wtorek, 10 kwietnia 2012

pierwszym oddechem po

Dość mam już agresji. Zdawać by się mogło, że człowiek, który tyle niechęci, szyderstwa, pogardy i innych wybuchowych substancji nosi w sobie od dawna, jest już nań uodporniony. Jakoś nie. To nie działa jak szczepionka. Agresja wzajemna jest przykra i boli. Więc nie zajmujmy się nią. Bo u mnie wszystko dobrze, tylko jak patrzę na jeden z najbliższych mi światów, to nic, tylko wzdycham ciężko. Czasem słyszę, jak ktoś wzdycha ze mną i wtedy jest jakby kawałek ciężaru na sercu mniej. Płynie zrozumienie. 


Kolejne powstanie. Kolejne jak zawsze tak samo inne. Przemieszczamy się z Czasu Poszukiwania Wzruszeń w Czas Poszukiwania Uświadomień. Jak trudno nie myśleć o sobie i jak bardzo jest to przydatne. Piękna liturgia, boli mnie głowa. Piękna liturgia, nie mam już siły. Piękna liturgia, chce mi się spać. I Boskie Święta, nawet jeżeli kondycja moja tak do szpiku kości ludzka. 

Boże, zrób coś, bym mogła tam wejść. Domofon nie działa. No przecież nie rzucę w okno. No przecież  nie mogę stać pod drzwiami 40 minut i czekać na fortunny przypadek, jest już tak późno i tyle jeszcze trzeba zrobić. No przecież chcę...

I drzwi otwierają się od wewnątrz. Fortunnym przypadkiem?

Kiedy swoim wnętrzem wchodzisz w czyjeś wewnątrz, albo na odwrót - pozwalasz dostać się do swojego strzeżonego i zamkniętego na wszystkie spusty świata, to choć dalej jesteś w środku, rzec można - podwójnie zamknięty i ograniczony, sobą i kimś, horyzont ucieka ci sprzed oczu. Gdy nałożysz na siebie dwa światy z ich własnym, indywidualnym zagospodarowaniem przestrzeni, logicznie rzecz biorąc miejsca powinno być mniej, bo rzeczy jest więcej. I więcej odczuć, zdarzeń, pragnień, zjawisk, oczekiwań... Więc czemu rzeczywistość rośnie tak dziwnie, że nagle stajesz się jakimś słodkim-niesłodkim maleństwem na środku. Takim, co nie ogarnia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz