środa, 25 marca 2015

hit

O. (do mnie): Moja koleżanka ma brata, który ma prawie tyle lat, co ty... Piętnaście!

Once upon a time...

niedziela, 22 marca 2015

OP - Oczekiwać, Prosić?

I czasem pojawia się też pytanie: a co, jeśli jesteś frajerem? A co, jeżeli chcesz za dużo, masz zbyt wielkie oczekiwania, chcesz wszystkiego, bo życie słuszne to życie z rozmachem, a co, jeżeli nie masz prawa chcieć i nie powinieneś oczekiwać niczego, a już na pewno nie tego, na czym zależy ci najbardziej. I na czym najbardziej? Denerwujące sytuacje, w których ludzie, tacy od relacji niby najbardziej prywatnych, na których chyba możesz liczyć, albo mogłeś, albo powinieneś móc (czy istnieje jeszcze jakiekolwiek "powinieneś", które nie jest tylko zwyczajnym i absurdalnym oczekiwaniem?) pozostawiają najbardziej ołowiane kwestie i pytania bez odpowiedzi, bez "tak, da się", bez "nie, nie da się", bez zwyczajnego "pomogę ci", albo "spróbuj tak i tak". Bez wiary, bez nadziei, bez motywacji, bez odzewu. Ile razy trzeba mówić o tym samym i pytać o to samo, by ktoś mógł powiedzieć ci, co zrobić? By ktoś w ogóle cokolwiek odpowiedział... A może nikt ci tego nie powie, tylko co to naprawdę oznacza... Albo sytuację beznadziejną, na którą najlepiej spuścić zasłonę milczenia, albo że ktoś na kogo naprawdę liczyłeś, ma to w nosie, lub nie widzi żadnego problemu i nie rozumie nic (co jest gorszym wariantem - że ma gdzieś, czy że jest ślepy?), albo jeszcze coś innego, że całe życie będziesz szukał odpowiedzi sam, choć sił ci nie wystarcza już od dawna i zaczynasz wątpić, czy kiedykolwiek ją znajdziesz. 

Oczekiwać? Bo co? Bo należy ci się? Bo może życie bez oczekiwań, to życie bez nadziei, czyli prawie nieżycie? 

Nie oczekiwać? Bo nikt nie jest po to, aby spełniać twoje oczekiwania, bo nie spełniasz ich ty sam, bo kiedy nie oczekujesz, to przynajmniej się nie zawiedziesz, gdy się nie spełni? 

Prosić? A co, jeżeli Twoja prośba nie zostanie wysłuchana, to znaczy spełniona i poczujesz się gorzko rozczarowany? Czy w ogóle masz prawo prosić o rzeczy, które przekraczają ciebie i innych, obiektywne możliwości i tak dalej? Czy masz prawo prosić o coś, na co nie zasługujesz, co wcale nie należy ci się, jak psu buda, nawet, jeżeli bardzo pragniesz? Czy masz prawo prosić o coś, o co przecież nie masz prawa prosić? Jak wielkie trzeba mieć zaufanie i wiarę, by Bóg nieograniczony twoim wyobrażeniem mógł stanąć na wysokości zadania i prośbę spełnić? A co, jeżeli On z jakichś Sobie znanych i słusznych przyczyn spełnić jej wcale nie chce? Proszenie o rzeczy po ludzku niemożliwe są aktem wiary, szaleństwa, czy zwyczajnym nietaktem? 

A co ze ślepymi? 
Z kobietą cierpiącą na krwotok?
Z córką Jaira?
Z Łazarzem?
Ze sługą Setnika? 
Z paralitykiem? 

Boisz się ludzi, którzy wierzą, bo sam nie dorastasz do ich wiary. Boisz się też tych, którzy nie wierzą, albo nawet bardziej tych, którzy niby wierzą,  ale są sceptyczni, bo oni gaszą w tobie wszelkie zapędy do wiary. Denerwują cię jedni i drudzy. Boisz się wierzyć z rozmachem (że się nie spełni, a ty sam okażesz się zwyczajnie naiwny) i boisz się być sceptycznym (to w niczym nie pomaga, czasem tylko pomaga zachować twarz - pytanie: jaką twarz?...).  

I tu nie chodzi o wiarę w Boga. To (Bóg Jeden wie, dlaczego) masz. Tu chodzi o wiarę we Wszechmogącego. O wielką obawę, że Jego wszechmoc nie zgodzi się na to, czego pragniesz i będzie ci bardzo przykro. A przecież prosić i ufać nie oznacza szantażować rozgoryczeniem, które nastąpi, jeśli się nie stanie.  


piątek, 20 marca 2015

Przypadkiem, na całkiem innym blogu, znalazłam przyczynę wielu niepodjętych wyzwań, marzeń nie dążących do spełnienia oraz porzuconych nadziei. (Tutaj). W sytuacji wskazanej trochę się cykanie chyba bardziej, niż na miejscu. W tysiącu innych sytuacji jak najbardziej wskazane nie. 
I to wciąż tylko jeden z aspektów. 

Podziwiam ludzi i nie wiem, co dalej.

środa, 4 marca 2015

dziękczynienie

Czasem tak jest, że nie wiadomo, co skąd. Co z własnego serca, z własnej głowy, a co Skądś Bardziej, a co jeszcze skądinąd. I że życie przypomina bardzo niepłynną jazdę samochodem – dodawanie gazu, gwałtowne hamowanie, nerwowe zrywy. Chwila wytchnienia. Przychodzi moment, gdy już coś się zmienia i jeszcze zmienić się nie może i nie chce. I nie wiadomo, czy to dobrze, czy źle. I co dobrze, a co źle. Gdy nowe, dziwne i nieznane jest albo strzałem w dziesiątkę, albo kolejnym szaleństwem stanowiącym realne zagrożenie. Albo jednym i drugim. Albo nawet nie strzałem, bo na ile to ja strzelam, a na ile sam zostałem zestrzelony... Przychodzi moment gdy nie wiesz, gdy wybiegasz naprzód, by później się cofnąć, albo zastygnąć w niemocy, w ufności może. I żadne słowo nie jest odpowiednie, żadna myśl nie jest podsumowująca, no po prostu nic, choć tyle dobrego Tobie zawdzięczam, TYLE! I cieszą rzeczy proste – słońce i wiatr, niebo w kałużach, muzyka, kilka bardzo dobrych miejsc i jeszcze więcej bardzo dobrych ludzi, choć z tymi to akurat ostrożnie ostatnio, bo z nimi tak samo, jak z życiem – biegniesz do, by potem móc się wycofać i pozostać dalej, niż na wyciągnięcie ręki, bo bezpieczniej jakoś tak na odległość. I czujesz, że zawsze pozostaniesz trochę dziki, że nie dasz się oswoić, posadzić na wybiegu, karmić i głaskać. Tyle dobrego... I Paweł zdobyty i ja wystraszony, że nie wiem, ani co, ani jak, ani już nawet łbem w ścianę walić się nie chce, choć może to byłoby akurat najpiękniej i najbardziej słusznie.  

Dziękczynienie. Trudne i oczywiste. Gdzie ja, gdzie Ty, gdzie moje życie i dlaczego czasem mam wrażenie, że to trzy, oderwane od siebie rzeczywistości i że jestem jak mokre mydło - wyślizguję się Tobie z rąk... Boję się tego, co obce.