poniedziałek, 21 lutego 2011

f jak francuski, fortepian, flażolet i farmazony.


Czasem istota ludzka w swym jestestwie osiąga graniczną postać, jaką jest bycie jednym wielkim demotywatorem. Szczytowy fedupping. (Od angielskiego be fed up with something = mieć /czegoś/ dosyć). Maruderstwo jest złe, więc istocie tej jest później wstyd. (A wstyd - jak kac - może zniechęcić do dalszych poczynań o charakterze wstydotwórczym, ale może też zostać przez tego czy innego homo sapiensa dość szybko zapomniany, lub zignorowany. Wszystko zależy).

Zależy-leży-leżenie-nieleżenie-wstawanie-niewyspanie.
Pociesza, że dzień wyraźnie rozciągnął swe granice w czasie i ranki zdecydowanie wpychają się już w noc. A więc wiosna kiedyś nadejdzie !

Lubię bawić się w analizę. Słuchać muzyki i wyłączać z danego utworu ścieżki poszczególnych instrumentów, skupiając się na jednym - tak, jakby całej harmonizującej reszty nie było. Przyjemne, czasem zaskakujące, na ogół uświadamiające. Są chwile, kiedy trzeba chyba tak zrobić ze sobą - wyciszyć na moment wszystko dookoła, by przekonać się, jakie dźwięki się wydaje, jak to się ma do reszty, czy aby nie trąca fałszem i wreszcie - na czym polega moja rola w całej tej zintegrowanej masie odgłosów.

Mam w sobie coś na kształt pragnienia bycia dziewiętnastowieczną panienką z dobrego domu. Uściślając: chciałoby się znać dobrze język francuski i równie dobrze grać na fortepianie. I na tym koniec sentymentów, bo nie byłabym w stanie ani na chwilę zamienić się w cnotliwą kobiecinkę, która nigdy nie trzaska drzwiami, nie przeklina, rumieni się przy każdym spotkaniu z wszelakim osobnikiem płci przeciwnej, gdyż tak nauczyły ją dziesiątki mądrych cioteczek, jest grzeczna, ułożona i wykastrowana w sferze własnego charakteru i indywidualności szeroko rozumianej.

Jak dobrze, że jestem, gdzie jestem.

Jeszcze jeden dzień białego, mlecznego, drażniącego światła, a pochłoną mnie mdłości.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz