sobota, 8 maja 2010

odrobina mistyki

Ni z tego, ni z owego, spadają na mnie slajdy. Małe obrazki z lat już odległych. Bardzo jasne, wręcz prześwietlone, ale wciąż niezwykle intensywne. Podejrzewam, że pobudzane są zapachem, czasem światłem.

Dziś zanurzyłam nos w bzie, jak co roku z resztą. Nie pamiętam, kiedy tego nie robiłam.
Bo obok schodów wielki krzak bzu. Kiści kwiatków, które wdzierają się wewnątrz ciała i duszy wraz z całym światem wiosennym. Na schodach siadał dziadek z kubkiem kawy i kawałkiem ciepłego sernika...
A ja, choć nie mogłam dosięgnąć bzu, wchłaniałam jego treść całym sobą. I przebiegałam po schodach w górę i w dół. Wiele razy.

To były dni z bardzo długimi wieczorami, którymi można było się napawać do woli, czyli aż do zachodu słońca, bo przecież kiedyś chodziło się spać trochę wcześniej.

Po słońcu można było biegać non stop, szaleńczo, z dziką radością. Biegało się do szklarni, albo zrywać czereśnie, czasem zwyczajnie i bez sensu - gdzie popadło.

A każdy dzień był wielkim przeżyciem mistycznym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz