poniedziałek, 1 maja 2017

Łukasz z Kleofasem

Nie do wiary, jak bardzo Ewangelia może nabrać kształtów...

Kiedyś, dawno temu, jedną z radości każdych Świąt Bożego Narodzenia była szopka. Taka do ustawienia pod choinką, albo na meblach. Postacie wycięte z tektury, papieru, według wzoru. Gotowe szablony, jednak to ode mnie zależało, jak zostaną ustawione, kto będzie bardziej z przodu, kto w tyle, lub z boku. Ale mimo dobrej zabawy, bez dokonanej w wyobraźni wariacji na temat, cała scena była jednak martwa i płaska.

Trochę jak z niektórymi fragmentami Ewangelii, czytanymi po Zmartwychwstaniu, które dopiero od niedawna nabierają kształtów. Była już Maria Magdalena i jej spotkanie z Chrystusem - scena, o której myślę, że pomiędzy słowami zawierały się jeszcze nieuchwytne dziś dla nas spojrzenia i gesty. (Kiedy się kogoś kocha, naprawdę patrzy się nań inaczej i mam skłonność do tego, by być ciekawym właśnie tych spojrzeń. Tego patrzenia Jego na nią, i jej na Niego. I mogę się domyślać i podejrzewać, że częściowo może wiem... I mogę się też mylić.) Tomasz, którego nazwałabym nie tyle "niewiernym", co "niedowierzającym". Dziś wiemy, więc łatwo ulegać pokusie, że przecież powinien był uwierzyć na słowo... Osobiście zrobiłabym to samo, co on - żądałabym dowodu, jestem prawie pewna. Łukasz i Kleofas... Kurtyna!

Do niedawna chyba jedna z najbardziej płaskich perykop... Idą - no, dobra. Smutno im - no, okej. Pojawia się Jezus i mówi do nich coś o Pismach, a potem Łamanie Chleba - przepraszam, ale... Banał? I jaki z tego morał dla mnie? 
Dziś, kiedy słucham tego samego, odnoszę wrażenie (jak od kilku lat z Marią Magdaleną), że wiem, co czuli i wiem, jak się czuli. Przestali być obcy i płascy. 

I co dalej? Czekam na taki moment, kiedy słysząc Ewangelię poznam, co czuł Chrystus i jak się czuł. Kiedy przestanie być Obcy... 

* * *
"I wszedłem do miasta
Przez krew Chrystusa jak przez drzwi otwarte".
/Roman Brandstaetter, Spotkanie w Emaus (fragment)