niedziela, 21 listopada 2010

był Noe

Nie własna piżama w pingwiny, kot z ogonem nie z tej strony, czarne, ciepłe na wskroś ciasto, a rankiem kawałek świata pod roletą, mało czasu i alkoholowi panowie w tramwaju.

Trzeba być jak Noe - gość, co się czasem spinał... Taki frajer-nie frajer, myślisz - Ptyś Miętowy, ale jednak nie siedział bezczynnie. I wygrał.
Trudno tak. Pod prąd, wbrew, na przekór i z wiecznym mistrzostwem podejrzeń, że Ktoś Cię wystawia do wiatru, albo wprost pod deszcz - zimny i nieustający.

Myślę, że Noe miał ściśnięte gardło. I łzy w oczach też miał. I pewnie nawet klął jak szewc, choć przecież chodził boso. Może siadał wieczorem bezradny i smutny. Oparty plecami o drzewo, wbijał palce w ciepły piasek. Był słaby i nic nie rozumiał. Wstawał przed wschodem i tłukł młotkiem w gwoździe. Bardziej ze złości, niż z przekonania. Drwił sam z siebie. I ze strachu. Ryzykował. Bał się porażki. I wcale nie wiedział, czy robi dobrze, czy znów czegoś sobie nie uroił. Chciał uciec, ale dokąd ucieknie bosy, przerażony, słaby człowiek?

Aż któregoś dnia włożono mu w dłoń zieloną gałązkę. I znów nie rozumiał nic...


1 komentarz: