piątek, 8 lipca 2011

tylko dla obłąkanych


(...) na każdym kroku aż do mdłości szczerzy do nas zęby świat ludzki i tak zwana kultura w swoim zakłamanym, prostackim i obłudnym blasku jarmarcznym, skoncentrowana i doprowadzona do szczytu obrzydliwości we własnym, chorym Ja (...)

* * *

Jest coś pięknego w tym zadowoleniu, w tej bezbolesności, w tych znośnych, przyczajonych dniach, kiedy ani ból, ani rozkosz nie mają odwagi krzyczeć, kiedy wszystko tylko szepcze i skrada się na palcach.


Powyższe, tak pierwsze, jak i drugie, w: Hermann Hesse, Wilk stepowy.


Hesse towarzyszem od nieco więcej, niż miesiąca. Krótkotrwały, acz owocny związek. Jak się okazało, zaznajamianie się z tym przełomowym pisarzem niemieckim ma charakter zupełnie niechronologiczny. Za mną Narcyz i Złotousty (wydany w 1930 roku), w trakcie, czyli wciąż przede mną - obłąkane notatki Harry'ego Hallera (Wilk stepowy, wyd. w 1927 roku).

Cóż rzec mogę? Póki co - dobrze się czyta. O Wilku... wiem wciąż niewiele, natomiast Narcyz... - chyba dosyć dawno nie zostałam tak wciągnięta przez literaturę. Może po prostu za mało czytam, a może wciągnęło nie tylko mnie. Jest szansa, że kiedyś szerzej wypowiem się na temat wrażeń, przemyśleń i emocji, jakie wywołała we mnie ta książka.

Tymczasem Haller.

Haller, intelektualista, trafia poza nawias swego środowiska i czasu, które naznaczone są rosnącym rozdarciem pomiędzy upadającą starą kulturą europejską a agresywną technokracją nowej ery o wyraźnie amerykańskich rysach.

w: Marek Zybura, POSŁOWIE (Wilk stepowy, Wrocław 1992).

Zastanawiam się, czy dziś istnieje jeszcze jakieś kulturowe "pomiędzy"? Wszakże żyjemy wszyscy w papce, w kolażu, może barwnym, może nawet ciekawym, ale chyba jarmarcznym, trącającym tandetą, w którym prawdziwe klejnociki usiłuje się zmieszać z koralikami pozbawionymi wartości, ścierając z nich przy tym cały blask. Nie ma porządku. Mega Chaos usiłuje się nazwać jednością, na tronie której chętnie widzi się królową tolerancję, spajającą w całość to, czego złączyć się po prostu nie da. Świat, w którym wszyscy mamy się zgadzać na wszystko (no, prawie), bo nie godzi się powiedzieć: nie, ja chcę pozostać sobą. Z całym szacunkiem dla innych.

Nie dążmy do podziałów. Nie budujmy murów i granic. Może jednak warto pozwolić, by pewne podziały dokonały się same, w sposób zupełnie naturalny? Przecież nie połączymy na powrót wszystkich kontynentów - czy to oznacza, że ja, jako Europejczyk nienawidzę Amerykanów, Australijczyków, czy Afrykańczyków? No zupełnie nie.

Wolę się uczyć od innych, niż przyjmować ich za swoje własne i siłą wciskać im moje jako dla nich najwłaściwsze. Nie chcę świata o konsystencji zupy, do której wrzucono wszystko z przekonaniem, że czekolada, kapusta i śledź będą razem świetnie smakować.

Nie chcę świata bez smaku, powodującego mdłości. Tak samo nie chcę wytarcia wartości, które najchętniej zamknięto by w piwnicy, jak wino, choć chyba nie po to, by dojrzały dla potomnych, ale by skutecznie zeżarły je szczury.

Jak chcesz być sobą, to pogódź się z myślą, że większości nie będzie się to podobało.

Hesse twórcą ożywczego fermentu. Dawno nic tak dobrze mi nie sfermentowało... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz