poniedziałek, 1 lutego 2010

o zachciankach

Biegam, krzyczę i zerkam na zegarek. Zawsze tak jest, kiedy się śpieszę. Teologia apofatyczna dziś przyniosła mi całkiem niezłą ocenę z egzaminu. Lubię trafiać w zagadnienia. :)

Poniedziałek nieco senny (poniedziałki tak mają) i nic chyba nie pomoże opróżniony kubek mocnej, ciepłej, mlecznej kawy. Ku jej czci stworzę kiedyś hymn pochwalny, choć może nie powinno się gloryfikować nałogów... ;) Ja tam jednak moje kofeinowe uzależnienie bardzo lubię. Wielce prawdopodobne, że jestem najzwyklejszym w świecie niedociśnieniowcem i stąd ta sympatia. Kawa rano, kawa po południu i dzień nabiera smaku.

Przyglądam się bacznie mojemu sesyjnemu funkcjonowaniu i po cichu myślę, że cały ten egzaminacyjny proces można przyrównać do... ciąży. Porównanie to czynię na wpół teoretycznie, wysnuwając wnioski z historii tych, którzy błogosławiony stan mają już za sobą. Skąd ta myśl? Ano stąd, że sesja wzmaga mój apetyt na rozmaite zachcianki. Jedną z nich było pochłonięcie soku z cytryny (ciąża - ochota na kwaśne). Analogii jest jednak więcej - ot, choćby to, że chciałoby się pospać długo i wygodnie, a tu za człowiekiem chodzi permanentnie uczucie zmęczenia. No i przede wszystkim - każdy czeka na finał, na efekt, na tzw szczęśliwe rozwiązanie. Na szczęście jednak stan sesyjnej niepewności i oczekiwania nie trwa dziewięć okrągłych miesięcy... :) A najważniejsza różnica między obydwoma stanami polega na odczuwaniu radości - żadna piątka z najgorszego egzaminu nie da ci tyle szczęścia, co upragniony potomek... :)

Powyższa analiza porównawcza niestety nie odnosi się do panów... Cóż, dokonałam niewinnej dyskryminacji.

Prócz wzmożonej chęci na czekoladę i większej częstotliwości kursów do kuchni, w celu zrobienia kolejnej herbaty, naszła mnie wczoraj chęć niecodzienna. W kwestiach komfortowego wypoczynku więcej mam chyba z minimalisty, wystarczy ciepłe łóżeczko, trochę spokoju i już się regeneruję. Niemniej dzień wczytywania się w tajniki teologii katafatycznej i apofatycznej zaowocował bólem głowy i ogólnym zmęczeniem. Z tego wszystkiego zapragnęło mi się skorzystania z kojących właściwości wody. Przed oczami stanęło burżujskie dżakuzi, w którym można odprężać się do woli, sącząc z wolna lekko procentowy trunek. Do tego w tle subtelna muzyczka i już jesteś gotwy powiedzieć: "chwilo, trwaj wiecznie!"...
Otwierasz oczy - wizja pryska i już wiesz, że wystarczyć musi gorący prysznic z poziomkowo-żurawionowym płynem do kąpieli. Życie...

:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz