sobota, 26 lutego 2011

ołowianość, postsowieckość, mroźność


Moving to another place. Acziu. Bo przecież czasem dobrze jest wyruszyć gdzieś.

Zimno tutaj, a tam zimno niewyobrażalnie. Sztywnieją palce, nogi, odmarza mózg, że o innych częściach ciała nie wspomnę. Kierunek: suburbs of Kaunas, ku zdziwieniu miejscowych nieszczęśników, stojących jak i ja o piątej rano na przystanku. Ludzie osaczeni dwudziestostopniowym mrozem. Ale przyjaźni mimo to. Trolejbus za trolejbusem, a ty czekasz na swoje sto pięć...

Słońce dzień w dzień i gorąca herbata. Jednorazowe dogrzewanie się winem. Zioła do wina rozpoznane po jednym, acz treściwym słowie na opakowaniu. Reszta treści dowąchana trafnie. Mróz trzyma. Kilka metrów się przejdzie i w sklep, albo w kawiarnię. Takie uciekanie.

Kościoły. Co kilka metrów. I w Wilnie i w Kownie. Msza święta po litewsku. Energiczny, przygarbiony ksiądz staruszek, mnóstwo ludzi w wieku dalej niż średnim i odtwarzanie tekstu z pamięci. Za wyjątkiem amen i alleluja, bo to się rozumie.

Stotale sustokis... Ja tego zapamiętać nie mogę, więc łamię coś surżykiem - rosyjsko-ukraińskim tworem językowym. Ludzie wspaniałomyślnie rozumieją, odpowiadają i w ogóle życzliwi są. Dziękuję po litewsku i do widzenia uczę się także, bo to miło mówić do kogoś w najbliższy mu sposób. Tak z szacunkiem. Godnie.

Dobrze jest ruszyć. Pofatygować się na dworzec, znaleźć swój autobus, dać się pokołysać drugoklasowym wagonom sennych pociągów. Połazić po ulicach obco-swojskich, choć mróz srogi i ciężko jakoś. Wieczory dobre, przegadane w ciepłej kuchni. I postsowieckie tapety na ścianach. I nawet zabawnie. I miło. I dobrze tak się oderwać, jak wspomniane obklejki ścienne. Postsowieckie oczywiście.

I dobrze też wrócić, choć widzi się, że wewnętrzna ołowianość niezależna jest od miejsca. Może od zimna? A może autonomiczna zupełnie, po prostu jest?

Każde tutaj i każde tam jest po coś. Wszystko się okaże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz