niedziela, 28 kwietnia 2013

With grace in your heart and flowers in your hair

Muzyka wypełzła na ulice już całkowicie i bezpardonowo i kwitnie wszędzie, jak drzewa i krzewy - na jedno, wspólne trzy-cztery - forsycja, magnolia i wszelkiej maści owocowe. 

Idąc do mijam ludzi siedzących na ławce, w spacerowej części tej dzielnicy. Siedzących dwoje, z dwiema gitarami. Nawet nie ważne, jak bardzo nastrojonymi, czy też nie. Idąc z, z myślami o tym, że jednak jest mi zimno i zjadłabym już coś dobrego, zatrzymują mnie rytmy, gromadzące małe stadko ludzi pod Bagatelą. Tym razem jest już troszkę bardziej wybrednie - poza instrumentem od rytmów jest i gitara, i skrzypce, i jeszcze coś. I kilku młodych osobników płci męskiej. Podobno (mniej-więcej) autochtoni (tak ktoś mi domniemał), jednak ja ich nie znam. Grają całkiem przyjemnie, całkiem skocznie i całkiem zachęcają mnie, by przystanąć, posłuchać i zrobić zdjęć parę. I tak oto wracam jeszcze później, wcale nie jest mi cieplej i apetyt też nie mniejszy, ale jakoś tak skoczniej się idzie. Też, choć nie tylko dlatego i może nawet nie przede wszystkim. 

I myślę, że trudno, szalenie trudno byłoby żyć bez muzyki, bez dźwięków, bez tego, co gdy raz zagra, to potem długo jeszcze brzmi w człowieku. Nie... nie dałoby się żyć bez muzyki. Ludzie wyłażą na ulice, by śpiewać, by grać, bo tego nie da się powstrzymać. Jeśli nie śpiewasz przed tym, czy innym teatrem, na jakimś placu, czy skwerze, to robisz to pod prysznicem, lub kiedy sprzątasz. Tego nie można powstrzymać.

A akcentem końcowym niech będzie to, co bardzo, bardzo, bardzo... zdecydowanie więcej, niż lubię. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz