poniedziałek, 26 stycznia 2015

bez dzieci świat byłby nudny

Pewnego dnia usłyszałam historyjkę o dzieciach, które podłapawszy na jakimś weselu utwór z wdzięcznie brzmiącym tekstem "ooo sexy lady" zaczęły sobie podśpiewywać ów przebój to tu, to tam. Rodzicielka tychże Zacnych Osobników (którą z tego miejsca serdecznie pozdrawiam, razem z Zacnymi Osobnikami, jak i resztą rodziny oczywiście:)) skwitowała powyżej opisaną sytuację radosnym "dzieci to obciach". Nie minęło wiele czasu, bo chyba około doby, a na własnej skórze przekonałam się o prawdziwości tego matczynego stwierdzenia...

Miejsce: taksówka. 
Osoby: Z. (za kilka miesięcy ukończony rok siódmy), ja (ukończony rok już nie siódmy), kierowca (nie wiem, który rok ukończony, ale przypuszczam, że któryś w okolicach trzydziestki). 
Słowo niezbędnego komentarza: 
Co jakiś czas Z., niczym czkawka, dopada faza na "pupę/pupkę" lub "kupę/kupkę", co objawia się dużą częstotliwością wypowiadania przez Z. powyższych słów w kontekstach bardzo rozmaitych (z całkowicie jawną radością, a często i prowokacją błyszczącą w jej oczach). Któregoś popołudnia ów "atak" nastąpił w taksówce właśnie. 
Z. (siedzi obok mnie i nawija) - kupka to, kupka tamto  - kupka Harrego Pottera... 
Ja, do Z. (w przypływie wstydliwej bezradności): Zastanawiam się, co cię tak inspiruje?
Z.: (krótko, zwięźle i na temat): Rzeczywistość.
Taksówkarz chyba prychnął śmiechem, a ja pomyślałam, że faktycznie jest dużo gówna w tym świecie, ale pozostawiłam to spostrzeżenie dla siebie. ;)

Sytuacja druga. Znów taksówka, ale oprócz Z., mnie i kierowcy (już innego), ważną rolę odgrywa tutaj O. (kilka miesięcy po zakończeniu roku dziesiątego). 
Słowo niezbędnego komentarza:
Dzieci nudzą się w różnych sytuacjach, w których dorośli odzwyczaili się nudzić, bo zdolni są je przespać lub przedrzemać, albo też jeszcze coś innego. A kiedy tak dzieci się nudzą, to wymyślają zabawy. 
O. (do mnie): Wymyśl rym do "kaczka".
ja (oczywiście pierwsze, co przyszło mi do głowy to "sraczka"): Przyszedł mi do głowy brzydki wyraz, wymyślę coś innego... Dziwaczka.
O.: To teraz ty wymyśl dla mnie słowo.
ja (korzystając z tego, co nawinęło się pod mój wzrok): Słupek. - Już po chwili wiedziałam, że nie należało tego wypowiadać na głos.
O.: Mnie też przyszło do głowy brzydkie słowo. - Przybliża się do mnie i szepcze - Dupek. 
Z., która siedziała po mojej lewej stronie (ja zajęłam miejsce w środku, pomiędzy Z. i O.) prawdopodobnie nie słyszała tego, co wyszeptała O. Mimo to, wygłosiła po chwili całkiem głośno, tonem niemalże triumfalnym:
Z.: Dupek! - Oczywiście rozśmieszyło mnie to, ale, próbując zachować się, jak przystało, zwróciłam uwagę Z., że to jest brzydkie słowo. Podjęłam też próbę ratowania sytuacji i dodałam:
ja: Mogłoby być też "chrupek".
Na co zareagowała Z.:
Z.: Słupek - chrupek. Słupek - z chrupek. POMYJE W RYJE!
Okazało się, że to z jakiejś bajki, ale i tak wymiękłam...

Więc jeśli już jesteśmy przy Z. - Z. ma dobry słuch i głos. Bardzo ładnie śpiewa. Czasem jej o tym przypominam, sugerując, że jak się ma dobry słuch, to można np. nauczyć się grać na jakimś instrumencie (ech), ale Z. zdaje się nie przyjmować entuzjastycznie tym podobnych uwag. Kiedyś moje szczere uznanie dla jej zdolności skwitowała nieco podejrzliwym: A co cię to tak interesuje?
No, w każdym razie Z. śpiewa i to ładnie. Ostatnimi czasy nuciła kolędy. Kiedyś, robiąc coś przy stole w kuchni, śpiewała pod nosem (na melodię którejś z kolęd, nie pamiętam, której): Mojda niedźwiadka, mojda niedźwiadka...

To jeszcze z innego podwórka. Dostałam niedawno w prezencie płytę Artura Andrusa. Przesłuchałam. W pewnym momencie nagrania odnosi się on do tego, jak kiedyś, chyba poprzez audycję radiową, zapytał Polaków, czym straszą swoje dzieci, albo też czym sami byli straszeni w dzieciństwie. No i, jak to stwierdził pan Artur: "Jesteśmy wybitnie uzdolnionym narodem pod tym względem". Najbardziej oczarowała mnie odpowiedź, nadesłana przez jakąś kobietę (cytuję za Arturem Andrusem): "Stary straszak mojej babci: jeśli nie będziesz grzeczna, to przyjdą kurze płucka na pajęczych nóżkach i wciągną cię za obrazek". :D Prawie się popłakałam. Można być odrobinę kreatywnym nawet w najbanalniejszych kwestiach? Ależ owszem, jak najbardziej! (Niech żyją babcie!) Pomijam inne, również piękne przykłady, czym i w jaki sposób można straszyć najmłodszych, zachęcając do przesłuchania całej płyty (Artur Andrus Piłem w Spale... I co dalej?). 

A na sam koniec, w ramach wisienki na torcie - Artur Andrus o tym, że problemy dzieci należy traktować poważnie (krótkie, a jakie zacne i prawdziwe:)) - do odsłuchania TUTAJ. 

niedziela, 25 stycznia 2015

jak wytresować smoka

Kiedyś zapomniałam, że bajki są nie tylko dla dzieci. Oświecona przez ludzi dookoła, iż tkwię w błędzie wielkiego kalibru, zaczęłam powolutku nadrabiać zaległości. Zasada jest taka, że dobrą baję ogląda się w wolny wieczór i raczej bez świadków, bo - z doświadczenia już to wiem - płacze się znacznie częściej, niż tylko w momencie śmierci Mufasy w legendarnym już "Królu Lwie". Nie znoszę komedii romantycznych, ale dobra baja doprowadza mnie do łez. I do wielu refleksji, nie wykluczone, iż wynikających z nadinterpretacji w galopie niepohamowanym trwającej. Tak to już jest, że oprócz "co autor miał na myśli" (jeżeli w ogóle coś miał), drugie życie każdego dzieła (literackiego, muzycznego, filmowego itp.) objawia się w tym, co po przeczytaniu/wysłuchaniu/obejrzeniu pomyślał odbiorca (jeżeli skłonność, zdawałoby się konieczna i wręcz spodziewana, bo i definiująca homo sapiens, u tegoż w ogóle w jakimś stopniu występuje).  

Ponieważ, jak już wspomniałam, są to zaległości, a nie śledzenie na bieżąco, ostatnio na tapetę wpadło, przez tych bardziej zorientowanych pewnie już dawno zapomniane "Jak wytresować smoka". Oprócz tego, że polubiłam ścieżkę dźwiękową, dużą sympatią darzę całą tę produkcję. 
Kto oglądał, ten wie, o czym jest, kto nie widział, niechaj się skusi - warto. 

A co ja zobaczyłam w tej bajce? Opowieść o tym, kto jest inny, niż otaczająca go rzeczywistość i kto nie potrafi spełniać oczekiwań najbliższych oraz dorównać panującym naokoło standardom i wzorcom postępowania. Bo chociaż pragnienie, by być "jak inni", by stać się powodem do czyjejś dumy (w tym wypadku chodzi o dumę ojca) jest w bohaterze żywe i silne, to jednak całym sercem czuje on, że nie potrafi robić tego, co wszyscy, bo byłoby to całkowicie sprzeczne z nim samym. 
Z drugiej strony to także historia o rozwiązywaniu wielkich problemów i o tym, że obrana taktyka, nawet jeśli cieszy się poparciem niemal całej społeczności, może się okazać stuprocentowo błędna. I wtedy właśnie pojawia się ktoś, kto wie, że nie może i nie potrafi działać jak wszyscy i że musi być jakaś alternatywa, co oczywiście natrafia na kpinę i niezrozumienie ze strony większości. Do czasu. Do czasu, aż owa większość nie zostanie w sposób wiarygodny, na własne oczy, przekonana, że wykorzystywane dotąd metody prowadzą donikąd oraz że naprawdę można inaczej. Wreszcie - to historia o człowieku i o tym, co musi pokonać i przełamać w sobie, we własnym życiu. Smoki były o tyle uciążliwe dla mieszkańców wyspy, że regularnie napadały i okradały społeczność choćby z owiec. Do czasów przełomu, zapoczątkowanego przez głównego bohatera, nikt jednak nie wiedział, ani też nie próbował dociec, dlaczego tak się dzieje. Odkrycie motywacji smoków - tego, że wszelkie łupy musiały oddawać na ofiarę większemu od nich samych, przyczyniło się do zrozumienia powodu ich postępowania oraz zupełnie innego spojrzenia na skrzydlato-łuskate istoty. Jak dotąd było bowiem wiadomo, że regularnie napadają i zagrażają. Nagle stało się jasne, dlaczego to robią. Nie było to jednak efektem porażającego olśnienia, ale otwartości jednej osoby, która zamiast używać przemocy i kija postanowiła podejść do potencjalnego zagrożenia bez jakiejkolwiek broni, z zamiarem oswojenia i zapoznania się z, a nie natychmiastowego zaatakowania i obezwładnienia. Wypisz wymaluj życie. Życie, którego różne dzikie zakamarki okradają człowieka z dobra dopóty, dopóki ten uparcie okłada je kijem. Dopiero chęć zrozumienia tych i innych własnych dzikości, choćby emocjonalnych, tego wszystkiego co nieoswojone, a przez to i niebezpieczne, prowadzi do odnalezienia ołtarza, na którym spalają się wszystkie złupione ofiary. Dopiero wówczas można zobaczyć, co tak naprawdę okrada mnie samego - główną przyczynę nieszczęść, których doświadczyłem niby to ze strony "pośredników". Pośredników, którzy, nawiasem mówiąc, mają wszelkie możliwe predyspozycje, aby stać się moimi głównymi sprzymierzeńcami w walce z tym, co naprawdę mnie wyniszcza. 

"How to train your dragon" jest opowieścią o smokach. A How to train yourself?...   

wtorek, 20 stycznia 2015

Filipiny są daleko

Niejeden już raz przyszło do głowy, aby napisać coś - konkretna myśl, która nie doczekała swojej realizacji, blogowego ucieleśnienia, przygnieciona ciężarem zmęczenia, zniechęcenia, czy też czegoś jeszcze innego. I dziś mogło być podobnie, ale - nie do końca wiedząc, dlaczego - postanawiam odnotować tu swoją obecność. 

A sposoby na odnotowywanie obecności są naprawdę różne - przekonałam się o tym, będąc mimowolnym świadkiem popularności pewnego "zeszytu", w który się pluje, bryzga i po którego kartkach paprać czym bądź należy (brakuje mi jeszcze tylko kilku rodzajów aktywności ludzkiej, ale szczegółów w tym temacie drogiemu Czytającemu oszczędzę), a wszystko to (przynajmniej oficjalnie) za jedyne 29,99. Nie rozumiem trendów, ale o tym jeszcze kiedyś (chyba) napiszę. 

Tymczasem. 
Tymczasem imponuje mi św. Augustyn. Co najmniej z kilku powodów. Pierwszy - nie ustawał w dążeniu do Prawdy. Drugi - mógł zostać karierowiczem i całkiem nieźle się w życiu ustawić, a jednak naprawdę zależało mu na czymś więcej, bardziej, głębiej. Trzeci - potrafił przyznać się do swoich namiętności i chociaż ich żałował, nie wyparł się faktu, że były prawdą o nim samym. Wyznania czytam już od kilku lat - pewnie dlatego, że brak mi wytrwałości, jak również, że nie jest to dla mnie hamburgerowa kanapka ze strefy "dobrych cen", do połknięcia na jeden, góra dwa kęsy. Jeszcze niewiele ponad sto stron (spośród prawie czterystu w wydaniu, które posiadam) i dobrnę do końca. Rozmawiałam ostatnio z panią J. (lat 93 już skończone), która przeczytała tę książkę o wiele lat wcześniej, niż ja się zabrałam za tę lekturę, a pamięta z niej więcej szczegółów niż mój, młodzieńczy zdawałoby się, umysł. Lekko zatrważające.

Na fali różnych wydarzeń życiowych i trosk bytowych, problemów ze zdrowiem, filtrowaniem relacji (nie mylić z flirtowaniem) i innych przypadłości, kolejny już raz spod sterty absolutnie wszystkiego wyciąga swą rękę potrzeba nazwania pewnych kwestii od początku, na nowo i zgodnie z rzeczywistością, czyli szczerze. Na razie jeszcze ciągle odczuwam opory przed podaniem swojej dłoni tej poczciwej kreaturce, ale gdzieś w środku budzi się świadomość konieczności zapoznania się z nią. I wiele innych świadomości tam się rozbudza, co jednakże skutkuje nie tyle pobudzeniem, czy nadpobudliwością, ale zmęczeniem już prawie przewlekłym. 

I znów pytanie o Absolut. Nie, czy jest, ale Kim Jest, jak naprawdę się Go poznaje i co to znaczy wierzyć. Co to znaczy tak naprawdę-naprawdę i jak mi, Boże, do tego daleko. 

Dzieci, podchwyciwszy pełne sentymentu, zasłyszane z ust trzecich wyznanie, że ostatnia Msza z udziałem papieża na Filipinach była piękna i że tam to dopiero są wierzący ludzie (!), nie zrezygnowały z możliwości skomentowania tej wypowiedzi (one nigdy nie rezygnują z możliwości skomentowania czegoś):
O. (o mnie): Madzia też jest wierząca.
Z.: No, Madzia też czasem wierzy. 
O.: Kto jest za tym, że Madzia wierzy zawsze, ręka w górę! - Tu podnosi rękę własną i sugeruje, że i ja powinnam dołączyć, podobnym gestem ze swojej strony. Podnoszę więc teatralnie, z przesadnym rozmachem obie ręce do góry, zupełnie nie będąc pewną, jak to jest z tą moją wiarą...  

Bo jak się wierzy, to się ufa, a jak się ufa, to bez względu na..., czyli z pełną zgodą na to i z tym, że wola Boga jest święta, słuszna, jedyna właściwa i poza nią nie ma dobra. Czyli to On decyduje, co jest dobre, a co złe, a ja idę za tą decyzją, bo wiem, że On wie najlepiej, czego mi potrzeba. 
Daleko mi - do Filipin, do Augustyna. A do Boga?...






niedziela, 11 stycznia 2015

jedenasty

Różne, drobne mądrości, całkowicie zgodne z tą przez duże "M." trafiają w i do człowieka z tak bardzo różnych stron - od Jak wytresować smoka, poprzez spostrzeżenia M., Wyznania Augustyna, aż po Pismo Święte - wachlarz treści. Nie wszystkie łatwo jest przyjąć, nawet jeżeli w głębi wiesz, że przyznajesz im rację i że prawdą nie jest to, czego trzymasz się tak kurczowo. 

***
PS. Coraz częściej zastanawiam się nad zlikwidowaniem tego bloga. 

wtorek, 6 stycznia 2015

którędy

A my, trzej magowie, zgarbieni pod ciężarem 
Ksiąg, pustych jak wypalone na pustyni czaszki,
Drżymy z trwogi, chociaż jesteśmy szczęśliwi.
Niepokoi nas bowiem myśl, że wracając od Ciebie,
Będziemy musieli iść inną drogą
Niż ta, którą tutaj przyszliśmy.

Czy nie możemy wrócić, Boże, tą samą drogą?

/R. Brandstaetter, Modlitwa Trzech Magów, fragment/