niedziela, 28 listopada 2010

o śniegu, domu, oszustwie, poziomach i człowieku, co Bożego Narodzenia nie lubi


i tym śniegiem się ośnieżyć

Autobus złapany. Ulubiony, z miejscem i ciepłem dla mnie. Do domu. Słit hołm. Boże, jakie to namacalne i prawdziwe! Spokój, cisza, gitara na zawołanie i najbezpieczniejszy na świecie kawałek podłogi - ten z własnym łóżkiem. Dużo dobra. A gdyby tak wpełznąć pod kołdrę po uszy i nie wychylać nosa do odwołania ?

Gdyby można...

Zima tutaj inna - niewielkomiejska, ani też nie krakowska. Moja. Spokojna i czysta. Śnieg pada konsekwentnie, warstwa po warstwie. Czasem lubię śnieg. Śnieg to oszust. Czasem lubię oszukiwać. A on jest mistrzem oszustwa. Trzeba uczyć się od mistrzów. Wypełnia całą przestrzeń, każdy jej skrawek, aż się człowiekowi zdaje, że zabiera bałagan i wszystko, co brzydkie i złe. Ładne, dobre, białe, łagodne. A doczekaj się tylko, kochanieńki, wiosny - brud wyłazi na wierzch - pomnożony wielokrotnie i jeszcze bardziej brudny. Ot, i koniec całego kantowania.

Już wiem, po co te wszystkie parszywe choinki, dzwoneczki, plastikowe mikołaje, żałosne reniferki, jemiołki i jedna tylko cholera wie, co tam jeszcze. Dla oszustwa. Ludzie są głupi. Wszyscy, więc i ja także. Ale choinek i mikołajków nie lubię, pomimo mojej ludzkiej głupoty. Więcej nawet: wszystkie choinki świata są nic nie warte. Z wyjątkiem tych z żywicą i pachnącym igliwiem. Splastikowaciał świat. Święta też. Może za wcześnie, może za późno, na pewno nie odkrywczo, ale powiem to: człowiek nie lubi Bożego Narodzenia. Gdyby lubiał, to by siedział przy żłóbku, jak osioł i może zmądrzałby wreszcie. A tak - zasypie się to to prezentami, bombkami, karpiami, uszkami, jemiołą, last Christmas, dzwoneczkami, przyklejonymi na potrzeby rodzinne uśmiechami i myśli, że ma święta.

Człowiek nie lubi Bożego Narodzenia, bo nie lubi wrażliwości. Takiej normalnej, potrzebnej, cennej, prawdziwej, nieoszukanej, nienaiwnej i niefrajerskiej.
Sam siebie się boi i tyle. Udawanie, że takie to wszystko słodkie, a równocześnie myśl, by prysnąć czem prędzej z tej szopki...

Mądrzę się.

A Bóg się zniża do ludzkiego poziomu...

Poziom.

Czasem czuję się, jak Mario - złap grzybka, urośnij, nadepnij na żółwia, bo inaczej cię zeżre, przeskocz przez wodę, znowu zmalałeś...






1 komentarz: