piątek, 26 kwietnia 2013

huśtawkę i serwis do kawy

Nie ważne, jak długo się idzie, ważne jest tylko, którędy. Osobiście od ruchliwej ulicy wolę szlak spacerów, rolkowiczów, rowerzystów i mam z dziećmi, okupujących okoliczne place zabaw. A potem Wyspiańskiego, z tymi domami, jak z marzenia i jak z opowieści o przedwojennych bogaczach - takich, co to weekendy spędzali w Zakopanem, albo i dalej, z własną służbą. Podróżowali koleją, w wagonach ciągniętych przez parowozy i nosili kapelusze, a pod ręką mieli zawsze eleganckie papierośnice. A żony ich - futra i skłonność do filuternego mrugania powiekami. W salonie stał dumny fortepian, a w gabinecie, na półkach biblioteczki, piętrzyły się książki, z zuchwałością Wieży Babel. O medycynie i po francusku. Spiżarnie zaś pełne były konfitur domowej roboty i wina... Domy aktualnie przyciągające wzrok potężnymi murami i kwitnącą pod ich oknami magnolią i forsycją. Domy pachnące dostojnością, o których myślisz: tu mógłbym mieszkać. Tu miałbym dla siebie wystarczająco dużo przestrzeni. Tu mógłbym się chować sam przed sobą w setkach miejsc i zakamarków, o wiele dalej, niż tylko pod kołdrą. Tu mógłbym żyć. Ale... nie zimą, kiedy grube i stare mury bywają siedliskiem niedającego się wypędzić chłodu. Tu mógłbym mieć ogród i ławkę, winorośl, huśtawkę, stół i serwis do kawy. Tu mógłbym jeść wytworne śniadania, mógłbym być nawet angielską królową i nawet kimkolwiek innym i nawet nikim prawie, to zupełnie nieważne, byleby tylko mieć możliwość nieustannie wystawiać twarz do słońca i słuchać śpiewu ptaków. Tu mógłbym umrzeć... Być może - tego nigdy się nie wie na pewno. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz