środa, 16 lutego 2011

The King's Speech


Wynurzenia walentynkowe zaowocowały dziennym opóźnieniem i tak oto dzisiaj wracam do wczoraj. Taka mała retrospekcja dla potrzeb własnych.

Dzień będący przestrzenią zawieszoną pomiędzy dobrą, sensowną książką i wspaniałym filmem, uznaję za udany.
Chyba już nikomu nie trzeba mówić, jak bardzo The King's Speech godzien jest zobaczenia. Zachwyciłam się ! Fabuła ciekawa, człowiek nie doświadcza ani jednego momentu, w którym chciałby spojrzeć na zegarek, by przekonać się, ile do końca. Po prostu siedzisz i zamieniasz się w uważnego obserwatora i czekasz, co dalej, co dalej... i tak przez całe dwie godziny. W międzyczasie wybuchasz szczerym i naprawdę niewymuszonym śmiechem (to nic, że razem ze znajomymi, jesteście drugim - obok ekranu - obiektem przyciągającym uwagę...). Nie brak również wzruszenia, kiedy główny bohater stoi bezradny, z zaciśniętym gardłem, a ty myślisz, ile razy sam tak miałeś, jeżeli nie w związku z procesem mówienia, to w odniesieniu do innej, przerastającej cię sytuacji...

Czyli można! Można przełamać to, co najbardziej człowieka zaciska, paraliżuje, usztywnia i czyni niezdolnego do bycia sobą w pełni. Potrzeba samozaparcia, zbagatelizowania granicy obciachu (któż nigdy nie bywa obciachowy?) i zaufania. No i przyjaciela z prawdziwego zdarzenia.

I tak sobie myślę - ilu jest takich ludzi? Szalenie mądrych, wrażliwych, wartościowych, inteligentnych, mających marzenia i cały swój bogaty i ciekawy świat. A równocześnie zaszczutych, zakleszczonych, wewnętrznie sparaliżowanych, niezdolnych do życia, niezadowolonych i zrezygnowanych, ponieważ nie mogą sprostać oczekiwaniom. Ciągle słyszących nad sobą wrzask: "wyduś to z siebie"!

Urzekła mnie również postać żony króla - kobiety roztropnej, rozsądnej, a równocześnie szalenie kochającej. Mądra miłość i nieustanne wsparcie.

A logopeda Lionel? Wart uwagi. Dlaczego? Ponieważ jest dowodem na to, że kiedy nie spełniają się marzenia, świat się nie zawala. Człowiek pragnie być aktorem, a zostaje logopedą. Katastrofa. Pozornie. Nawet najlepszemu aktorowi może się bowiem nie przytrafić okazja do występu przed królem. Może gdyby był tym, kim chciał być, nigdy nie stanąłby przed władcą, nie mówiąc już o tym, że nie zostałby jego przyjacielem.

Czy w życiu często tak się nie zdarza? Może zamiast walczyć z sobą, jako z człowiekiem niespełnionym, warto dostrzec to coś, co się niewątpliwie ma. A wtedy zjawia się Król i zostajecie przyjaciółmi. Jakie to proste!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz