Brandstaetter, obdarzony przez Stwórcę nadzwyczajną intuicją i zdolnością malowania przy jej pomocy obrazów, które trafiają w sam środek podmiotu. Ba, w środek środka nawet. Tam, gdzie samemu na ogół trudno jest trafić, choć trzeźwym się jest i zeza nie ma.

Bo trzeźwość i brak zeza to zdecydowanie za mało, choć i to za mało jest przecież powodem do radości.

Za oknem dobry, ciepły świat rozwija się do życia, podczas gdy podmiot zwija się w łóżku, śniąc o zjawiskach co najmniej dziwacznych. I gdy odrzuci się wyobrażenia pełne niepokoju, zostaje obraz podróży i nocnych peronów. Rdzawych sprężyn przy ciężkich kołach, polerujących bezustannie szyny długie jak makaron. Sen tak wyraźny, że można obudzić się i nadal czuć zapach rozgrzanych torów. Zupełnie, jakby się było naprawdę nocą na progu do innej rzeczywistości. Majacząca lampka w sennej kasie biletowej i zlewający się z mrokiem konduktor, przepuszczający przez palce brak biletu krótkiego na dwie zaledwie stacje.

Proces przemieszczania jest dla podmiotu źródłem wiedzy, jakiej nie posiadłby nigdy siedząc na jednym tylko fragmencie rzeczywistości.

Dlatego wierzę, chociaż owa wiara,
Która dla innych jest ojczyzną ciszy,
Dla mnie jest jeszcze jedną
Burzą.
Dlatego wciąż od nowa szukam Cię i szukam,
Jakby Cię za mało było w tym wszystkim,
W czym Cię nieustannie widzę i czuję.

Roman Brandstaetter, Rachunek kamieni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz