sobota, 14 kwietnia 2012

regnavit

Wiosną to nawet deszczowi wybaczyć można, że pada. Bo kiedy pada, to i pachnie. Zielenią i życiem. I jakaś namiastka dobra wychyla się z człowieka. Istnieje teoria, że ludzie są jak ziemia - nie zawsze urodziwi na pierwszy rzut oka, ale jednak żyźni. Tylko trzeba tego deszczu. I ciepła. I słońca. I będziem rosnąć bez końca, hej!


Dziś i jutro jest tak, jak w 2008 - Wielkanoc tydzień po Wielkanocy. A tych Świąt nigdy dość. Czasem zdarza się taka Wielka Sobota-Niedziela, że pomimo najradośniejszej liturgii całego Triduum, dół jest najgłębszy. Nie non-stop rzecz jasna, ale jednak. I myśli się nawet o saperce, żeby się w nim zakopać. Ponieważ jednak żadnej, najmarniejszej łopatki pod ręką nie ma, stoi się i patrzy i żyje dalej. Jakoś-śmakoś. I przychodzi wielkie zdumienie, gdy z dołu coś wyrasta. Prawdopodobnie kolejne drzewo, które poprzez proces wzrastania wyniesie cię do góry, pod samo słońce, i tak posiedzisz chwilę - dłuższą lub nie - na czubku korony, z której potem zlecisz i z głośnym hukiem obijesz sobie zadek o podłoże. Ale to nic. Póki co - drzewo rośnie. Jak ciasto - w oczach. Niczym dzieciak wkładasz palec do budzi i patrzysz z wytrzeszczonymi oczyma, jak z największego dołka wychyla się życie. Ładnie, aż klasnąć...



A więc dziś jest tak, jak kilka lat temu. I tego mi trochę brakuje - Wielkanocy po Wielkanocy, w drugim obrządku. Lwów wypełniony był słońcem, ciepłem i radością. Ludzie przez telefon komórkowy witali się słowami Chrystos woskres. I spędzali razem czas. Wieczorem chodziliśmy po cerkwiach - w każdej pachniało kadzidłem (uwielbiam !!). Nie wiem, jak głęboka, ale rozległa była na pewno. Radość! Wszędzie. Na każdej ulicy.






I jeszcze garstka Ormian 
strzegąca w Wielki Piątek 
smugi kadzidła pod Krzyżem 

...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz