środa, 10 października 2012

coraz więcej milczenia

Kiedy zaczynasz rozumieć, że nikt cię naprawdę nie rozumie, rośnie liczba momentów, w których przestajesz się odzywać. Zwiększa się za to ilość milczenia. Nie na raz, ale ziarnko do ziarnka. Coraz częściej chcąc coś powiedzieć, albo napisać, dochodzisz do wniosku, że TO NIE MA SENSU. Jak bardzo zwarci i gotowi byliby inni, aby pojąć, co chcesz im przekazać - nie pojmą. Bo komunikacja międzyludzka jest mocno ograniczona. Bo nadawca i odbiorca wyżej zadka nie podskoczą. 
To rodzi niechęć. I bunt. I cholerne do głębi poczucie samotności. Poczucie samotności mimo obecności kochającej rodziny i naprawdę dobrych przyjaciół. Wydaje mi się, że ten rodzaj samotności jest w człowieku od zawsze. Od zawsze jest i od zawsze jest zapychany, bo to sprawa niełatwa. I tak "uszczelniaczem" mogą być inni ludzie, muzyka, internet, spanie, filmy, książki, praca oraz tysiące o wiele gorszych rzeczy, czy zjawisk. Byle odepchnąć gdzieś nieprzyjemny stan niepokoju. Zamazać. Oszukać się, że nie jest, jak jest. 

A błogosławiony jest moment, w którym człowiek się zgodzi ze swoim stanem faktycznym - wreszcie bez walki. Nie po to, żeby chwilę później się załamać. Raczej po to, żeby zobaczyć, że nawet najbliższy człowiek nie jest i nigdy nie będzie gwarancją na szczęście. A więc KTO? 

Tego się ciągle uczę. 
I wciąż nie jest to łatwe.  I nie sądzę, aby kiedykolwiek było. Poprzeczkę Ktoś wciąż mi podnosi i choć wiem, że tak trzeba i zaciskam zęby, bo trzeba, to wciąż jeszcze często myślę: pieprzona poprzeczka... Równocześnie zaś wiem, że Ten, do Kogo poprzeczka należy, do Tego należę i ja. I ta myśl jest pokrzepieniem. Bo nie należę jak przedmiot. Należę jak ten, kogo się kocha najbardziej na świecie. Należę z godnością, choć tak czasem trudno się na tę godność zgodzić...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz