piątek, 28 września 2012

nie opowiem panu

Prawda jest nie tyle po środku, co w środku. Nie do końca mi wiadomo, czy da się ją wyrazić słowami. Na głos. Wypowiedzieć. Jak Inwokację, albo odruchowe halo w pustą przestrzeń telefonicznej słuchawki. Czasami się ucieka, jakby było dokąd. Byle szybciej, byle dalej, byle jak. Nauczyliśmy się wiać. Instynktownie. Różnie się kończą takie podróże ewakuacyjne. Bywa, że nigdy się nie kończą. Życie zaczyna się dziwnie zmieniać, gdy wreszcie się zatrzymasz. Na czerwonym. Na znaku STOP. Na machnięcie czyjejś ręki.  Na prawdę. Na lepsze. Zmieniać na lepsze. Ale nie na hop-siup. 


Nie opowiem panu, snu nie da się opowiedzieć. Opowiedziany przestaje być snem. Podobnie jakby Boga chciał pan opowiedzieć. Będzie Bóg? Cokolwiek zresztą czy da się opowiedzieć? Opowiedziane jest tylko opowiedzianym, niczym więcej. I na ogół niewiele ma wspólnego z tym, jak było, jest czy będzie. Żyje własnym życiem. A nie zastyga raz na zawsze, lecz wciąż snuje się, rozrasta, coraz bardziej oddalając się od tego, jak było, jest czy będzie. Ale kto wie, może w ten sposób zbliża się do prawdy? 
/Wiesław Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli, fragment/  

środa, 26 września 2012

lubię

Kiedyś nie uznawałam muzyki tego rodzaju. Na szczęście ewoluuję bezustannie i przekonuję się, że wartościowe rzeczy można znaleźć wszędzie.  I że trzeba szukać, żeby przekraczać progi własnych wyobrażeń, bardzo często stereotypowych.

Polecam zwrócić uwagę na tekst.

wtorek, 25 września 2012

od bajki do bajki

Boli głowa.
Ni z gruszki, ni z pietruszki i - jak się okazało - nie z głodu - boli głowa. 
Oglądam więc moją ulubioną bajkę. Wszystkie dostępne odcinki już znam i czekam na nowe. Najbardziej lubię rodzinne oglądanie bajek, na przykład ze starszym bratem. Dużo starszym. W latach już nieco odległych, kiedy (jak trudno dziś w to uwierzyć!) było się dzieckiem, w kino przeobrażała się najzwyklejsza, pokojowa ściana. Nie, nie istniało wtedy jeszcze kino domowe (a przynajmniej nie na tej szerokości geograficznej) i naprawdę wcale tego nie żałuję. Wystarczyła żółta skrzynka, w której montowało się kliszę z odpowiednią bajką, by - klatka po klatce - śledzić różne historie. Najbardziej w pamięć zapadła mi chyba złota rybka i stoliczku nakryj się. Grafika - bardzo średnia, podobnie jak i jakość obrazu. A jednak nie zamieniłabym tych chwil na żadne 3D. W takich bajkach nie chodziło przecież o zachwycające obrazki i efekty specjalne, o zawrotnie szybką animację i powalający dubbing. Najlepszy w tym wszystkim był czas. Czas, który ktoś poświęcał tylko tobie - uruchamiał sprzęt, przewijał kliszę, a przede wszystkim - opowiadał, czytał podpisy pod obrazkami. I nieważne, że czytać umiałeś już sam. Ważne, że ktoś chciał ci to wszystko na nowo opowiedzieć. Zupełnie nieistotne też, że wiedziałeś, co będzie na kolejnym obrazku... Tak naprawdę nie zależało to od ilustracji, ale spoczywało w rękach i fantazji narratora. I choćby ta fantazja była najbardziej minimalna ze wszystkich istniejących na świecie - nikt nie mógł jej odebrać niepowtarzalności. Niepowtarzalności człowieka, który siedział obok i do znudzenia streszczał młodszej siostrze historię starego rybaka...
Dobry czas. Czasem trochę szkoda, że taki bezpowrotny. 
Choć z drugiej strony... Teraz oglądamy Maszę i Mied'wiedia. To mój ulubiony odcinek. ;)

poniedziałek, 24 września 2012

i nie da się ukryć, że










choć nie jesteś














bańką z mydła













czasem pękasz



















niedziela, 23 września 2012

i zawsze coś

Wczoraj podmiot umył okno, by dziś, przez wreszcie naprawdę przezroczyste szyby spoglądać nie tylko na niebo, ale i na cały ten bajzel, który zafundowały mu urocze, miejskie gołąbki...  I tak oto widok za oknem nazwać można skrajnie różnym.

Bo nieustannie jest coś do sprzątania... Kiedy doprowadzisz do ładu łazienkę, trzeba umyć podłogę, jak już umyjesz podłogę, okazuje się, że to, czy tamto. Efektem ubocznym życia jest brud. Niewiele da się w tej kwestii zrobić, choć - jak zawsze - coś się jednak da: brudzić mniej i regularnie sprzątać.

A z życiem to może inaczej? Ogarniesz jedno, rozpada się drugie. Tu jest lepiej, tam znów gorzej. Ciągle coś uwiera. Czasem bardziej, czasem mniej, raz z wielką siłą, nie uwiera, a wręcz gniecie, innym razem tylko subtelnie kłuje. Tak już jest. 

Podmiot powoli porzuca sny o lukrach, że kiedyś będzie wybornie, idealnie, tak wspaniale, że tylko usiąść i dumać, jak mi jest dobrze. I mlaskać z zachwytu i w kółko. Porzuca w pewnym sensie, bo idealnie będzie, ale powiedzmy, że "już po wszystkim". Póki się żyje, jest co robić i to się nigdy nie skończy. 

Lekcja 1. - Zawsze będzie coś do zrobienia, coś zaburzającego dostojne mlaskanie.
Lekcja 2. - To wcale nie oznacza, że nie można się cieszyć życiem już teraz w tym momencie. Że nie można sobie raz mlasnąć pod nosem. Można. Rzekłoby się nawet, że trzeba, ale nie chodzi o to, by kogokolwiek przymuszać. 

Bo egzystowanie jest zlepkiem totalnych sprzeczności. I nie wszystko cieszy, daje frajdę, nie wszystko zatrzymałoby się na dłużej, a za niejeden element uprzejmie, acz stanowczo podziękowało, oddało i odeszło od lady. 

No, tak to nie ma. 

Ale, chociaż nie sposób zachwycać się wszystkim, to naprawdę dobrego jest mnóstwo. Wszystko zależy od tego, gdzie patrzysz - na obrobiony przez gołębie balkon, czy na wrześniowe, intensywne niebo trochę powyżej. 





piątek, 21 września 2012

By trwać, by żyć i zdobywać szczyt

Czarne jest czarne, białe jest białe. Czasem jednak zamieniają się rolami tak, że trochę trudno się połapać, jak jest naprawdę. Rozstrzygnąć. Zdecydować. A może po prostu to ty źle patrzysz i źle widzisz i dlatego jest całkiem odwrotnie, niż myślisz. No dobra, czyli jak jest właściwie?

I zastanawiasz się, czy aby wszystko da się rozstrzygnąć systemem zero-jedynkowym. Bez odcieni szarości i stanów pomiędzy. Bez ściemniania. 



Największą pułapką świata, w którym żyjemy jest to, że człowiek nie wierzy w Zło. I rzecz jasna NIE chodzi tu o  wyznawanie Zła poprzez to, co robię, nie chodzi o dążenie do Zła, ani o oddawanie mu czci. Raczej o uzmysłowienie sobie, że to nie jest wytwór ludzkiej fantazji, postać z mitologii, czy bajek dla dzieci. Zło jest przede wszystkim REALNE i cała jego siła opiera się na mistrzowskim wprost kamuflażu. Jeśli nie wiesz, że coś istnieje, to twój stosunek do tego jest żaden. Jeśli nie wiesz, że Zło jest prawdziwe, to z nim nie walczysz... Mniej lub bardziej świadomie możesz natomiast stać się narzędziem w jego rękach. Niestety.

Wszystkiemu trzeba się uważnie przyglądać. Bez obsesji i przesady, ale jednak trzeba, bo bezmyślność to już właściwie głupota. 

A kiedy tak trudno jest wydać werdykt (zwłaszcza, że Nemo iudex in causa sua), w ogóle kiedy jest trudno (choć nie tylko wtedy), pamiętać trzeba o jednym: Ktoś już tę batalię wygrał. Raz na zawsze. I to Ktoś maksymalnie Dobry. 

Więc jeżeli NAPRAWDĘ chcesz, żeby było dobrze, On nie pozwoli Ci, żeby było źle. 

Pomimo, że bywasz nieufny. 
Miej tylko dystans do swojego ja.

***



wtorek, 18 września 2012

nawias muzyczny

Całkiem niedawno wysłuchałam koncertu w Oliwie. A właściwie to jednego z koncertów. Po organach biegał - bo dopiero wtedy uświadomiono mi, jak gra na tym instrumencie angażuje całe ciało człowieka - Maciej Zakrzewski. (Nawiasem, mój równolatek). Godzinę, czy też godzinę trzydzieści wypełnili: Johannes Brahms, Sigfried Karg-Elert, Marco Enrico Bossi oraz Louis Vierne. Podobało mi się i gdyby ktoś trafił na możliwość wysłuchania Pana Zakrzewskiego - polecam. 
Nie mniej szczerze polecam Oliwę i katedralne organy.

 
Dziś, z dala od Gdańska i oferowanych przezeń rozrywek kulturalnych próbowałam wziąć się za sprzątanie. Zawsze, ilekroć próbuję to robić, na coś się napataczam. Tym czymś mogą być nalepki z kodem maturalnym, stare kartkówki z matematyki (o, Dżordż, że też nie wylądowało to w śmieciach we właściwym czasie!), albo - jak przed paroma godzinami - zdjęcia i filmiki z 2007 roku. Wszystko, co znajduję w szafkach, pudłach i kopertach owocuje jedną myślą: byliśmy dziećmi!
Za dziesięć lat wykopię skądś radosny ślad swojej egzystencji z 2012 roku i pomyślę dokładnie to samo, co teraz o roku 2007 i latach go poprzedzających.

I ciągle zadziwia mnie, jak bardzo może się zmienić człowiek na przestrzeni lat pięciu...

Ucho osiadło mi dziś na Mai Kleszcz. Polecam choćby to. Nieśmiertelne.


poniedziałek, 17 września 2012

pełny serwis

Kilka takich momentów było ostatnio - o tym i tym napiszę następnego posta. W stosownym czasie, bo teraz robię coś całkiem innego, bo jestem off-line, bo najpierw jeszcze... Przychodzi stosowny czas, a myśl przewodnia owej zamierzonej notatki leży rozbita na tysiąc cząsteczek. Albo w między czasie wyparta została czymś innym. Albo wyblakła. Albo po prostu myślisz:  daruj sobie tę zabawę, bo szkoda czasu.

Nie narzekam na brak towarzystwa, ani też na złe towarzystwo, przeciwnie - ludzie, którzy mnie otaczają z nieba tu spadli. Niemniej, od jakiegoś czasu przekonuję się, że choć człowiek jakoś tego potrzebuje, trudno jest mówić o sobie. Najgorsze są momenty, gdy spotykasz kogoś po roku, albo co gorsza - kilku i obydwoje - przekonani, że tak wypada, trafiacie się wzajemnie pytaniem: No i co tam u ciebie?
Bo tak jest grzecznie. Bo przecież lubicie się, no i znacie, no i takie tam konwenanse. I uśmiech. Nawet szczery, ale mimo to niezręczny. Na pytanie co słychać odpowiadam więc, że żyję i że czwartek (tudzież - zgodnie z rzeczywistością - inny z siedmiu dni tygodnia). Bo co może zawrzeć pięciominutowa wypowiedź po dwunastu miesiącach? Dobrze. Ładna pogoda. Leci. Tere-fere. "Pszczółka Maja" podobno wróciła na antenę.

Z drugiej strony są też ludzie, do których wpada się zamierzenie, szczerze, chętnie i trochę częściej, niż raz w roku. Potocznie zwani Przyjaciółmi, albo też Znajomymi. Niezbędny element egzystencji. Stopień zażyłości jest różny - każda relacja to inny, niepowtarzalny rozdział.

I fajnie, że są. I tylko trochę dziwi, że uczysz się słuchać i przetwarzać informacje, ale o sobie mówić nie potrafisz, albo nie chcesz. Nawet, kiedy cię pytają. 

Czytasz, słuchasz, chłoniesz, przetwarzasz, chomikujesz. Gadasz do siebie. Pełny serwis.


niedziela, 16 września 2012

niedziela

Nowa Huta jest całkiem przyjemna.

sobota, 15 września 2012

czapki z głów i cała naprzód

Nie robię zdjęć. Ostatnio wcale. Nie mam opcjonalnie: weny lub aparatu. Nie zmienia to jednak faktu, że widuję nieraz ładny kawał świata. Zupełnie, jak dziś rano - jesienne słońce i rześkie powietrze, z unoszącą się nad ziemią białą, nieuchwytną smugą. Ładny kawał świata w moich oczach, uniesionych znad książki. I ja - w pustym prawie autobusie. Bo autobusy najlepsze są do czytania, o ile wygrasz najpierw z chorobą lokomocyjną... Ja wygrałam. 

Jestem, więc czytam, czytam, więc jestem - nie wiem do końca, jak to jest naprawdę. W każdym razie czuję głód intelektualny.

Znowu tysiąc myśli w mojej głowie. Takich do podziału i tych wyłącznie na użytek własny. Kiedy w twoim świecie zachodzi przyspieszona ewolucja, w środku uruchamia się dziwny przesąd: nie mów za dużo, zanim to wszystko porządnie się nie zmieni i nie nabierze właściwego kształtu. 

Mówię więc tak sobie i na wyrywki, przekonawszy się już, że nikt cię, człowieku, do końca nie zrozumie.
Nikt poza Stwórcą. ("Przedziwna jest dla mnie Twa wiedza, zbyt wzniosła, nie mogę jej pojąć"). 

Jest zimno. Jest jesień. Jest kawa. Trudno powiedzieć cokolwiek. Myśli formują się same, ja tam się tylko do nich uśmiecham. 

Nie wiem, jak to jest, ale jest - człowieka nieustannie ogarnia Ten, Który go stworzył. I można na Boga wcale nie patrzeć, ale to nigdy nie sprawi, że Go nie będzie. 

...I ta Jego POTĘGA - to mnie zachwyca ! Zachwyca i fascynuje.

 

czwartek, 13 września 2012

pfff


 - Wiesz, nie jesteś tutaj, żeby się dusić.
- Wiem, bo zaczynam oddychać. Kiedyś się jeszcze życiem zachłysnę...

I nie przeszkadza, że pada deszcz. Naprawdę nie. 

sobota, 8 września 2012

to wpadnę

A kiedy znów nie wiesz, po co żyjesz, wyciągasz ze skrzynki list:

Jak będziesz miała czas, to wpadnij na 5 minut. Będzie mi miło.

I znów wiesz, że nie żyjesz bez sensu. 



piątek, 7 września 2012

teraz, albo nigdy

Śniło mi się, że zrobiłam zdjęcie, z którego byłam zadowolona...
Potem przyszła pora na wstanie z łóżka, gdyż nienaturalnie długie w nim spoczywanie odbija się niekorzystnie na człowieku i jego niszy ekologicznej.

Obudziło mnie cudowne słońce, potem dał o sobie jeszcze znać dość mocny wiatr, z czasem przyszła i refleksja, by puścić w obrót płytę z Lorencem. Tę z Mro iło

Wrzesień to jest właśnie taki miesiąc - słońca, wiatru i Lorenca, różnych tęsknot i pragnień wyjechania daleko, albo chociaż skutecznie. Od czasu ukończenia szkoły - miesiąc przeze mnie poniekąd ubóstwiany.

Czas, kiedy czujesz potrzebę zmian i wydaje Ci się, że jak nigdy w ciągu roku - teraz masz na to siły. Teraz, albo nigdy. 

Obecne Teraz, albo nigdy jest jednym z tych bardziej zdeterminowanych. 

A przełomy faktycznie przychodzą na progu jesieni, albo w jej pierwszym stadium. Tak już w moim życiu jest. Najbardziej nie lubię lutego i marca. To postanowione.


Kiedy odechciewa się żyć, to znak, że najpierw trzeba się wyspać. W stanie wypoczęcia człowiek myśli już inaczej, że głupi jesteś i że nie czas na odechciewanie - jest jeszcze tyle książek do przeczytania, miejsc do zobaczenia, dowcipów, których nie znasz, języków, których chcesz się nauczyć. To nie pora na odechciewanie. 

A kiedy ci się coś uda, albo nie uda, to za udane podziękuj, za nieudane trudno dziękować, uciesz się, albo przyjmij do wiadomości, w zależności od sytuacji  i idź dalej. Jakoś tak nie ma sensu zatrzymywać się nad własnymi sukcesami, albo porażkami. Nie ma sensu się zatrzymywać. Przystanki to tylko krótki czas na złapanie oddechu i zorientowania się w tym, co rzeczywiste. Przystanek jest tylko po to, by móc jechać dalej.