niedziela, 13 października 2013

chce się żyć, chce się płakać - "dobrze jest"!...

Właściwie brak mi słów. Obejrzałam film, który poruszył, wstrząsnął mną do głębi. "Chce się żyć".... Historia chłopaka chorego na porażenie mózgowe, który dla "obiektywnych specjalistów" jest jak roślina, ewentualnie zwierzę ("mój pies też się ślini i jeszcze merda ogonem"...). Jednak wbrew sądom i brutalnemu zaszufladkowaniu, Mateusz (dorosły: Dawid Ogrodnik), rozumie, co się dookoła niego dzieje, samodzielnie myśli, bardzo mocno odczuwa rzeczywistość, marzy, pragnie i tylko (aż) nie potrafi tego zakomunikować innym. 

Dawno żaden film tak mną nie wstrząsnął. To nieprawda, że nie ma już dobrego, POLSKIEGO (sic!) kina. Gra aktorska na bardzo wysokim poziomie. Oczywiście porusza rola Mateusza, zarówno dorosłego, jak i dziecka (Kamil Tkacz). Mistrzostwo razy dwa. Bo wiele się trzeba nauczyć, by przekonująco pokazać osobę chorą.  Myślę, że pokory.

Wyszłam z kina zaryczana, ale nie dało się inaczej. Film mocno grający na emocjach, jednak bez tanich, tandetnych uderzeń. Bez bajkowych happy endów. To, co razem z aktorami dokonał pan Maciej Pieprzyca, a co wywarło na mnie chyba największe wrażenie, to pokazanie człowieka, który nie jest rzeczą, nie jest czymś, nie jest przedmiotem, jaki wrzuca się w "odpowiednią" dla niego szufladkę. Przeszywające na wskroś są momenty, w których widzimy, jak bardzo główny bohater cierpi i jak samotny jest w całym swoim bólu. Bo kiedy ja cierpię, to mogę o tym powiedzieć, mogę to wykrzyczeć, mogę chwycić za telefon i z kimś porozmawiać, podczas gdy osobie chorej, niezdolnej do komunikacji, pozostaje jęk i rzucanie się po podłodze. Reakcja na takie zachowanie przychodzi bardzo szybko, jednak w żaden sposób nie odpowiada na potrzeby, raczej powoduje jeszcze większy ból i pogłębia poczucie samotności...

Za jedną z piękniejszych scen uważam tę, w której chłopiec do późna w nocy czeka pod drzwiami mieszkania, na mającego powrócić ojca oraz drugą, w której uderza pięścią w stół, przed komisją mającą go sklasyfikować, wyrażając tym swój męski sprzeciw - tak, jak uczył go tata...

Co jeszcze pokazuje ten film? Chłód wielu "mądrych głów", orzekających o stopniu upośledzenia najpierw chłopca, później dorosłego mężczyzny. Spojrzenia specjalistów, członków komisji, oczy wyrażające dystans, nie dostrzegające tętniącego życiem człowieka, ale kogoś, jeżeli nie "coś", gorszego gatunku, drugiej kategorii, bez prawa do szczęścia, ciepła, czułości.

I tak siedzę w fotelu, i patrzę, i myślę - człowiek niepełnosprawny, żaden człowiek nie jest rzeczą i nie można go uprzedmiotawiać. Dlaczego miarą człowieczeństwa ma być moja sprawność, lub nie? Przecież to może się zmienić. Przecież człowiek na cokolwiek chory pragnie tego samego - troskliwej miłości. 

I myślę też - spójrz, jak ci jest dobrze - o wszystkim możesz powiedzieć, możesz sprzeciwić się temu, gdy inni cię ranią, albo nie respektują twoich praw. Możesz wyrazić siebie na tysiąc zrozumiałych dla otoczenia sposobów.

Jesteśmy tu między innymi po to, by mówić o pragnieniu szczęścia za tych, którzy sami nie mogą o tym powiedzieć, ale pragną go nie mniej, niż my. A ten film jest jednym z ich głosów. Warto go zobaczyć, warto go usłyszeć. 

Trochę więcej o filmie: tutaj.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz