sobota, 27 kwietnia 2013

zakazane piosenki

Panów z The Gułag Orkiestry można spotkać to tu, to tam. W centrum ścisłym i nieścisłym, na ulicach i osiedlach. Ilekroć ich (najpierw) słyszę, (później) widzę - dają mi kupę frajdy. Dosłownie kupę - nie bójmy się użyć tego słowa. Panów jest czterech, może pięciu, nie pamiętam. Chodzą ze swoim dętym ustrojstwem, wystają pod oknami i nie tylko i grają, grają, grają. Być może komuś na nerwach, nie wnikam, ale ostatnio widziałam ich w bezruchu pełnym niemocy, stojących obok funkcjonariusza straży miejskiej. Ja tam ich szczerze lubię, pewnie dlatego, że te ich metalowe rytmy tchną radością i życiem.

Dziś po południu otwieram okno i - dla odmiany - ktoś zaiwania na harmoszce. No i nie było siły, by nie przypomniał mi się fragment z "Dnia Świra", choć, podobnie jak przy The Gułag Orkiestrze, myśli na skutek płynących na zewnątrz dźwięków złagodniały i na chwilę przestały drapać. Niektórzy nawet przycupnęli na balkonach i coś owemu grajkowi zeń zrzucali, prawdopodobnie drobniaki. 

Ot, wiek XXI, myślałby kto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz