niedziela, 7 października 2012

proza życia i nie wierszem

Z rzeczy najbardziej prozaicznych: znowu wykipiałam zupę. Poza tym nudzi mi się już to cowieczorne 37,5 oraz różnorakie doń gadżety. Dodatki. Urozmaicenia. Niedzielnym jest kaszel i na razie jeszcze niewielki ból gardła. Trzeba pójść do biblioteki, przesiąść się wreszcie na rower i takie tam, tymczasem najwygodniej mi w łóżku i wyjątkowo mam wrażenie, że jest to całkowicie usprawiedliwione i że w chwili obecnej wręcz wskazana jest ucieczka w stan błogiego leżakowania. Swoją drogą dobrze jest móc wrócić z niedzielnej Mszy Św., wskoczyć w piżamę i ulokować pod cieplutką kołderką. W tle muzyka (wróciła Asta), za oknem dość intensywny deszcz i wcale ci to nie przeszkadza, że szaro-buro i ponuro. Bo wcale nie jest depresyjne. Leżysz i patrzysz, jak gęsto kapie. I masz się dobrze w tym swoim kącie.
Lecz błogostany nie trwają wiecznie. Od takiego leżenia zaraz sobie coś człowiek przypomni, że powinien sprawdzić to i śmo, żeby jutro móc załatwić coś tam coś tam... 

 
To tyle prozy. Teraz nie będzie wierszem, ale trochę zmieniam temat na jeden z kategorii radosne wnioski i spostrzeżenia. Otóż w pewien sposób zachwyca, a także zadziwia mnie to, kiedy widzę, jak współpracują ze sobą ludzie całkiem odmienni. Inne temperamenty, poczucia humoru, ścieżki rozumowania, słowem ludzie bardzo RÓŻNI.  Obserwuję ostatnio ludzi chyba bardziej, a w każdym razie inaczej, niż dotąd. Szukając w nich raczej inspiracji, zamiast tego, w czym są lepsi lub gorsi, zakładając, że są po prostu inni. I takie patrzenie, muszę przyznać, bardzo dużo daje. Bo zupełnie nie wiem, po co komu kalki, szablony, wzorce, modele. Everyone is so much sophisticated. I tyle. Każdy jeden przedstawiciel homo sapiens jest niepowtarzalny i całkowicie niepodrabialny. Więc po co podrabiać kogokolwiek? Mam swoje wyjątkowe wady i swoje wyjątkowe zalety. Bo jestem wyjątkowy. Mam nad czym pracować i z czego się cieszyć. Mam swoje podwórko. I tego się trzymajmy. A jeśli już zerkać na podwórka innych, to tylko po to, żeby coś od nich zaczerpnąć. Coś. Element, ale nigdy całą kompozycję. I zaczerpnąć, a nie ukraść.


Im więcej obserwuję, tym więcej rozumiem, a równocześnie wciąż przybywa rzeczy, które mnie zaskakują. Żeby było zabawniej, zaskakują rzeczy najdrobniejsze. Takie spostrzeżenia-fistaszki. Oczywistości niemalże.


I wydaje mi się, że człowiek poznaje siebie przez całe życie. Przekonuje, jaki jest, jak bardzo jest zdolny do tego, co od zawsze traktował jako niemożliwość. Dotyczy to tak rzeczy dobrych, jak i złych, co pokazuje, że bardzo jesteśmy giętcy, zmienni, niestali, niewiele o sobie wiemy, albo niewiele chcemy wiedzieć. Równocześnie zauważyć można, ile zależy od nas samych. Nie potrafię tego wyrazić procentowo, ale ogólnie mogę powiedzieć, że naprawdę dużo.


Autopoznawanie jest rzeczą niełatwą. Prędzej, czy później przychodzi rozczarowanie. Takie gorzkie ziarnko, mniejsze lub większe, które trzeba przegryźć i posmakować, choćby po to, żeby nie zemdliła cię nadmierna słodycz własna. Można to nazwać inaczej – w którymś momencie obijesz sobie zadek. To pewne. Potem już wszystko zaczyna się zmieniać – obijasz swą dupkę coraz częściej, ale też i coraz mniej traumatycznie, mając w sobie iście dziecięcą zdolność niezważania na wszystkie kontakty z gruntem. Ot, dostałeś rower, więc jedziesz, jak potrafisz... Do przodu.


I właśnie tego nie można robić – porównywać, jak jeździ Kasia, Krzysiu i Michałek. Każdy ma swój rowerek, swoje tempo, własną trasę i możliwości oraz indywidualną technikę i to się liczy! :D


I jeszcze jedno: inni są człowiekowi jednocześnie bardziej i mniej potrzebni, niż sam przypuszcza. Oczywiście brzmi to sprzecznie, ale z moich doświadczeń wynika, że jestem zarazem bardziej samodzielny i bardziej zależny, niż myślę.

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz