piątek, 13 maja 2011

wygrzebane


Cienie ludzi przyjaźnie przemykały pomiędzy murami. Świat był już ciepły, rozgrzany, gotowy... A był to czas bosych stóp, człapiących parami w różnych rytmach. I krzyków. Chlupania wody i pisku ptaków. Dni światła, zieleni i zapachów kwiecia. Zaglądałem w wystawy, by przekonać się, jaki jestem. Odwróciłem wzrok od szkła i myśli, że chyba jednak nie taki - zobaczyłem człowieka bez dłoni... Był może speszony, a może tylko mi się zdawało. Ukrył rękę za plecami, ukryłem więc i ja - swoje spojrzenie pełne zdumienia.

(...)

Widziałem, jak ludzie się uśmiechają. Robiłem to samo. Nocą rześkość powietrza wpełzała do kuchni, w której zbierałem myśli i radość. Ponad dachami unosiło się wszystko. Cała Esencja Istnienia. Cicho i bardzo spokojnie. Pragnąłem usiąść na parapecie i śpiewać hymny. Nie miałem parapetu.

(...)

Ni z tego ni z owego, choć wszystko pachniało w ten sam sposób, co wczoraj, poczułem samotność. Bardzo szybko pojawiła się też chęć odepchnięcia jej maksymalnie daleko, mocno i zdecydowanie. Jak huśtawkę, o której dobrze wiem, że wróci i łupnie potężnie w głowę. Postanowiłem więc na huśtawkę siąść... Tym razem bez entuzjazmu i troski o resztę.

(...)

I jutro znów będzie pachnieć, jak dziś. I jak wczoraj. Rozlanym światłem. Przestanę czytać wczorajsze gazety.

1 komentarz: