środa, 30 października 2013

Szanowni Państwo

Szanowni Państwo,

mam zaszczyt przedstawić i zaszczyt zaprosić:

http://opowiastkiukrainskie.blogspot.com/


wtorek, 29 października 2013

levele

Mówi się, że niektóre książki można czytać na kilku płaszczyznach. Że są takie dla dorosłych i dla dzieci równocześnie - każda grupa odbiorców znajdzie w nich sens dla siebie. To samo doświadczenie, ale nie takie samo. Ten sam obraz - inne myśli, inne spostrzeżenia.

I - tadam! - widzisz, czujesz, myślisz - to już było. Trochę inne, trochę na innej płaszczyźnie, ale to, właśnie to, nie inaczej, miało już miejsce. Niektóre "comebacki" zdają się być pewnym nietaktem, figlem, prztyczkiem w nos. (Pytanie tylko, kto prztyka, bo trudno się już połapać). I trudno wymyślić na poczekaniu mądrą odpowiedź, czemu one służą. I czujesz się jak naukowiec, który dostał raz jeszcze pod mikroskop ten sam obiekt, by go bardziej wnikliwie przebadać. By poznać istotę, okoliczności, sens, cel, z czym to się je i czy to w ogóle jadalne... Bo może w międzyczasie rozwinęła się nauka i metody badawcze. I może już więcej wiadomo, co przynosi nadzieję na nowe wnioski, być może dokądś wiodące. Bo tutaj już byłem. To już widziałem. Ale byłem nie taki, jak teraz i patrzyłem inaczej. I nie widziałem wielu rzeczy. 

Niezaliczony Level. Znów do przejścia...

I nadal można utrzymywać, że życie jest zabawne, choć czasem ta jego cecha bywa nieco problematyczna.

poniedziałek, 28 października 2013

róg obfitości

Czasem ktoś zapyta, czy nie jest mi pusto. 
Zupełnie nie.
Lista rzeczy do zrobienia, spotkań do zrealizowania i książek do przeczytania jest bardzo długa, a przecież trzeba też spać, jeść i zajmować się innymi, koniecznymi aktywnościami. I w głowie też niemało procesów zachodzi, aż powoli się do tego przyzwyczajam, że jestem, więc myślę - tych dwóch stanów nie rozdzielisz. 
Aż przychodzi do głowy taka myśl:  
Panie Boże, musimy poważnie porozmawiać. Zanim zapędzę się w róg, przy całej tej obfitości...

sobota, 26 października 2013

stawać się

Zadziwiające są zmiany. Metamorfozy. To, co potrafi się stać z człowiekiem, a ściślej - z jego sercem. Zdumiewają zmiany związane z rozumem, zmiany sposobu myślenia, wynikające z doświadczenia, zastanawiania się i działania. I jakiejś cudownej pomocy z Zewnątrz.

Pojawia się czasem myśl - jeżeli dotknę tego, co we mnie jest najwrażliwsze, lub jeżeli pozwolę, by to zostało poruszone, efekt będzie porównywalny do wzięcia do ręki tulipana niepierwszej świeżości - spadną wszystkie płatki, rozleci się to to. Tulipan. W drobny mak. Serce. Na kawałeczki.

I trochę tak jest. Burzy się wszystko. Rozlatuje. Hucznie, albo bezgłośnie, jak w niemym filmie, w którym zobaczysz wysadzoną w powietrze i na palcach budowlę, rozpadającą się w ciszy. Cisza jest wtedy, kiedy ściska ci gardło. 

Trochę troski o cebulkę plus wystawienie ją do słońca i zaczyna się dziać. Wyrasta coś nowego. Jakby to samo, ale inne. Świeższe, ładniejsze, mocniejsze. Zaskakujące. 

Dobrze jest być stworzonym, bo to znaczy, że nie muszę się troszczyć o wszystko sam. Dobrze jest być stwarzanym, bo to daje nadzieję na nieustanne przełamywanie przyzwyczajenia do tego, jak jest. Element zaskoczenia. Z tulipanowej cebulki wyrasta słonecznik...

piątek, 25 października 2013

tyle mam

Zostałam mgrem, czyli mam garnek rosołu. Mogę już posprzątać w pokoju i czytać książki, na które mam ochotę. Mogę nadrobić zaległości spotkaniowe. Mogę się cieszyć słońcem do woli. Tak naprawdę nie zmieniło się w moim życiu nic, poza tym, że mam już studia z głowy. Nie czuję się geniuszem, nie czuję się supermądra, nie czuję się lepsza, niż wczoraj. Cieszę się, że jest po. Cieszę się, że mam wokół tylu życzliwych ludzi, którzy dobrze mi życzą, którzy mnie wspierają, którzy się za mnie modlą. W ostatnim czasie było i jest ze mną tyle osób, że ho-ho-ho. I za to jestem niesamowicie, ale to niesamowicie wdzięczna. 
Tyle mam! Łał. 


środa, 23 października 2013

obrazki jesienne

Uczucia potrafią sparaliżować, a nawet zabijać. Np. taki przerośnięty do postaci monstrum lęk. 
Ale nie mogę sobie wyobrazić życia bez uczuć - bez możności cieszenia się z tego, że jest piękna jesień, słońce grzeje mi kark, co lubię nie mniej, niż przeciętny kot oraz że mogę patrzeć na dojrzałą, intensywną jarzębinę, lśniącą na tle wyraźnego, błękitnego nieba. I te wszystkie lęki są gdzieś tam lękami, ale nie sposób odmówić czasowi i miejscu Wdzięku przez wielkie "W". 

***
Przez przejście dla pieszych na ul. O. przebiega w podskokach staruszek. Wygląda komicznie, trochę jak sportowiec biorący udział w biegu przez płotki... Bo przejście to, o strukturze wyżynno-nizinnej ma charakter toru przeszkód, koleiny są tak ogromne, że gdyby padał deszcz, płynęłaby w nich woda. Na szczęście jest sucho i świeci słońce. Komiczny staruszek pomyka środkiem jezdni - granatowy płaszcz, lekko przykrótkie nogawki i laska w ręku. Sprawia wrażenie, jakby nagle ozdrowiał, odzyskał siły i żywotność nastolatka. (Myślę, że mogli w ten sposób podskakiwać wszyscy uzdrowieni przez Jezusa paralitycy). Wygląda, jakby się przekornie pod nosem uśmiechał (lubię lekko ironicznych i zdystansowanych do życia staruszków, mrugających porozumiewawczo do Pana Boga), ale nie wiem, czy to jest uśmiech, czy tylko chcę go dostrzec. Może w rzeczywistości jest mu ciężko i przeklina pod nosem podłe koleiny i to, że nie zdąży na zielone światło na drugim przejściu. Może biegnie resztką sił i może zapomniał już, co to poczucie humoru, ale na pierwszy rzut oka, powierzchowny rzut oka przechodnia, zdaje się być bardzo sympatycznym staruszkiem w granatowym płaszczu i przykrótkich nogawkach, biegnącym z laską, w podskokach przez płotki kolein.

niedziela, 20 października 2013

Ja mówię: siadaj, siadaj, siadaj.

Kiedyś chodziłam do szkoły. Została mi z tamtego czasu cała różnorodność wszystkiego i niczego, rzeczy wartościowych i nie, ot, cała sterta drobiazgów i wielkich spraw. I trochę muzyki - z częścią będę się identyfikować na zawsze, do pewnych utworów raczej nigdy się nie przyznam... Każdy ma prawo do zmian i do błądzenia również... ;)

Wstawanie na lekcje w okresie licealnym, poza wielkim bólem, który towarzyszył zwlekaniu się z łóżka w środku nocy i wychodzeniu na zewnątrz, kojarzy mi się jeszcze z włączanym rano radiem (dla zabicia nieprzyjemnego odczuwania poranka).

I w głowie został, i prawdopodobnie zagrzał tam miejsce na stałe, kawałek bardzo prosty, zarówno muzycznie, jak i tekstowo. Dopóki nie przypomniał mi się jakoś ostatnio, co zmusiło mnie do pogrzebania w internecie, nie miałam pojęcia, kto to śpiewa. Głos zawsze kojarzył mi się z wokalistą De Mono, ale tekst już niekoniecznie (jakoś nie do końca pasował mi do "statków na niebie", choć różnie to w życiu bywa i wszystko mogło być prawdą). Znalazłam. Do posłuchania TUTAJ.

Co mnie w nim rozbraja (choć innych naturalnie rozbrajać nie musi) to w kilku banalnych słowach wyrażone Spotkanie, a może raczej zaproszenie na Spotkanie i na Bycie, Życie, Współtrwanie. Po prostu "siadaj". I bądź. Zostaw wszystko inne. Odłóż. Po prostu przyjdź i pozostań.  

Abstrahując od tego, co Autor miał na myśli... (nie lubię myślenia pod klucz i pod kluczem). 

sobota, 19 października 2013

non omnis...

Tydzień, który sypie się mniej-więcej od momentu, w którym się zaczął.

Środa wieczorem. Wracam do domu, wychodząc z innego domu.

O. (9 lat): Nie chcę, żebyś nas opuszczała.
ja: Nie umieram jeszcze, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. 
O.: Takie poczucie humoru nie może umrzeć.

Chwyciło mnie za serce. Jeden z najlepszych komplementów, jaki usłyszałam. Bo wiem, że szczery. Bo dobrowolny. Bo bezinteresowny, ripostowo chlapnięty. Bo O. ma tylko i aż dziewięć lat. 

I jest w tym zdaniu coś jeszcze - prawda o M., której poczucie humoru zostało mi dane i przyjęło się na gruncie mojego ja, by w pewnej części go tworzyć. "Takie poczucie humoru nie może umrzeć", nawet jeśli odchodzi jego Właściciel. 

***
 
Jest jesień pełna liści. Czas patrzenia, czas pracy, czas wieczornego zapalania świec i parzenia herbaty.

środa, 16 października 2013

już środa

Tydzień zaczyna się nieszczególnie. Sił tak sobie, czyli mniej, niż więcej. "Pozytywnego myślenia" (nie lubię tego określenia, zdecydowanie wolę "mieć nadzieję") tyle, co kot napłakał. W międzyczasie schrzania się także pogoda, choć to w danym momencie najmniej niepokojące.

Lubię Chłopaków. Tych Chłopaków. Lubię słuchać ich głosów i tego, o czym śpiewają.


niedziela, 13 października 2013

chce się żyć, chce się płakać - "dobrze jest"!...

Właściwie brak mi słów. Obejrzałam film, który poruszył, wstrząsnął mną do głębi. "Chce się żyć".... Historia chłopaka chorego na porażenie mózgowe, który dla "obiektywnych specjalistów" jest jak roślina, ewentualnie zwierzę ("mój pies też się ślini i jeszcze merda ogonem"...). Jednak wbrew sądom i brutalnemu zaszufladkowaniu, Mateusz (dorosły: Dawid Ogrodnik), rozumie, co się dookoła niego dzieje, samodzielnie myśli, bardzo mocno odczuwa rzeczywistość, marzy, pragnie i tylko (aż) nie potrafi tego zakomunikować innym. 

Dawno żaden film tak mną nie wstrząsnął. To nieprawda, że nie ma już dobrego, POLSKIEGO (sic!) kina. Gra aktorska na bardzo wysokim poziomie. Oczywiście porusza rola Mateusza, zarówno dorosłego, jak i dziecka (Kamil Tkacz). Mistrzostwo razy dwa. Bo wiele się trzeba nauczyć, by przekonująco pokazać osobę chorą.  Myślę, że pokory.

Wyszłam z kina zaryczana, ale nie dało się inaczej. Film mocno grający na emocjach, jednak bez tanich, tandetnych uderzeń. Bez bajkowych happy endów. To, co razem z aktorami dokonał pan Maciej Pieprzyca, a co wywarło na mnie chyba największe wrażenie, to pokazanie człowieka, który nie jest rzeczą, nie jest czymś, nie jest przedmiotem, jaki wrzuca się w "odpowiednią" dla niego szufladkę. Przeszywające na wskroś są momenty, w których widzimy, jak bardzo główny bohater cierpi i jak samotny jest w całym swoim bólu. Bo kiedy ja cierpię, to mogę o tym powiedzieć, mogę to wykrzyczeć, mogę chwycić za telefon i z kimś porozmawiać, podczas gdy osobie chorej, niezdolnej do komunikacji, pozostaje jęk i rzucanie się po podłodze. Reakcja na takie zachowanie przychodzi bardzo szybko, jednak w żaden sposób nie odpowiada na potrzeby, raczej powoduje jeszcze większy ból i pogłębia poczucie samotności...

Za jedną z piękniejszych scen uważam tę, w której chłopiec do późna w nocy czeka pod drzwiami mieszkania, na mającego powrócić ojca oraz drugą, w której uderza pięścią w stół, przed komisją mającą go sklasyfikować, wyrażając tym swój męski sprzeciw - tak, jak uczył go tata...

Co jeszcze pokazuje ten film? Chłód wielu "mądrych głów", orzekających o stopniu upośledzenia najpierw chłopca, później dorosłego mężczyzny. Spojrzenia specjalistów, członków komisji, oczy wyrażające dystans, nie dostrzegające tętniącego życiem człowieka, ale kogoś, jeżeli nie "coś", gorszego gatunku, drugiej kategorii, bez prawa do szczęścia, ciepła, czułości.

I tak siedzę w fotelu, i patrzę, i myślę - człowiek niepełnosprawny, żaden człowiek nie jest rzeczą i nie można go uprzedmiotawiać. Dlaczego miarą człowieczeństwa ma być moja sprawność, lub nie? Przecież to może się zmienić. Przecież człowiek na cokolwiek chory pragnie tego samego - troskliwej miłości. 

I myślę też - spójrz, jak ci jest dobrze - o wszystkim możesz powiedzieć, możesz sprzeciwić się temu, gdy inni cię ranią, albo nie respektują twoich praw. Możesz wyrazić siebie na tysiąc zrozumiałych dla otoczenia sposobów.

Jesteśmy tu między innymi po to, by mówić o pragnieniu szczęścia za tych, którzy sami nie mogą o tym powiedzieć, ale pragną go nie mniej, niż my. A ten film jest jednym z ich głosów. Warto go zobaczyć, warto go usłyszeć. 

Trochę więcej o filmie: tutaj.




poniedziałek, 7 października 2013

jest to piękny świat

Jest taki tekst - "przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach jest to piękny świat", zaczynający się od "przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy"... Jest też piosenka w wykonaniu niezastąpionej Piwnicy.

Znamy. 

Tekst tekstem, ale tak właśnie jest. Jest coś pięknego i dobrego tu, gdzie żyjemy. Coś pociągającego do życia. Może to słoneczna jesień, może wiatr uderzający w twarz, na pewno muzyka. Ludzie - ich obecność, ciepłe spojrzenia, zrozumienie, uśmiech. Wspólny czas. Cisza - taka pełna i spokojna. Dojrzewające owoce, pachnące słońcem. Jazda rowerem pod intensywnie niebieskim niebem. Dużo tego, każdy ma swoje. Jak to jest, że czasem nie widzi się już nic dobrego? Tylko zło, albo bezsens, podczas gdy świat jest pełen cichego i subtelnego dobra. Wiatru w żagle. Nie jest dobry cały, od A do Z, ale przecież nie jest też zły, co nam się ciągle wmawia. Światło - cienie, muzyka - cisza. Zapachy, smaki, dźwięki, obrazy, głosy. Harmonia. Spójność. I gdyby zrobić światu rentgen - tam musi być jakiś KRĘGOSŁUP, nawet, jeżeli czasem odpada mu ręka, albo łamią się palce. 

Creator  of heaven and earth.

W jakiejś złoto-myślowej książeczce znalazłam dawno temu zdanie, że nie znajdziemy nigdzie piękna, jeżeli nie nosimy go w sobie. Brzmi trochę jak jedno z wielu denerwujących haseł. Slogan. Ale wiele słów, które wycieramy częstym i bezmyślnym cytowaniem, ma naprawdę sens. Bo człowiek jest... piękny. Nie chodzi tu o wrażenia estetyczne na widok ludzi, którzy są różni. Raczej o to, że piękno człowieka nie opiera się na jego urodzie. Ona jest raczej czymś towarzyszącym. 

Więc na czym? Myślę, że na Podobieństwie. Na ile jesteśmy podobni, na tyle jesteśmy piękni. A podobni jesteśmy, bo tak nas stworzono - na obraz, na podobieństwo. Więc piękno jest w człowieka wszczepione. Potem można je tylko pielęgnować, albo zaniedbywać. Troszczyć się, lub deptać. Tak, czy owak - Stwórca w Tobie drzemie, Jego ręka odcisnęła tam swój ślad. 

Jak w świecie. 

Nauka dostrzegania tam, gdzie czujność uśpiło przyzwyczajenie... 

piątek, 4 października 2013

filozofia małego rozumku

Tak to się sprawy mają - obserwuję. Ludzi i siebie (choć przecież nic, co ludzkie...). I lubię październik. Jadę przez miasto rowerem, omijam piątkowe korki, wracam i marznę, bo wieczory już jesienne pełną gębą. Rześkie. Co myślę? Dużo, choć bez przesady. Widzę ludzi-pasjonatów, ludzi-jakoś żyję i ludzi pogubionych. I czuję się jakoś pomiędzy kategoriami, a może we własnej, indywidualnej kategorii? Nie wiem. 

Staram się nie zapomnieć, nie przestać pamiętać, że nie wolno się rozzuchwalać, kiedy jest dobrze, ani zagrzebywać, kiedy źle. Że to nie jest stoicyzm i nieodczuwanie (wprost przeciwnie - odczuwa to się czasem do bólu). Że raczej świadomość, że jestem tylko i aż. Aż niepowtarzalny i niepowtarzalnie obdarzony Miłością. Tylko słaby i tylko kruchy. Tylko i aż zależny. I dziwnie mnie ta zależność nie upokarza. Raczej cieszy.

Są dobre zależności, choć cały świat się rozdziera, że wydrap swoje z cudzego gardła i nie daj sobie wmówić, że nie jesteś sam sterem, żeglarzem, okrętem...  

Więc patrzę. Przemilczam wiele rzeczy, bo nie umiem znaleźć słów i zebrać myśli, a poza tym często warto się zamknąć.

I podgryza mnie czasem ciekawość. Taka z dreszczami na plecach - to dokąd teraz?