czwartek, 14 lutego 2013

niewidomy nie równa się ślepy

Właściwie to nie jest ani prosto, ani lekko, ani łatwo, ani przyjemnie, ani nawet jedno z tych wszystkich "ań". Tyle, że jestem, więc myślę. Wnioski wyciągają się same, jak zapałki, albo wypadają, jak włosy przy szczotkowaniu. Albo jak wszystko, co tylko może wypaść z wypchanej po brzegi szafy. Chce się chociaż wiosny, chociaż słońca, chociaż światła, chociaż namiastki życia na chociaż chwilę, okazji, by złapać oddech, dotlenić mózg, odpocząć, a nie tylko spać. Dzień jest już dłuższy, czego prawie nie zauważam, jeżeli nie ma w nim słońca. Jest zimno i wilgotno, od czego pobolewa głowa i sztywnieją i tak już sztywne kości. 


 To jedno. A drugie, to że od jakiegoś czasu zwracam większą chyba, niż kiedyś, uwagę na ludzi niewidomych. Albo jest ich więcej, albo częściej na nich trafiam, albo wyostrzył mi się wzrok. I muszę przyznać, że radość, jaką w nich widzę, jest dla mnie pewnego rodzaju pokrzepieniem. I nie popadajmy w skrajności - nie zazdroszczę im. Z drugiej strony jednak nie czuję względem nich politowania, bo doświadczenie uczy mnie, że to są ludzie silni. Pewnie silni tak, jak wszyscy ludzie są silni - jedni bardziej, inni mniej, inni wcale i pewnie każdy ma dobre i złe chwile w życiu. I wiem, że w wielu kwestiach nie jest im łatwo. Ale - co jest dziwne - kiedy patrzę na człowieka niewidomego, dostrzegam w nim jakiś rodzaj światła i radości nieobecnej u innych. Może to pozór, a może tak właśnie jest, może jest coś w tym. 

Dziś natomiast (a ściślej to już wczoraj) jeden niewidomy człowiek był przyczyną tego, że mogłam się uśmiechnąć. Szczerze i tym rodzajem uśmiechu, który lubię najbardziej i który daje uśmiechającemu się najwięcej radości. Tramwaj, lekko po południu, dużo ludzi. Na jednym z przystanków wchodzi do pojazdu mężczyzna i zajmuje miejsce stojące przy drzwiach. (Ja stoję obok). Tramwaj rusza, jedziemy w bliżej określonym kierunku i nagle ów mężczyzna po prostu, zwyczajnie, głośno kicha. Ot, siła wyższa, nie powstrzymasz... Choć przeczytałam gdzieś, że kiedy zbiera się na kichanie, a kichnąć się bardzo nie chce, należy wówczas potrzeć kilkakrotnie nos i ochota przechodzi. I faktycznie - u mnie to na ogół działa. Niemniej on się nie powstrzymał i głośno, acz kulturalnie kichnął. Podejrzewam, że nikomu, a na pewno nie mnie, nawet przez myśl nie przemknęło, aby jakkolwiek na to zareagować. Obok, trochę przed kichającym człowiekiem siedzi niewidomy mężczyzna, (ja stoję pomiędzy nimi dwoma), który na dźwięk konkretnego kichnięcia reaguje głośnym i zdecydowanym "na zdrowie", na co (nie wiem na ile zdziwiony) kichający pan odpowiedział prawie tak samo słyszalnym "dziękuję". Taka, rzec by można, bzdura. Bzdura, jak tysiąc innych bzdur. Nic nie kosztujące "na zdrowie" rzucone szczerze i otwarcie i - co dało się słyszeć - nie na odczepnego, w stronę całkiem obcego człowieka, we wspólnym tramwaju. Lekko i bez skrępowania. 

I myślę, jak bardzo człowiek potrzebuje takich zwykłych gestów życzliwości, uśmiechów bez drwiny, "dziękuję", albo przepuszczenia w drzwiach. Takiej otwartej furtki czyjegoś ogródka. Bo (choć środowisko, w którym żyję, jest inne, za co można tylko błogosławić Boga) żyjemy w czasach otępienia. Moja chata z kraju... więc co mi tam inni. I nawet to rozumiem, bo nawet podobnie działam. Może ludzie są zmęczeni - sobą i sobą nawzajem. I rozumiem, że w takich tramwajach nie chce się ani gadać, ani słuchać czyjegoś paplania. Mnie też się nie chce. Rozumiem wszystkie słuchawki na uszach, książki, czy zwyczajne tępe i zmęczone spojrzenia, wlepione martwo w brudne szyby. A jednak tak bardzo ucieszył mnie ten "tak nic nie znaczący" incydent. 

A ludzie niewidomi... Ludzie niewidomi uśmiechają się inaczej, wnoszą swoim uśmiechem coś więcej, nie potrafię tego dokładnie wyjaśnić. 

I niewidomy nie równa się ślepy. To dwie różne rzeczy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz